niedziela, 31 marca 2013

Wielkanoc w stylu Indiana Jones - IO dej fortiin

Nie cierpię przestawiania czasu. Dlaczego letni nie może zostać na stałe? Nie wyspałam się chociaż wstałam dopiero o 9.15 już nowego czasu. Zaraz w związku z tym było śniadanie, które zjadłam jeszcze w piżamie, co mi się jeszcze tu nie zdażyło. Potem przyjechał mój Kochany i przywiózł mi koszyczek ze święconymi pysznościam. Co dało mi dwa śniadania w ciągu prawie godziny.

Pogoda za oknem jaka jest każdy widzi. Śniegu po kostki. Mimo to, taka sytuacja nie przeszkodziła nam w pójściu do kościoła na rynku w Gliwicach. Co prawda przebrnięcie przez zaspy ze śniegiem padającym prosto w oczy nie było łatwe, ale udało się :) Wagary numer kolejny - zaliczone:D W drodze powrotnej wstąpiliśmy na gorącą czekoladę, która okazała się budyniem, ale dobrym budyniem. Jest taka kawiarnia Hemingway cośtam i właśnie tam usiedliśmy "na kawkę". 
K: Co podać?
T: Ja proszę Książęce Porter. A Ty co chcesz?
D: A ja poproszę gorącą czekoladę.
K: Białą czy czarną?
D: Yyyy... białą!
T: Jesteś pewna, że chcesz białą? Przecież nie lubisz białej...
D: .... (patrząc na niego jak na głupeczka z wymowną ciszą)
T: Może weźmiesz czarną a potem jak Ci zasmakuje, to wypróbujesz też białą?
D: ......... 
T: To jednak białą poprosimy.
D: Oj T., T. ....:D

Pod samym Instytutem postanowiłam wypróbować czy śnieg się dobrze lepi - oczywiście bezpośrednio na moim T. Lepił się znakomicie i śnieżki latały jak szalone. Do momentu kiedy się bidoczek nie wywalił, nota bene udając, że się wywala. Tak poudawał, że aż wylądował na tyłku. To za karę za to mądrownie się o czekoladzie, Kochanie :p ;)

Dzień był super, bo spędziliśmy ze sobą strasznie dużo czasu! Zwiedzaliśmy nieodkryte dotąd przesmyki, korytarze i windy, a wokół żywej duszy. Odkryliśmy jedno fajne miejsce gdzieś koło pralni z widokiem na przejście pod łącznikiem, dziwne zaułki w starej części szpitala... Fajne jest takie zwiedzanie otoczone niteczką niepewności, dreszczykiem emocji, zupełnie jak ten odkrywca z filmów przygodowych, którego oboje baaardzo lubimy oglądać :)

Między 17.30 a 19.00 kolejni goście w postaci rodziców T. i jego siostry :D :* :D Kupa świątecznego żarcia. Pysznego, aż żal nie zjeść, chociaż już ma się ochotę tylko pęc z przejedzenia... Po odprowadzeniu ich do wyjścia wpadł mi do głowy szalony pomysł, żeby pobiec tam do tego nowoodkrytego okienka, żeby im pomachać, ale tylko się zasapaliśmy, bo oni już zdążyli pójść:( Tyle metrów podskakiwania i ciągnięcia przejedzonego, nie rozruszanego cielska na nic. Krzyczeliśmy przez otwarte okno, ale mama chyba nie wiedziała czy to jej w uszach dzwoni, czy co to. Przecież się nie spodziewała, że my w jakimś oknie w zupełnie dziwnej części IO drzemy się właśnie do niej, żeby jej pomachać :) No więc poszła dalej. A ja zebrałam O-Pe-eR, za ten pomysł. Że ciśnienie mi skoczyło. Że teraz sapię i pewnie zaraz mi coś pęknie i padnę nieżywa.

