piątek, 24 października 2014

Rezonans i po rezonansie

Co u mnie? Wstałam o 4.50 kładąc się spać po 23.00, bo wczoraj późno wróciliśmy od dermatolożki. Poza tym o 2.43 już się obudziłam, bo czuwałam czy to czasem nie już. Na szczęście jeszcze zasnęłam. To co może być? Lekkie niewyspanie, ale nadaję się do życia. Chociaż z upływam kolejnych godzin dnia coraz mniej...

"Do krwi" nie było dużo ludzi i stałam w kolejce około 30', czyli nie było tragedii. Potem śniadanie i niemal od razu rezonans. Super, bo wszystko odbyło się mega szybko i wyszliśmy z Instytutu ciut po 10-tej. W "kosmicznej kapsule" dzisiaj jakoś czułam się wyjątkowo mało komfortowo. Chciałam, żeby to się szybko skończyło, ale trwało tyle, co zwykle. Z 15/20' potem kontrast i kolejne 10'. Jakoś wytrzymałam chociaż przetrzymali mnie przed końcem bezczynnie jak ja już marzyłam o tym, żeby wyjechać z tej "trumny". Było-minęło. Omówienie zdjęć 4.XI.

Na pocieszenie lody z bufetu i zakupy w Auchan. Naprzymierzałam się kilku ekstrakiecek na jutrzejszą imprezę (70-tka cioci), ale niestety alby były za krótkie, albo jeszcze za małe... albo, co mnie ostatnio dziwi - za duże :/ Niestety jedna taka na serio EXTRA mogłaby być większa, ale nie było rozmiaru ;( I teraz masz ci los. Nie wiem w czym "wystąpię" na tych urodzinach. Mało tego jutro mam imieniny i też z tego powodu powinnam wyglądać jak to mówią ostatnio coraz częściej w TV - petarda!

Mój T. zarósł jak .... nawet nie wiem jakiego porównania użyć..... - ma za długie włosy i zapuścił, Bóg jeden wie po co, brodę:/ Wygląda, nie przymierzając jak jakiś kloszard :/ Znajomi się dziwią i czasem prawie go nie poznają... 

Rano pewnie czeka mnie przeprawa z nim w stylu: " Nie widziałaś może...? Na bank widziałaś, tylko schowałaś! Gdzie mi to schowałaś...? No nie wiem w czym mam pójść! Które butyyyy...?" Już nie mogę się doczekać :(((
Jednak jako typowy łasuch najbardziej nie mogę się doczekać jutrzejszej wyżerki... Jeśli zadzieje się coś interesującego, to się podzielę wrażeniami, nie obiecuję, że nastąpi to od razu jutro... :D

A póki co może ogarnę się na jutro, bo i tak średnio idzie mi oglądanie Sherlocka Holmes'a...
Cheers!

DN na luzie o guzie

piątek, 10 października 2014

Mniodek na me serce

Dzięki 'iza1' za miłe słowa, że "fantastycznie, że znów wróciłam" i "żebym znowu nie znikała".

Cóż, wytłumaczę się krótko: nie było mnie, bo uznałam, że nic ciekawego się nie dzieje w życiu mem i o czem tu pisać. Rzuciłam się w wir pracy, bo znów rok szkolny. Uczniów mam bardzo dużo i cieszy mnie to ogromnie. Doszło nawet do tego, że jak ktoś dzwoni i chce się umawiać, to muszę na wstępie informować, że albo koło południa albo wcale. Zazwyczaj rezygnują, bo to czas, kiedy są w szkołach/ pracy. No i dobrze, bo już bym chyba wyzionęła ducha. Ostatnio myślę czy by nie zrezygnować z kilku godzin, bo już sama myślę, że mam ich za dużo. Jeszcze jakby większość nie była wyjazdowa, tylko stacjonarna, to ok, ale czasem przemierzam miasto w czterech kierunkach. Jeszcze się zastanowię, bo w środę czułam się beznadziejnie: bolała mnie głowa (jak się potem okazało z lekkiego odwodnienia i ciśnienia) i było mi niedobrze... Odwołałam resztę lekcji w tygodniu i wróciłam do domu. Tam uzupełniłam płyny i poszłam spać. Przeszło i muszę przyznać, że sama świadomość, że do końca tygodnia mam wolne napawała mnie optymizmem, że będę mogła się pobyczyć w domu i NIGDZIE nie wychodzić. Dzisiaj jednak trochę już mnie nosiło. W końcu ile prań można wstawić, wywiesić a potem poskładać i pochować do szafek?

