piątek, 18 kwietnia 2014

Przedwielkanocne jaja... (zbuki :P)

15-go pojechałam do IO na ostatnią chemię szóstego cyklu i ostatnią w ogóle. Mimo, że jak na nas wyjechaliśmy dość późno, bo po 8:00, to i tak kolejka do pobrania krwi była niemal identyczna jak za każdym razem, jak wyjeżdżaliśmy w okolicach 7:00. Potem szybka rejestracja i na Vp. Do lumpeksu już nie chodzimy, bo zwyczajnie go zlikwidowali ;((( (czego chyba nigdy nie odżałuję ;/)
Czekamy godzinę, dwie, trzy, mija czwarta - przychodzi N. "Proszę, pani D. zapraszam do gabinetu."
Weszłam, siadam, a ta do mnie: 

- "Ja bardzo przepraszam, wiedziałam, że pani ma dzisiaj być, ale mi to zupełnie wyleciało z głowy. Zwyczajnie o pani zapomniałam, dopiero pani pielęgniarka oddziałowa powiedziała mi, że pani czeka na górze. Najmocniej przepraszam. Tyle roboty w ambulatorium... W związku z tym, że nie ma pani rozpisanej chemii, bo to się robi do 13:00, to musimy panią zatrzymać do jutra, ale jutro z samego rana dostanie pani Winkrystynkę jako pierwsza. Jeszcze raz strasznie przepraszam, ale mam nadzieję, że mi to pani wybaczy. To już ostatnia chemia i zakończy pani leczenie "z przytupem"..."

Słucham jej i prawie mdleję. Raz, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, dwa, że nie miałam zupełnie NIC (zachciało mi się brać samą "nerkę" a szczoteczkę i pastę noszę w innej torbie. Tak więc byłam bez szczoteczki do zębów, pasty, ręcznika... - no bez Nietzsche'go!

- "Pani doktor a nie mogłabym jechać do domu i wrócić jutro zaraz z rana?" 
- "No niestety pani D. nie możemy tak zrobić, bo już została pani przyjęta na oddział".

Doceniam szczerość i odwagę. Inny lekarz mógłby się nie przyznać i powiedzieć, że muszę zostać, bo np. mam kiepskie wyniki. Potem mnie zbadała, wypytała o to, co zawsze i powiedziała, że jako jedyna skończyłam wszystkie 6 cykli schematu PCV, (bo niektórzy ledwo skończyli 4... na to ja dodałam- "... i ciągle żyję (śmiech)..." Ona tak średnio chyba lubi te moje żarty i dystans do choroby, bo minę miała nietęgą. Zupełnie tak, jak po ostatnim rezonansie, kiedy omawiałyśmy wyniki po czwartym cyklu i ja też coś skomentowałam,  żeby było śmiesznie - coś w stylu "W takim razie pewnie jeszcze trochę pociągnę", T. się dołączył z jakimś swoim komentarzem... My "hahaha, hihihi", a ona z powagą tylko lekko się uśmiechnęła, wzięła taki "oddech zdziwienia", (takie "hhhyyyy?!?!") i powiedziała coś w stylu "No, pani D. ale proszę tak nie mówić".

I tym sposobem musieliśmy z rodzicami jechać do Areny na zakupy.
Noc była spoko, bo na szczęście tylko jedna. Współlokatorka miła i mimo, że nie jakoś strasznie małomówna, to też nie zagadywała mnie na siłę. Ogólnie sympatycznie. Rano faktycznie po chemii byłam już między 10:15 a 20. Dumna z siebie N. powiedziała, że już nawet mam gotowy wypis i będzie czekał u pielęgniarek. WOW!

W domu po powrocie też wielkie zdziwienie związane z wyjazdowym pomysłem T. Tym większe, że nie dalej jak w niedzielę rozmawialiśmy o wszelkich wyjazdach w najbliższym czasie a tu nagle taka zmiana zdania :D Zmiana nastąpiła po tym, jak mu powiedziałam, że N. coś przebąkiwała, że po MR zwołają konsylium i ustalą czy dać mi jeszcze jakąś serię naświetlań czy już nie. Może nie muszą, ale mogą i wtedy lipa, bo jak mi znowu każą leżeć nawet mniej czasu niż w zeszłym roku, to i tak mnie nie urządza, bo nie chcę zmarnować kolejnych wakacji. Przepraszam, my bet! Zapomniałam o zeszłorocznym pobycie we Francji i Szwajcarii... (jak mogłam?!:/)
Przynajmniej w tym roku nie spędzę Wielkanocy w IO, bo jutro jedziemy z rodzicami do rodziny w Skoczowie i zostajemy w ich przepięknym domu z bali do niedzieli. Drugi dzień świąt spędzamy u T.
W piątek 25.04 mam MR, we wtorek będę starsza o rok:/ ...a za dwa tygodnie lecimy w odwiedziny do chrzestnego! Czyjegoś, nie pamiętam czyjego, bo dawnośmy to oglądali, ale przed wyjazdem mamy sobie odświeżyć :D

Happy Easter to all! :D

DN na luzie o guzie

1 komentarz:

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!