Wiem, że jest Wielkanoc... I w związku z tym teraz są inne jajka ważniejsze. A nie ciągłe traktowanie mnie jak jednego z nich. Peace!
Tak poza tym, bo kicham jak najęta i mam zatkany nos. W zasadzie jedną dziurkę. Ogólnie się czuję w porządku a nawet jakbym teraz się przeziębiła, to nic takiego, bo nie jestem jak kiedyś przed operacją. Nie dam się, aaaa psiik! Ni cholery! :)


DN nwlbjpg

sobota, 30 marca 2013

Nieidealny dzień, za to... z ideałem - IO dej fyrtiin

Trochę jakby świątecznie, bo to w końcu ta sobota, kiedy się "święci jajka", ale ja "nie byłam z koszyczkiem". Logiczne :P

Rano odwiedziła mnie koleżanka jeszcze z liceum, którą z kolei my nawiedzaliśmy dwa tygodnie temu we Wrocku. Bardzo miło się gadało przez prawie trzy godziny wspominając fajne czasy ze słynnego muńkowego czwartego eL-O i wymieniając się planami na najbliższą przyszłość.

T. przyjechał koło drugiej i poszliśmy na dłuuugi i w miarę miły spacer. Było spoko jeśli chodzi o pogodę, a mimo to w ciągu dwóch godzin minęliśmy maksymalnie 30 osób. Ludzie pochowali się pewnie w domach przygotowując jeszcze wszystko na jutrzejszy dzień, piekąc baby itp.
Spacer był w miarę miły, bo wkurzałam się strasznie! Na Niego:( Po jakimś czasie, straconym niestety bezpowrotnie, przekupiona czekoladowym shake'iem z McDonald'sa i sympatyczniejszej już rozmowie uspokoiłam się na dobre.
Lubię jak mój Kochany rozwiewa wszystkie moje wątpliwości i obawy dotyczące przyszłości, moich lęków i innych nieprzyjemnych myśli, które cyklicznie pojawiają się w mojej głowie odkąd pamiętam. On zawsze tak umie mi wszystko wyłożyć, z tą swoją szczerością w pięknych oczach, że od razu mi wszystko przechodzi. Jest strasznie mądry i ogromnie lubię z Nim rozmawiać! O wszystkim:) Nikt mi tak nie poprawia humoru jak On. Proszę... Mąż też człowiek.;) Nie mogłam trafić lepiej! :D :*

Jutro będzie zaraz rano na śniadanku ze święconką i mam nadzieję, że posiedzi tak samo długo jak dzisiaj... "Lampek" nie ma całe święta, tym samym w poniedziałek również. Dopiero we wtorek 2 kwietnia i to będzie dopiero (a może już) ósme naświetlanie.

P.S. Wesołych Świąt!

DN nwlbjpg

piątek, 29 marca 2013

Kilka małych marzeń - IO dej tłelw

W zasadzie nie przeszkadzają mi pewne rzeczy. A jednak myślę o nich od czasu do czasu. Nie dostałam świra, jak większość kobiet, na myśl, że ogolą mi całą głowę na zero do operacji. Wręcz cieszyłam się tą myślą, że będę wreszcie łysa, bo zawsze marzyłam, żeby zobaczyć jak będę wyglądać. Okoliczności były ku temu sprzyjające. Zobaczyłam. Dziękuję. Fajnie jest, ale to mogłoby już się skończyć. Włosy mogłyby już odrosnąć. Tak mniej więcej do pasa. Dobra, nie do pasa, ale tak chociaż do brody.
Ktoś ostatnio mówił, że były jakieś badania, które dowiodły, że większość kobiet chorych na raka, które czeka leczenie np. chemią, najbardziej boi się straty włosów albo piersi a nie samej choroby albo jej nawrotów. Ciekawe. Chyba to sprawdzę.

Żeby była jasność - nie narzekam, bo są poważniejsze sprawy na tym świecie niż to, że ktoś ma krótkie włosy i szramę przez pół głowy, w dodatku w postaci zawijasa. Wyliniałą po obu stronach. Która jeszcze bardziej wylinieje - nie sama szrama, ale moja głowa - po naświetaniach. Przynajmniej w tych miejscach, gdzie są kierowane promienie. Dlatego też nie mogę myć włosów. To moje kolejne małe marzenie: umyć wreszcie włosy! Obejdę się smakiem przez kolejne minimum pięć tygodni. Super. No ale nic.