Pojechałam do mojej M. "na kawę". Ponieważ dawno się nie widziałyśmy, miałyśmy sobie sporo do opowiedzenia. Wygadałam się, podpieściłam jej maleńką Tosię, która jest prześliczna!!! (Informuję, że mnie ciężko zadowolić jeśli chodzi o urodę dzieci, bo nie wzdycham, nie ocham i nie acham nad każdym małym rozdartym, zaplutym stworzeniem, nawet tym z rodziny!) A tu muszę przyznać, że Antonina Maria K. jest dzieckiem przepięknym i pełnym wdzięku, wprost do schrupania!

Dzień minął w porządku z równie miłym akcentem na koniec, bo przyjechał szwagier ze swoją narzeczoną, bo czegoś potrzebował od T. Pogadałyśmy sobie i po raz kolejny stwierdziłam, że D. jest zajebista. Uwielbiam ją i strasznie się cieszę, że będzie "w rodzinie" :D :D :D Jutro do niej skoczę pomóc jej w sprzątaniu, albo raczej, żeby spędzić z nią trochę czasu na pierdołach (a sprzątaniu tak przy okazji;)

Dobrej nocki to you all!

DN na luzie o guzie


czwartek, 9 października 2014

:(((((

No i stało się.

Ala się poddała i w poniedziałek 6.X odbył się jej pogrzeb. Dowiedziałam się o tym w niedzielę, bo nie miałam aż do dzisiaj internetu. T. zwolnił się z pracy i pojechał ze mną. Całą mszę przepłakałam. Potem jeszcze było gorzej, jak wynosili trumnę z kościoła a za nią szły jej dzieci i mąż, (którego jeszcze nie poznałam i już pewnie nie poznam) Najmłodsza - Natalia 11, Kacper 13 i Olga 14. Olga, to skóra zdjęta z Ali, więc tym bardziej było mi ciężko na nią patrzeć.
Do dzisiaj jeszcze nie mogę uwierzyć... 
Alicja nigdy nie wierzyła, że wyjdzie z tego i to się sprawdziło:/ Ja powiedzmy "położyłam na to lachę", nie myślała o żadnym guzie itp. i udało się. Jednak nastawienie ma przeogromne znaczenie! 

Alka, wstawaj! Umówiłyśmy się, że jak wyjdziesz, to zabierzesz mnie, w ramach rewanżu, na wuzetkę, którą Ci kiedyś postawiłam w Instytucie...

Niech Ci tam będzie dobrze, gdziekolwiek teraz jesteś, Kochana moja! :*

DN na luzie o guzie

wtorek, 17 czerwca 2014

Było intensywnie...

... i pod znakiem podróży. Między innymi, to dlatego tyle tu mnie nie było. Dwa miesiące.
Zaczęło się od tego, że po którymś rezonansie moja N. powiedziała, że będzie "kominek", na którym omówią wyniki i zdecydują czy dać mi jeszcze trochę lamp, czy już nie. Na to mój T. zdecydował, że w związku z tym, że widmo kolejnej radioterapii wisi nade mną, to trzeba jechać na wakacje już teraz. I tak z dniem 4 maja wyruszyliśmy na tydzień na Sycylię. Pogoda super, bo nie było upałów, ale było bardzo ciepło. T. się opalił na brązowo a ja chwilowo byłam różowa, po czym mi przeszło :/ Jedzenie super, miasto (Cefalù) przepiękne, pamiątki zakupione, powrót do domu 11.05. tak samo - samolotem, ale z przygodami.
W połowie drogi okazało się, że z powodu ciemności za oknem D.sobie przypomniała o tym, że ma klaustrofobię i narobiła paniki. Pierwszy raz tak miałam, że odjęło mi mowę i częściowo pamięć. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Za cholerę. Strasznie dziwne uczucie, i ogólnie strasznie się czułam :// Na szczęście w drugiej połowie drogi zaczęło mi przechodzić, ale już w domu u siostry, która po nas przyjechała na lotnisko i tak skończyło się wymiotami, spowodowanymi stresem całą tą sytuacją. Ale myślę, że nie zniechęcę się do latania. Chyba, że po ciemku ;D

Drugą destynacją była Dania, gdzie odwiedziliśmy rodzinę. Dla mnie baaaaardzo daleką, ale przesympatyczną i o dość znanym w PL nazwisku zaczynającym się na "M";) 
I tak najlepsze z tej podróży były tzw. "loppemarked", czyli targi staroci, które Duńczycy uwielbiają. Nie ukrywam, że my także. Po kilku dniach chodzenia po takich "loppe" nakupiliśmy sporo rzeczy. Między innymi dwa rzeźbione krzesła za 10DKK, czyli po 5PLN (!!!), cztery z litego drewna z podzadkowymi poduszkami za 25,-/szt., mosiężną lampkę za kolejne 5,-... Tylko krzesła nie weszły do samochodu więc one przyjadą dostawczakiem razem z wujostwem, kiedy ci będą w PL, może nawet bardzo niedługo.. :) 

Póki co przerwa w podróżach, bo T. ma już tylko 6 dni urlopu, które chce w razie czego poświęcić na prace przy domu itp. Ja z niecierpliwością czekam na wizytę moich dwóch siostrzenic -18 i 13. Pierwsza przyjeżdża 30.06 na ok.2 tygodnie a druga ~7.07 i ja prawdopodobnie wrócę z nimi na Mazowsze do tej drugiej. 

Aha, nie pochwaliłam się najważniejszym, czyli tym głównie związanym z tematyką bloga. Otóż po MR miałam wizytę omawiającą z N., która powiedziała, że nie wymagam naświetlań i mogę odstawić wszystkie leki, i że już jest po wszystkim. Po półtora roku nareszcie spokój z tym wszystkim!!! :D
Tego dnia T. po moim powrocie z Gliwic wręczył mi przepiękny bukiet dziesięciu czerwonych "tłustych" róż a Teściowa tak mnie wyściskała, że nie mogłam złapać oddechu. Tak sobie pomyślałam, że może by to uczcić dziarą :) Rodzice już się cieszą, zwłaszcza Tata, który zwykle na moją propozycję typu "Przebiję sobie pępek"... odpowiadał w stylu "Dupę sobie przebij" :P
Postanowione. Przepraszam Tatku (:*), ale jeszcze trochę się w sobie zbiorę, postanowię o miejscu i końcowym wzorze i do dzieła:)

Odstawiłam sterydy i gdzieś od miesiąca chudnę non stop. Już ubyło mnie około 8kg. Ze 102 na 93, niknę w oczach i niedługo pewnie jak stanę bokiem, to nie będzie mnie widać :DD Normalnie "dieta cud" ;))

To chyba na tyle, bo już nie chce mi się patrzeć w monitor. Ściskam i w ogóle, i w ogóle, i sorry, że tak rzadko piszę.
(Teraz MR mam 24.X, czyli dzień przed imieninami a potem kontrolę 4.XI.)

xoxo


DN na luzie o guzie

piątek, 18 kwietnia 2014

Przedwielkanocne jaja... (zbuki :P)

15-go pojechałam do IO na ostatnią chemię szóstego cyklu i ostatnią w ogóle. Mimo, że jak na nas wyjechaliśmy dość późno, bo po 8:00, to i tak kolejka do pobrania krwi była niemal identyczna jak za każdym razem, jak wyjeżdżaliśmy w okolicach 7:00. Potem szybka rejestracja i na Vp. Do lumpeksu już nie chodzimy, bo zwyczajnie go zlikwidowali ;((( (czego chyba nigdy nie odżałuję ;/)
Czekamy godzinę, dwie, trzy, mija czwarta - przychodzi N. "Proszę, pani D. zapraszam do gabinetu."
Weszłam, siadam, a ta do mnie: 

- "Ja bardzo przepraszam, wiedziałam, że pani ma dzisiaj być, ale mi to zupełnie wyleciało z głowy. Zwyczajnie o pani zapomniałam, dopiero pani pielęgniarka oddziałowa powiedziała mi, że pani czeka na górze. Najmocniej przepraszam. Tyle roboty w ambulatorium... W związku z tym, że nie ma pani rozpisanej chemii, bo to się robi do 13:00, to musimy panią zatrzymać do jutra, ale jutro z samego rana dostanie pani Winkrystynkę jako pierwsza. Jeszcze raz strasznie przepraszam, ale mam nadzieję, że mi to pani wybaczy. To już ostatnia chemia i zakończy pani leczenie "z przytupem"..."

Słucham jej i prawie mdleję. Raz, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, dwa, że nie miałam zupełnie NIC (zachciało mi się brać samą "nerkę" a szczoteczkę i pastę noszę w innej torbie. Tak więc byłam bez szczoteczki do zębów, pasty, ręcznika... - no bez Nietzsche'go!

- "Pani doktor a nie mogłabym jechać do domu i wrócić jutro zaraz z rana?" 
- "No niestety pani D. nie możemy tak zrobić, bo już została pani przyjęta na oddział".

Doceniam szczerość i odwagę. Inny lekarz mógłby się nie przyznać i powiedzieć, że muszę zostać, bo np. mam kiepskie wyniki. Potem mnie zbadała, wypytała o to, co zawsze i powiedziała, że jako jedyna skończyłam wszystkie 6 cykli schematu PCV, (bo niektórzy ledwo skończyli 4... na to ja dodałam- "... i ciągle żyję (śmiech)..." Ona tak średnio chyba lubi te moje żarty i dystans do choroby, bo minę miała nietęgą. Zupełnie tak, jak po ostatnim rezonansie, kiedy omawiałyśmy wyniki po czwartym cyklu i ja też coś skomentowałam,  żeby było śmiesznie - coś w stylu "W takim razie pewnie jeszcze trochę pociągnę", T. się dołączył z jakimś swoim komentarzem... My "hahaha, hihihi", a ona z powagą tylko lekko się uśmiechnęła, wzięła taki "oddech zdziwienia", (takie "hhhyyyy?!?!") i powiedziała coś w stylu "No, pani D. ale proszę tak nie mówić".