Następnym małym marzeniem innym niż te "włosowe" pierdoły był, bo już nie jest, powrót na święta do domu i na weekendy. "Był", bo to nie ma sensu, dlatego, że po pierwsze nie ma przepustek, zresztą po każdej przepustce trzeba by było się rejestrować i czekać w kolejkach jak za pierwszym razem. Nie da się i już się z tym pogodziłam. Nie mam z tym problemu, najważniejsze jest to, że przecież nie będę wtedy sama, bo zjem śniadanko z T. i potem mam nadzieję pójdziemy na spacerek - obojętnie jaka będzie pogoda! :D

Jak już będę w domu chciałabym, żeby wszyscy wreszcie przestali traktować mnie jak jajko i wiem, że pewnie z czasem tak się stanie. Tylko, byle szybko!
Poza tym marzę o regularnym chodzeniu na basen do pobliskiej podstawówki, gdzie pływałam rok temu, w maju. Jak widać, mam taką nadzieję, wrócę tam aż po roku. Taka ze mnie miłośniczka pływania a już rok nie byłam. Kupię sobie karnet i będę śmigać minimum dwa razy w tygodniu jak wtedy. Uwielbiam to!
Nie wiem czy jest sens pytać lekarza o to, czy mogę pływać albo na przykład latać samolotem, albo mieć niedługo dziecko. W zasadzie nie jestem tego pewna i myślę, że jak zapytam, to mnie nie wyśmieje...

Acha, no i zadałam wczoraj pytanie o te plastry i krzyżyki na masce. Po co są. I przemiła, tym razem pani, która mnie przypinała nawet zademonstrowała mi do czego one służą. Otóż te paski na plastrach są po to, żeby pani wiedziała jak mnie ustawić, bo jak gaśnie światło, to tam są lasery i poziomują ustawienie głowy, tak, żeby celować dokładnie w to miejsce, które ma być naświetlane. Fajnie, bo myślałam, że to jakoś mniej precyzyjne a tu prosz! laser.. :)


DN nwlbjpg

czwartek, 28 marca 2013

Nihil novi poza tym, że "uprawiam szermierkę" - IO dej ilewen

Dwie poszły, została jedna z tych "niestałych", ale bardzo fajna, więc chociaż nie mam na to wpływu, jak dla mnie może zostać;) Wczoraj zrobiłam parę fotek. Między innymi maszyny, która mnie naświetla. To znaczy nie tej konkretnej, tylko zdjęcia, które znajdują się tu w IO na ścianach niedaleko miejsca, gdzie dzieje się ta cała radioterapia. Oto on. Mój cyklop :) Nie ma imienia, ale może zostać Cyklopem ;)


Prawda, że jest niezwykle majestetyczny i piękny? Ja leżę przez około 10 minut na tym stole mając głowę dokładnie między tym wielkim okiem a tą płaską "deską" na wysięgniku (?) z lewej strony stołu w takiej masce przymocowanej do niego.


Moja pyziunia! Stwierdziłam, że ten materiał wygląda jak prażynka a ja w niej jak florecistka-ninja. Śmiesznie się w niej wygląda i nic przez nią nie widać, bo ściśle przylega do oczu, ale jak się lekko uchyli, to na ile pozwolą ściśnięte rzęsy, na tyle można zerknąć co się dzieje na wprost. I co ten potwór właśnie kombinuje i gdzie się przemieszcza z tym swoim bzzyyy, bzzzyyyy i łiii, łłłłłiiiiii...
Nie wiem co znaczą te plastry pomazane markerem, bo na pewno nie mam nic w głowie pod nimi, więc to nie jest miejsce, gdzie Cyklop ma celować. Nie będę się już pytać, bo za dużo zadaję pytań temu biednemu chłopinie, który mnie tam przypina itp. Ale cierpliwie mi na nie odpowiada i jest bardzo miły.

Idę dzisiaj na mszę, bo jest Wielki Czwartek i na szczęście msze tutaj są krótkie, bo około pół godziny. Poza tym jestem mega zła, bo wredna maszyna na Ip. zeżarła mi piątala nie nalewając w zamian czekolady, po którą poszłam po śniadaku ani reszty, ani w ogóle monety. Tak jakbym sobie ją po prostu spuściła w kiblu:(


DN nwlbjpg

środa, 27 marca 2013

Wagary po raz kolejny - IO dej ten

Leci jakoś ten czas... już dziesiąty dzień tutaj.
Dzisiaj spałam średnio, bo prawie wszystkie kobity chrapały jak najęte... Poduszka na głowę niewiele pomogła, ale jakoś dociągnęłam do rana.