I tym sposobem musieliśmy z rodzicami jechać do Areny na zakupy.
Noc była spoko, bo na szczęście tylko jedna. Współlokatorka miła i mimo, że nie jakoś strasznie małomówna, to też nie zagadywała mnie na siłę. Ogólnie sympatycznie. Rano faktycznie po chemii byłam już między 10:15 a 20. Dumna z siebie N. powiedziała, że już nawet mam gotowy wypis i będzie czekał u pielęgniarek. WOW!

W domu po powrocie też wielkie zdziwienie związane z wyjazdowym pomysłem T. Tym większe, że nie dalej jak w niedzielę rozmawialiśmy o wszelkich wyjazdach w najbliższym czasie a tu nagle taka zmiana zdania :D Zmiana nastąpiła po tym, jak mu powiedziałam, że N. coś przebąkiwała, że po MR zwołają konsylium i ustalą czy dać mi jeszcze jakąś serię naświetlań czy już nie. Może nie muszą, ale mogą i wtedy lipa, bo jak mi znowu każą leżeć nawet mniej czasu niż w zeszłym roku, to i tak mnie nie urządza, bo nie chcę zmarnować kolejnych wakacji. Przepraszam, my bet! Zapomniałam o zeszłorocznym pobycie we Francji i Szwajcarii... (jak mogłam?!:/)
Przynajmniej w tym roku nie spędzę Wielkanocy w IO, bo jutro jedziemy z rodzicami do rodziny w Skoczowie i zostajemy w ich przepięknym domu z bali do niedzieli. Drugi dzień świąt spędzamy u T.
W piątek 25.04 mam MR, we wtorek będę starsza o rok:/ ...a za dwa tygodnie lecimy w odwiedziny do chrzestnego! Czyjegoś, nie pamiętam czyjego, bo dawnośmy to oglądali, ale przed wyjazdem mamy sobie odświeżyć :D

Happy Easter to all! :D

DN na luzie o guzie

sobota, 22 marca 2014

:((

Siedzę sobie właśnie plecami do otwartego na oścież okna na taras i słońce mnie fajnie grzeje, bo pogoda u nas iście nawet nie wiosenna a prawie letnia. Wieje bardzo nieznacznie, ale nie ma to żadnego wpływu na ogólną cudowność aury za oknem. Śnięte muchy już powstawały i latają obok...

Byliśmy z T. na cmentarzu u "matki mej nieboszczki", w aptece po moje leki, w Pepco po kieliszki do wina, (bo ja jestem znana z tłuczenia wszystkiego!) pojeździliśmy po komisach, bo mój samochód odmówił posłuszeństwa i jutro jedziemy rano na giełdę. T.coś tam sobie gipsuje i zaprawia, ja jak skończy, to będę wycierać kurz a potem on odkurzać i myć podłogę. On twierdzi, że robi to lepiej a ja nie śmiem protestować :p W poniedziałek jadę do Gliwic na przedostatnią chemię, ale tym razem z rodzicami, bo jak tak dalej pójdzie, to T. nic z urlopu nie zostanie a mamy plany na wyjazd minimum na tydzień. To, że jadę z rodzicami wiązało się ze wcześniejszym ściągnięciem ich ze wsi, gdzie Tata czuje się jak ryba w wodzie i nie miałam sumienia ich prosić, ale samej nikt by mnie nie puścił... Zresztą czym jak samochód zepsuty a T.drugim zarabia na życie.

W poniedziałek przedostatnia chemia - zastrzyk z Winkrystyny i Prokarbazyna do domu na dwa tygodnie a potem za 3 tygodnie znowu na zastrzyk i... panie i panowie - koniec chemii. Pod koniec kwietnia mam ustalony termin MR, ale kiedy dokładnie, to jeszcze mi nie powiedziała. Fajnie, cieszę się i ogólnie u mnie wszystko OK. To skąd ten temat? ":((" Otóż dzisiaj w nocy na FB napisała do mnie Ala, z którą chwilę leżałam na 16b. Bidulka nie mogła spać i poinformowała mnie, że jej guz się wznowił i "odrasta". Będzie miała operację w Sosnowcu 10 kwietnia. Jestem w szoku i jest mi strasznie przykro! :( Napisałam jej, żebyśmy się spotkały we wtorek i mam nadzieję, że będzie jej pasowało. Od IO widziałyśmy się raz na lodach u nas w mieście a potem raz w IO jak miała MR. Później już nie. Biedna Ala. W sumie nie zamierzam się nad nią użalać, bo jak to powiedział T. a ja się z nim zgadzam - "Da radę!" :) 

DN na luzie o guzie

wtorek, 28 stycznia 2014

Winkrystyna, Prokarbazyna... Polopiryna

Już po chemii. Przynajmniej na dzisiaj. Niestety jeszcze muszę wziąć na koniec dzisiejszego dnia Polopirynę, bo jak to się mówi "chyba coś mnie bierze". Albo i nie, bo nie mam gorączki - osobiście N. kazała mi zmierzyć (36,46 st), bo od tego czekania na wypis (jakieś półtorej godziny) dostałam rumieńców, plus smarknęłam przy niej raz i już wielka afera, że "pani D. przeziębiła się pani? ma pani gorączkę?", "nie pani doktor, nic mi nie jest!" "proszę szczerze jak na spowiedzi!", "nie, na serio dobrze się czuję!" Jeszcze by mi tego brakowało, że pojechaliśmy a ona mi nie będzie chciała dać chemii przez jakiś głupi katar. Już raz tak miałam, że gorączki zero, samo smarkanie, wtedy z jednej dziurki i ogólne samopoczucie w porządku. Nawet przywołała ten epizod i to ją trochę uspokoiło. Chemię dostałam. Na wypis, jak wspomniałam czekaliśmy półtorej godziny, bo wszystko wcześniej potoczyło się widocznie zbyt szybko i bezawaryjnie a przecież swoje w Gliwicach trzeba odczekać... 

Odczekaliśmy swoje, do 16.00 i potem szybko do domu a konkretnie do rodziców na pizzę i po Pieskuta, który był z nimi na wsi trzy dni. (bo z kolei my wyjechaliśmy pod stolycem do mojej najstarszej siostry)
Po powrocie ze wsi rodzice poszli z nim do weterynarza, bo ten mały zbok zalecał się do suczki sąsiadów, ale że ta miała cieczkę, to nie dała mu się, więc zmolestował młodszego kolegę :/ Nabawił się przez to jakiegoś stanu zapalnego i pieskuci siusior wymagał leczenia - Rivanol + antybiotyk. Jak do czwartku mu nie przejdzie, to wizyta i poprawka antybiotyku. Biedak tak się zdenerwował ogólnym badaniem, między innymi mierzeniem temperatury, którego nie cierpi, że zesikał się w gabinecie aż w trzech miejscach! (Innemu psu swojego siusiora w tyłek wkładał, cwaniak, ale swojego do termometru już nie chciał dać!)

Jutro mam dość intensywny dzień i dziś bardzo padam od tego czekania i niewyspania, więc zakańczywam w te pędy i żegnam się czule oraz wylewnie pozdrawiając Was wszystkich, którzy tu wchodzicie i czytacie te moje bzdury. Ściskam! Dobranoc!!!


DN na luzie o guzie

P.S. Żanetko, wytrzymaj jeszcze trochę, plis! :* <3

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Trzymajcie mnie!

Podobno, żeby być zdrowym trzeba żyć na luzie, nie denerwować się itp. A tymczasem ja gniję sobie w IO od piątku zupełnie bezczynnie i na razie nic nie wskazuje na to, żebym i dzisiaj dostała chemię i tym samym wyszła do domu. Pomijam fakt, że T. tak sobie w pracy załatwił, żeby po mnie dzisiaj przyjechać... Ale co to kogo obchodzi?!
N. dzisiaj nie ma (oczywiście jak była w pt. to się słowem nie odezwała) a lalunia, która jest za nią musi pogadać z profesorem na temat tej mojej chemii. 
Co to za nowość? Po prostu piąty cykl - to samo, co poprzednie 4 więc nie wiem o co ten cały cyrk! Dawać chemię, Mannitol i spadam do domu! Gotuje się we mnie! Zaczynam teraz żałować, że jak w piątek mnie N. zapytała, czy chcę kontynuować, bo już prawie, tam gdzie był guz mam "pusto", to powiedziałam, że tak. Mogłam powiedzieć, że skoro już jest OK, to po co się dalej truć. Teraz tracę tu czas już który dzień, zwłaszcza, że ominą mnie w razie czego dwie ważne dla mnie rzeczy. Nie wiem po co tak wypaliłam, że się zgadzam na kontynuację. Zwłaszcza, że T. ma problemy z tarczycą, ma tam jakieś guzki, zbiera mu się płyn i nie, on się nie będzie leczył, bo "cośtam". Ale ja to, k***, muszę! Na cholerę mnie tu trzymają?! Jaka jestem zła, to aż mi się nie chce pisać. Jak profesorek nie zarządzi, żeby dzisiaj normalnie dać mi tą zasraną chemię, to wyjdę na własne żądanie, o! GGgggRRRRrrrrr!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


DN na luzie o guzie

czwartek, 16 stycznia 2014

Wszystkiego najlepszego!

...Dla mnie! 
...z okazji rocznicy operacji!