Znowu nastąpiła wymiana. Te trzy wyszły i przyszły tylko dwie, więc jest nas teraz 4. Dwie stałe, dwie nowe na chemię. Wyjdą niedługo i tak rotacja, rotacja w dalszym ciągu.

T. przyjechał o 13:30 ale niestety musiałam czekać aż mnie zawołają na konsultację neurologiczną, więc byliśmy uziemieni. Rzeczona miała być ok. 15:00, ale czekaliśmy aż do 16:00! Na szczęście szybko poszło i już o 16:25 byłam spowrotem. Badanie standardowe. Polegało m.in. na dotknięciu palcami do nosa, wodzeniem wzrokiem za wskaźnikiem i moim ulubionym drapaniem w stopy, które boli jak cholera. Brrr... Plus wywiad i pani stwierdziła, że nic mi nie jest.
Zdziwiła się tylko, że tak szybko od obiawów, którymi nie była padaczka, zdiagnozowano tego guza. No cóż, nie czekałam na zbawienie, tylko po tych dwóch dniach bóli głowy i wymiotów po prostu poszłam do lekarza. Nie czekałam jak inni, nie wiem na co. Właściwie, to nie chciało mi się iść, ale mój T. nie dałby mi żyć jakbym nie poszła chociaż dla świętego spokoju, mojego i jego. No to poszłam:) Thx Hun!

Jak wróciłam, to znów zerwaliśmy się na wagary, tym razem do gliwickiej galerii Forum. A tam: Natura <3, której u nas nie ma. Te szafy Essence, Secret, Kobo... Szaaał! 
T. się ze mnie śmieje jak tam wpadam i gapię się jak głupia na te wszystkie kosmetyki i oglądam, wącham. Parodiuje mnie skubany! Ja mu nie wypominam, że ma tyle śrubokrętów, śrubeczek, mierniczków i próbniczków, ile tylko chce. I też kupuje nowe. Też mam prawo do swoich "śrubeczek" w postaci  lakierów albo innych świecidełek kosmetycznych, a co! :D Lubię to i już :P

Jutro nie mam odwiedzin. Tak sobie zażyczyłam. Tzn. T. nie pasuje, bo kończy pracę gdzieś dalej i nie opłaca mu się krążyć kupę kilometrów. A rodzicom grzecznie powiem, że chcę sobie sama pobyć jutro... Poczytam sobie, poleżę, pośpię i będę miała czas tylko dla siebie:) 


DN nwlbjpg


wtorek, 26 marca 2013

Kolejne wagary :) - IO dej najn

Dzień jak co dzień aż do 13:00, kiedy to ku mojemu zaskoczeniu ujrzałam zadowolonego, uśmiechniętego, dziarsko wchodzącego do sali mojego Kochanego T. Zawsze jak go widzę, to japka od razu mi się cieszy i nie mogę tego opanować:) Śmiesznie...

Zerwaliśmy się z IO samochodem najpierw do marketu Leclerc a potem do "galerii" Arena. Połaziliśmy, dokonaliśmy ulubionych przeze mnie zakupów lakierowych. Naciągnęłam Małża na aż 3 i jutro zamierzam wypróbowywać :D Pewnie starczy mi palców!

Trochę tu, trochę tam, obiadek w szpitalnym bufecie, chwilowe pilnowanie pustej sali Mirki i Ali, szwędanie się aż do 18:00 kiedy to "Moja Misia" w końcu opuściła mnie i według planu dojazd zajął mu póltorej godziny, a mnie za chwilę w sumie zawołali na "lampy". To spowodowało, że ominął mnie odcinek 1z10, czego nie mogłam odżałować, ale już mi przeszło. 

Pierwszy raz byłam na "żółtym" i oczywiście niczym się on nie różni od innych. Zagadałam nawet z fizykiem, który akurat dzisiaj mnie "obsługiwał" - zakładał maskę, ustawiał itp. - czy podczas naświetlań mam prawo widzieć jakieś niebieskie światło, które wydawało mi się, że widzę... i zapach, jakby ozonu. Powiedział, że promienie nie mają koloru ani zapachu, więc nie mogę widzieć nic niebieskiego, i że to działa na zasadzie jakby wielu kserokopiarek czy jakoś tak. I że to powietrze może tak pachnieć, wlaśnie jak O3. Ach, ja i ten mój węch:)

Czekając na lampeczki pod "żółtkiem" poznałam kolejną dziewczynę z oddziału, która dotrzymywała towarzystwa Mirce (tej śmiesznej;). Małgosia. Miała operację w Sosnowcu u tego samego profesora, co ja:) Nie zorientowałam się, że też na głowę, bo włosy na dłuższe ode mnie i to sporo. Udało jej się, że obcięli jej tylko część włosów znad czoła. A ze środka około 3/4 guza, żeby jej nic nie uszkodzić. Pewnie ze mną było tak samo i teraz obie musimy się dodatkowo ponaświetlać:p Wychodzi dzień po moich urodzinach...

Jeszcze mamy kiedyś porozmawiać, bo musiała już iść. Jest bardzo symatyczna, już ją widywałam "przy lodówce" i wymieniałyśmy się uśmiechami, ale jak pisałam poprzednio, nie będę jej specjalnie szukać po oddziale, zwłaszcza, że teraz jestem w trakcie kończenia kolejnej książki. Mam tu jeszcze jedną i w domu ze dwie, które mam nadzieję połknąć podczas mojego pobytu tutaj. Korzystam w wolnego czasu i tego, że nic się nie dzieje. Z nowopoznanymi będę rozmawiać podczas przypadkowych spotkań, więcej mi nie potrzeba. Nie, nie jestem niemiła. Nie chce mi się zwyczajnie i już. Wolę sobie sama pogadać do siebie, jak to mówią, czasem trzeba porozmawiać w końcu z kimś inteligentym i na poziomie ;) A nie tylko, ja to mam to, mnie operował ten, boję się tego i tego, wychodzę wtedy i wtedy. Whatever! Ja może wyjdę 2 maja, mam taką nadzieję, tak mi wychodzi z obliczeń, ale będę musiała sobie to załatwić wcześniej, co planuję:) Do tego czasu mam nadzieję, że nie umrę z nudów, ale na pewno nie jeśli będę sobie pozwalała na taką cudną odskocznię, jaką są wagary w doborowym towarzystwie mojego T.:) :*

DN dzisiaj na b.dużym luzie:)

poniedziałek, 25 marca 2013

Rotacja w toku.. - IO dej ejt

Pani z ostaniego łóżka - Józia-Cyganka dzisiaj po śniadaniu wyszła. Na odchodne poczęstowała nas cukierkami metholowymi, których nie lubię, ale wzięłam i podziękowałam z uśmiechem:) Ona sama jeszcze w piżamie, spakowana udała się na dół do szatni po wypis, bo tak się umówiła z lekarzem i jak to powiedziała pani Danusia, pewnie tam się będzie dopiero ubierać "w te swoje łachy" - długą spódnicę itp. Tu już w piątek była w piżamie, więc nie wiem czy i ona chodzi ubrana, jak chodzą takie panie Cyganki.

Teraz przyszły za to trzy nowe babki i już jest tłoczno... i już się zaczynam wkurzać:p Nie lubię tłumów, wolę spokój i nawet mimo, że poznałam te dwie spoko dziewczyny z innej sali, nie chodzę do nich na żadne ploty itp., itd., bo wolę swoje własne towarzystwo, książki, krzyżówki i internet.
Te nie będą pewnie dłużej niż 3 dni, bo przyszły na chemię. 