Tak, to już rok...

Co się zmieniło od tego czasu do dzisiaj?
- bardzo przytyłam :/ (ale pracuję nad tym),
- zbliżyłam się z rodziną i chyba szczególnie z T.,
- zmieniłam miejsce zamieszkania (chociaż nie miasto),
- częściowo musiałam zrezygnować z pracy,
- miewałam zaniki pamięci,
- miałam jeden napad drgawkowy połączony z upadkiem, na szczęście z pozycji siedzącej, więc tylko się osunęłam na ziemię, gdzie znalazł mnie T., nawet nie przerażony widokiem mnie wygodnie ułożonej na podłodze pod fotelem,
- zebrałam dokładnie 15 opasek szpitalnych, razem z tą styczniową - sosnowiecką, reszta to naświetlania (najbardziej zużyta i wyblakła) i potem każda kolejna chemia. Jutro dojdzie mi 16, chyba, że N.powie, że koniec chemii, ale na bank nie powie. Jutro za to dowiem się jak tam poniedziałkowy MR. Dam znać dopiero jak wrócę, czyli ew. w sobotę, ale nie. Też nie, bo jutro są urodziny T. i nie zamierzam po powrocie (18.I) pisać, tylko z nim świętować :)

Od trzech dni pływam, co mnie niezmiernie cieszy i raduje, bo jest to jedyny sport, który kocham i mogę uprawiać niemal non stop. Dzisiaj np. już udało mi się bez jakichś długich przerw i odpoczynków przepłynąć 20 basenów, w niecałe 40 min. (jakoś tak)!!! :DDD Wszystko dzięki mojemu chrzestnemu, który, jak chyba wspominałam jest trenerem wf-u w moim liceum. Pozwolił mi przychodzić na swoje zajęcia, bo i tak nikt już nie pływa. Cała szatnia i basen dla mnie!!! A woda wręcz luksusowa - taka ciepła! Bo, że pływają tam jakieś farfocle, to mnie nie zraża. Brzuch mi wystaje, mimo, że ściśnięty kostiumem, ale już niedługo...!
Niestety nasze województwo zaczyna ferie od poniedziałku i będzie 2 tyg. przerwy - spuszczają wodę itp., itd. W tym czasie mam nadzieję, że T. w końcu załatwi mi orbitrek od szwagierka, który go akurat nie używa i powiedział, że pożyczy :DD

Niestety żegnam się powoli, acz wylewnie, bo mam w planach zafarbowanie włosów, no i muszę się pakować na te półtora dnia. Aha, jeszcze muszę ogarnąć jeden prezent dla T. Drugi na szczęście gotowy.

Ścisk, ścisk, mlask, mlask. "To mówiłem ja - Jarząbek Wacław."


DN na luzie o guzie

piątek, 10 stycznia 2014

A dziesiątego rok temu, to...

Dokładnie o tej porze, w zeszłym roku byłam w Gliwicach w Instytucie (a jakże) i miałam robioną mapę mózgu do celów operacji, która miała się odbyć i odbyła w Sosnowcu. Wyjechaliśmy wcześnie rano, bo chyba koło 7 i pamiętam, że tego dnia, przez to, że tyle było załatwiania itp. poszłam spać w szpitalnym, sosnowieckim łóżku dopiero koło 23:00 pożegnana całusem na dobranoc od T.

Najpierw po coś byliśmy w Sosnowcu. Chyba zobaczyć się i porozmawiać chwilę z profesorem, który mnie operował. Pamiętam ten szacunek, który poczułam do niego od razu. Taki starszy pan, siwiuteńki, ale wzbudzający zaufanie i respekt z racji fachu, jakim się para. Co prawda nie podał nikomu z nas ręki ani się nie uśmiechnął, ale nic mnie to wtedy nie obchodziło, ani nie obchodzi nadal. Co się będzie dotykał z ludźmi = bakteriami? Po krótkiej wizycie na oddziale musieliśmy jechać na wspomnianą mapę mózgu do IO. Tam, po tym jak jakiś młody fizyk wytłumaczył mi na czym to wszystko będzie polegało, po, oczywiście, odczekaniu przystąpiłam do badania. A to wymyślanie jak największej ilości wyrazów na daną literę, a to ściskanie jakiejś gruszki na znak młodego fizyka, a to nie robienie niczego i nie myślenie zupełnie o niczym. Po całym zabiegu byłam z siebie zadowolona, bo mój mózg – wspomagany wówczas 6mg sterydu - pracował na najwyższych obrotach i na hasło „X” wyświetlone na rzutniku, kiedy to miałam wymyślać jak najwięcej wyrazów np. na M, w mojej głowie biegało stado wyrazów na tę literę zarówno po polsku, jak i po angielsku.

Po mapie musieliśmy wracać do Sosnowca i tam na oddziale spędziłam kolejne dwa tygodnie. Że operacja, a właściwie jej szybki termin był dla mnie (nas) dużą niespodzianką, to już pisałam. Stało się tak dlatego, że jakiś facet miał mieć ją właśnie 16 stycznia, ale z jakichś powodów do niej nie doszło. Na jego miejsce wskoczyłam ja i to było chyba jakieś błogosławieństwo, bo później przecież były te całe cyrki ze świńską grypą, przez którą nie wpuszczali nikogo na oddział.
Ja po operacji a tu nikt z rodziny nie może wejść. Jakoś T. się przemykał od czasu do czasu i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej, a prawie mi to groziło.

Sam ten dzień (16/01) i podróż na salę operacyjną wspominam bardzo dobrze. Dzień wcześniej pielęgniarka, jakaś szycha, kazała mi być następnego dnia rano na czczo. Przy takiej ilości przyjmowanego sterydu jest to bardzo ciężkie do osiągnięcia, ale jak kazali, to trudno. Na pytanie „Czy wiadomo dlaczego?” odpowiedziała, że pan doktor prosi i kuniec. Rano przyszły po mnie dwie pielęgniarki, z których jedna oświadczyła, że zaraz będziemy się pozbywać moich włosów. W te pędy, skapnąwszy się, że dziś operacja wysłałam kilka smsów. Ucieszyłam się niezmiernie na zbliżającą się zmianę wizerunku, bo łysej pały, to w życiu nie miałam i strasznie byłam ciekawa jak się będę prezentować. Było nieźle, chociaż chyba nie wrócę już nigdy do tej jakże wygodnej fryzury :p Potem kazały mi się rozebrać do rosołu i wskakiwać w taką szmatę wiązaną z tyłu, tak, że zadek świeci (jeśli jest blady – a mój taki był/ i jest) jak reflektor!
Wyjechałyśmy moim wyrkiem z pokoju i nagle poczułam się jak na filmach, kiedy to jadą z pacjentem na łóżku i on, ponieważ leży, to mija i widzi tylko lampy jarzeniowe na suficie.
W tamtym momencie, zupełnie nie wiem dlaczego ogarnął mnie jakiś taki dziwny smutek. Nie bałam się, że umrę i nie zobaczę już rodziny itp., albo, że mnie okaleczą. Niczego się nie bałam. Zwyczajnie zrobiło mi się okropnie smutno. Aż ścisnęło mnie w gardle i chyba zaszkliły mi się oczy. Teraz myślę, że żałowałam, że nie ma przy mnie nikogo, ale stwierdziłam później, że przecież dam radę sama, bo operacja dotyczy tylko mnie.
Wiem, że z jakiegoś powodu windą zamiast na dół, na salę operacyjną musiałyśmy jechać najpierw na samą górę a potem dopiero na dół. Pielęgniarki obecne przy sali o coś się posprzeczały z tymi, które mnie przywiozły, ale jak widać nie odbiło się to na moich dalszych losach ;)
Pani anestezjolog zadała mi kilka pytań typu waga (niemal 30kg mniej niż teraz), wzrost itp., zmierzyła mi ciśnienie, kazała przejść na jakiś stół, później owinęły mnie w prześcieradło, dość szczelnie, bo było mi chłodnawo – zważywszy, że byłam ubrana w nic – szmatkę z gołą dupą, też mi zabrały! W następnej kolejności pamiętam, że sekundę się rozglądałam po sali, na której było kilka osób poza dwiema paniami anestezjolożkami. Na zegarze 8.20 albo 40, teraz już sobie nie dam niczego uciąć chociaż wtedy bardzo siliłam się, żeby zapamiętać. Myślę, że raczej 20/25.

- „Jaki cewnik dajemy? Dziesiątkę czy dwunastkę?
- Dajmy dwunastkę.”
- „Aż taką mamrozklapiochę” - myślę sobie w sumie nie wiedząc, czy chodzi tak naprawdę o wielkość, czy po prostu lepsza 10 czy 12 w moim wypadku.

Następnie ładnie pachnąca i ogólnie ładna pani anestezjolog w kolorowej czapeczce, trochę podobna do mojej najstarszej siostry prosi o 1ml czegoś tam na co ja pytam, czy już za chwilę będziemy się żegnać, ona, że tak i w tym momencie, pod maską, którą mi przytknęła do twarzy zaczęły mi się rozjeżdżać oczy. Odpłynęłam. Nic mi się nie śniło.
Obudziłam się bogatsza o cztery wenflony, od których blizny mam do dzisiaj

To już chyba drugiego dnia albo i trzeciego...

Przy zmianie opatrunków nie omieszkałam cyknąć samo****, żeby oszacować, co tam się zadziało na mojej pacynie.