Jedna mówi (jako jedyna na razie otworzyła do nas twarz), że widzi swój blok z okna. Mnie by skręciło. Wiedzieć, że jestem tak blisko a nie mogę tam pójść. No, ale trzy dni, to kobita wytrzyma.
Już słyszę narzekania na brak łazienki. Matko! No, nie ma! Jest na końcu korytarza, no i co z tego? Nie pasi? Nie myj się! Trzy dni cię nie zbawią. Dżizas!
Tak w ogóle, to, jakby to powiedziała moja kuzynka: -" 'Dzień dobry'... się mówi jak się wchodzi". Nawet nie wiemy kto zacz. W sumie nie potrzebuję tej wiedzy do szczęścia, tak po prostu byłoby nam łatwiej. Trzy dni. Z moją panią Danusią było mi fajniej. Lipna ta sala, bo tyle osób jest w stanie pomieścić:/ No i mam nadzieję nie będą okupowały telewizora oglądając jakieś okropne "Dlaczego ja?" albo inne "Trudne sprawy"... Wish me luck! A ja dalej czekam na rodziców. :)


DN niby nadal na luzie

niedziela, 24 marca 2013

DosłowNiedzielnie - IO dej sewen

Dzisiejszy dzień upłynął mi zdecydownie za szybko, bo w 100% pod znakiem odwiedzin. Było nas sześć sztuk i urwaliśmy się ze szpitala najpierw do gliwickiej palmiarni, gdzie wśród wielu różnorodnych roślin, m.in. sukulentów i zwierzaków temperatura była iście wiosenna. Kolejnym przystankiem była nowootwarta drogeria Hebe i na koniec gliwicki rynek, gdzie skonsumowaliśmy pyszną pizzę, na której zaoszczędziliśmy dość sporo dzięki legitymacji studenckiej D. 
Objedzeni wybraliśmy się też na szybko zobaczyć kościół pw Wszystkich Świętych, zaraz za rynkiem, ale że z pogodą było tak, że było bardzo pięknie i słonecznie, ale strasznie zimno, to na tym zakończyliśmy zwiedzanie. 

Strasznie szybko zleciał nam wspólnie spędzony czas i jutro dla mnie znowu normalny tydzień, czyli nudy, nudy, nudy a potem seria naświetlań. A, nieee przepraszam, jutro rodzice do mnie przyjeżdżają. Mam tylko nadzieję, że nie przywiozą mi żadnego jedzenia, bo to, co dostaję tu zupełnie mi wystarcza. Nie ruszam się prawie nigdzie, więc nie ma potrzeby, żebym zjadała np. dwa obiady.
Spodziewam się też, że na "lampy" zostanę zawołana wieczorem, mam nadzieję, że dopiero koło 19.20 najwcześniej, czyli po 1z10, bo staram się nie opuszczać żadnego odcinka, dlatego, że to mój ukochany teleturniej :D

Acha, dzisiaj moja siostra biegła w 8. Warszawskim Półmaratonie i najważniejsze dla niej, że dobiegła, czego jej gratuluję jeszcze raz, bo wiem, że tu wchodzi:) (Lucha! Lucha! Lucha! Tak Ci kibicowałam:) :D :*) 
Leciała jak to powiedziała "za moje zdrowie" i zajęło jej to 2:18:46. Ja bym pewnie padła po dziesięciu susach. Ba, mnie by się nie chciało w ogóle trenować, żeby wystartować w półmaratonie taki ze mnie leń śmierdzący, tym bardziej ją strasznie podziwiam!

Dostałam w prezencie od siostry T. opaskę na oczy (z napisem "Sleeping Beauty", czyli śpiąca królewna - tia!), dzięki której nie będę już musiała spać z poduszką naciągniętą na twarz, żeby mi słońce nie świeciło rano. Co prawda są pionowe rolety, ale przez białe, słońce i tak prześwituje;) Jedna ze współlokatorek, poczciwinka - 74l.,  martwiła się nawet, żebym się nią nie udusiła;) 
A propos, ciekawe czy jutro nam kogoś dorzucą. Ta druga jutro wychodzi i będą znowu wolne trzy łóżka.

Przed sekundą od tej samej pani, martwiącej się o moje podduszenie poduszką, dostałam piękną palemkę, którą mi przyniosła z kaplicy na dole. Powiedziała też, że modliła się o moje zdrowie (i tej drugiej, co leży z nami też). Bardzo to miłe :) Już niedziela palmowa, zaraz Wielkanoc. Czas leci. Święta i urodziny spędzę w szpitalach. Moje i mojego T., które były w styczniu. Kiedy ja się napiję? :p

DN nwlbjpg

sobota, 23 marca 2013

Lingwistyczny kwiatuszek - IO dej syks



Idę sobie, proszę ja Was, wczoraj na naświetlania, patrzęęęę a na drzwiach taka kartka informująca mnie, że moja maszyna w kolorze "żółtym" znów zepsuta. 