Obudziłam się w okolicach windy będącej już na piątym, czyli moim piętrze. Obok podekscytowanie rodzice i T., odprowadzili mnie na salę, pielęgniarka mnie szczelnie przykryła kocem, bo było mi strrrrrrasznie zimno, chyba od narkozy. Zostałam otoczona i moje pierwsze słowa do nich, to było: „Zróbcie mi zdjęcie!!!” Oczywiście trzy telefony zostały zaprzęgnięte do tego celu i mam zdjęcie z mojego na komputerze, ale nie wiem, czy jest się czym chwalić ;) Opuchnięta, acz uśmiechnięta twarz, przekrwione oczy, bandaż zjeżdżający na oko... Chyba nie ma się czym podniecać, bo to, summa summarum dość śmiesznawy widok... Nie proście, nie błagajcie, bom gotowa się zgodzić ;D
Ścisk, ścisk, cmok, cmok... Doceńcie ilość tekstu z jakim się dziś tu pokazałam!


DN na luzie o guzie

czwartek, 9 stycznia 2014

Produkcja w toku

Po transfuzji i pobycie w IO pod koniec zeszłego roku, a także kilku lekach przepisanych mi przez N. moje płytki się "dźwignęły". I tak z 51 tysięcy podczas wypisu, z dniem wczorajszym miałam 163 tysiące. Norma od 140 więc jest prawie idealnie. Cieszę się i wszyscy dookoła, razem z N. również :) Teraz mój organizm produkuje sobie płytki sam, zobaczymy po tych kolejnych chemiach jaka będzie sytuacja, ale mam nadzieję, że już nie będę musiała "pić" czyjejś "zawartości cewnika" ;D
W poniedziałek jedziemy z T. na 14.40 na rezonans a w piątek po wyniki i może mnie zostawi. Trochę lipa, bo to będą urodziny T. ... Kolejne, kiedy w normalny sposób nie będę w nich uczestniczyć. Dobrze, że mam już pomysł na prezent, chociaż prosił mnie, żebym już mu nic nie dawała odkąd kupił sobie jakieś pręciki do ostrzałki do noży za straszne pieniądze. Ale dostanie to, co sobie wymyśliłam i już!
Po pierwszej wizycie piątek cyklu wyjdę w sobotę i za tydzień zawoła mnie na zastrzyk z 'kryśki' i 34 tabletki Natulanu (tak btw, to chyba on mi tak kradnie te płytki - skurczypatyk!) Trochę mi to nie pasuje, bo na 24 już mam plany w postaci konferencji metodycznej, na której bardzo chciałabym być! Jeśli mi nie pozwoli być np. w czwartek zamiast piątek, to będę musiała oddelegować jakąś znajomą osobę, która się zlituje i przyniesie mi z tejże materiały.

Poza tym później z T. wybieramy się na weekend pod W-wę. U nas dwudziestego już zaczynają się ferie zimowe, więc u mnie nie będzie co robić jeśli chodzi o pracę.

Od wczoraj rozpiera mnie energia, bo będę chodziła na basen! Wystarczyło zapytać mojego chrzestnego, który jest wuefistą w moim liceum (tym z piosenki :D), czy są zniżki dla niepełnosprawnych. Ten oddzwonił i powiedział, że jeśli chcę, to mogę przychodzić wtedy, kiedy on ma zajęcia, bo i tak prawie nikt nie pływa.
I tak trzy razy w tygodniu zamierzam śmigać popływać :D Już nie mogę się doczekać!!! Kocham basen a ruch jest przecież wskazany, bo to samo zdrowie. Zresztą na wypisie mam jak wół: wskazanie - umiarkowany wysiłek fizyczny (itp.) A dla mnie nie ma nic lepszego niż basen... Szczęście mnie rozpiera!!! Dzisiaj też mogłabym iść, ale mają radę pedagogiczną więc najwcześniej we wtorek na 8.45. Jeszcze mam mieć pożyczony orbitrek od szwagierka, na którym też zamierzam poćwiczyć. Jeszcze trochę i będzie ze mnie laska jak ta lala.
Póki co dzisiaj trochę odpoczywam i nie mam większych planów. Zajmę się pewnie kurzodomowymi sprawami, typu pranie, prasowanie, gotowanie, może skoczę do Biedry na sekundę, może coś upiekę. Rodzice mają wpaść po kombi, bo wybierają się na wieś i przywieźć co?! ... nowe soki... W końcu produkcja płytkowa wre. Szkoda, że takich do łazienki nie mogę wyprodukować, bo przydałoby się już rzucić coś na ściany na górze, bo niebawem chcemy się przenieść piętro wyżej, chociaż w domu mieszka się cu-do-wnie! No, a jak się ma mieszkać?

P.S. Dla wszystkich zainteresowanych, którzy mam nadzieję nie będą pytać - czuję się bardzo dobrze! Normalnie! W porządku! OK! Super! :D :P
Pozdrawiam!


DN na luzie o guzie