Ktoś wysmarował taki oto kwiatuszek kierujący nas - użytkowników "żółtego" na lampę "srebrną". 

Nie mogłam się powstrzymać od zrobienia zdjęcia! :D Jak klikniecie na fotkę, to się powiększy i proszę kierować wzrok na czerwoną ramkę...

Dzisiaj, ponieważ jest sobota, było ważenie. Nie skomentuję tego... :) Może kiedyś będzie lepiej, ale jak się tak nie ruszam, to nic nie spalę. Szłabym na basen, bo uwielbiam pływać, ale to pewnie dopiero w maju, jak wyjdę, o ile będę mogłam, ale mam nadzieję, że tak! Niedługo odwiedzą mnie rodzice a jutro moja Misia i teściowie. W święta oczywiście będę tutaj, nawet się nie staram o żadną przepustkę, bo kilka dni mnie nie zbawi. Po świętach musiałabym znowu się rejestrować, czekać w kolejach na przyjęcie tak jak pierwszego dnia. Nie chce mi się. Nie jedne święta jeszcze przede mną, wytrzymam:)

DN nwlbjpg

piątek, 22 marca 2013

"Buzia na kłódkę" - IO dej fajw

Och, jak dobrze czasem jest milczeć. Nie zdradzać nic. Trzymać dziób na kłódkę. Ale nie... Musiałam się wygadać i teraz są tego skutki. A będą jeszcze większe za jakiś czas. Znowu! You stupid cow!

Poszłam spać przed północą. Nawet się wyspałam, gdyby nie fakt, że obudziło mnie ćmienie pod kopułą. -"Przejdzie" - myślę sobie i obracam się na drugi bok. O 7.35 zwlekłam się z łóżka do łazienki i okazało się, że jednak mi nie przeszło. "To pewnie od niskiego ciśnienia" - wmawiam sobie dalej i przypomina mi się, że przecież wczoraj miałam pierwsze naświetlania a one w 100% powodują obrzęk mózgu i ból, co było napisane na tej zgodzie, którą musiałam wcześniej podpisać.
Na krótkim porannym obchodzie nie było mojej lekarki, będzie w poniedziałek. Ale była inna z oddziałową.

- "Jak się pani dzisiaj czuje po tych wczorajszych naświetlaniach? Wszystko w porządku?"
- "W zasadzie tak, tylko trochę boli mnie głowa, ale to jest ból do wytrzymania"
- "Bierze pani jakieś leki na stałe?"
- "Nie, nie biorę"
- "Problemy żołądkowe?"
- "Nie, nic, nigdy."
- "W takim razie włączymy pani powoli leki."

(K****! -  myślę sobie i nienawidzę siebie za tą pierwszą odpowiedź na jej pytanie)

Po śniadaniu, na które nie miałam nawet ochoty z powodu bólu i lekkich nudności, przez głośnik słyszę "pani N. proszę tu podejść". Tu znaczy do punktu pielęgniarskiego, czyli tzw. dyżurki. Idę i jednocześnie mojemu entuzjazmowi(not!) nie ma końca... Do ręki dostaję plastikowy kieliszek, bynajmniej nie z %, zresztą i tak bym chyba padła po samym powąchaniu jakiejkolwiek zawartości innego kieliszka niż właśnie ten. W środku dwa małe białe dziady, które paradoksalnie się do mnie uśmiechają w taki sposób, jak siostra mojego T. kiedy ze mną rozmawia przez wszelakie komunikatory: "XD" po tej "minie" poznaję, że to mój ukochany Pabi-Dexamethazon - steryd, 2mg, a obok również coś długiego pomarańczowo-niebieskiego. Osłonowy jak mniemam. "No to pospałam!" - myślę sobie i już niemal zaczynam pisać smsa do T., żeby mi kupił dużo chusteczek do tyłka dziecięcego, bo pewnie wypucuję całą salę, jak nie cały IO. Kant, kuźwa, łejt! Plus czeka mnie pewnie ponowne zchomiczenie na twarzy, którą trzeba było mieć zamkniętą! Jak cudownieeee!!! Dzień się zaczął bosko...

DN nwlbjpg

czwartek, 21 marca 2013

Udany debiut - IO stil dej for

Zawołali mnie na naświetlania akurat jak zawijałam umyte włosy w ręcznik, czyli dokładnie o 20.15. Mogło być gorzej - pomyślałam sobie, w końcu to nie 21.45... Zaletą bardzo krótkich włosów jest prędkość ich schnięcia, tudzież mechanicznego suszenia za pomocą ręcznika. Rachu-ciachu i włosy suchutkie. Otwieram okno w korytarzyku na oścież a drzwi do sali zamykam, żeby pani się nie przeziębiła, ale żeby się przewietrzyło jak pójdę, to nam się będzie dobrze spało. Pielęganiarka mówi, że mam iść na "białą", co oznacza kolor lampy, bo każdy ma swoją. Tzn. nie indywidualnie, ale jest tych kolorów około, nie wiem, 10? Moja jest tak na prawdę "żółta", co też nie oznacza, że świeci na żółto, tylko to jest symbol, który pozwala odróżnić je od siebie. Akurat dzisiaj żółta jest zepsuta, co się czasem zdaża, ale to nie ma znaczenia, bo najważniejszy w tym jest program dopasowany już indywidualnie do każdego pacjenta, bo jak wiadomo, każdy ma co innego i gdzie indziej.

Na miejscu siedziałam z 15 minut po czym ładnie pachnąca pani z długimi czarnymi włosami zawołała mnie do środka. Ległam, zapięła mi maskę do łóżka i powiedziała, że to nic nie będzie bolało, a także, że mój aparat to nie jest ten, tylko właśnie "żółty".

-"Ja wyjdę, będzie przez chwilę cisza a potem zacznie się naświetlanie. Ja panią widzę, ale nie słyszę, więc jakby się coś działo, to proszę podnieść rękę"

Leżę. W masce ledwo co widać, bo poza otworem na nos, który w zasadzie jest poziomą kreską są tylko takie dziurki, zresztą oczu nie da się otworzyć całkowicie. A zresztą po co?
Maszyna powoli się obniża. Jakby chciała mi się bliżej przyjżeć. Słyszę jak mówi do mnie "Hmm... co my tu mamy..." a zaraz potem "Bzyyy, bbzzzzyyyyy". Jak się okazało, to jeszcze nie było to, tylko falstart. Wpada ta sama pani i mówi, że za pierwszym razem się tak zdaża, ale czegoś tam nie mają w dokumentach i muszę poczekać. W tym czasie ona sobie załatwi innego pacjenta a ja mam posiedzieć, bo mnie zawołają jak załatwią to, co im niezbędne. 
Posłusznie wychodzę.
Siedzę i czekam. 
Po jakimś czasie słyszę z głośników, które umilają na korytarzu czas czekającym pacjentom, że w Zetce, i pewnie nie tylko, właśnie wybija 21.00

-"Już zaraz będziemy to mieć i pani wejdzie."
-"OK!" - odpowiadam nadal nie wiedząc, co to jest to tajemnicze coś

W końcu po jakimś czasie wołają mnie. Ta sama procedura. Ostatnio stanęło na Bzyyy, bzzzzyyyyy... potem znów się przygląda swoim wielkim metalowo-szklanym okiem raz z jednej, raz z drugiej strony. Dla ułatwienia sobie pracy porusza mną, a właściwie stołem, na którym leżę. Co jakiś czas pomrukuje a wtedy ja wyobrażam sobie, że w tym właśnie momencie następuje to całe działanie tej machinerii.  Nawet nie wiem gdzie celuje, i tak na prawdę, czy w ogóle gdzieś celuje (ha ha), bo nie czuję zupełnie nic.Ani ciepła, ani bólu, ani smyrania. Niczego. Czasem zdaje mi się, że czuję jakiś zapach, ale nie wiem co to. Poza tym czuję zapach maski, która jest na całej twarzy, w tym zaraz bezpośrednio pod nosem. To dziwny, plastikowy zapach. Może w miarę kolejnych naświetlań jakoś będę umiała go opisać. Na dzisiaj, to jest plastik.

Po jakichś 10 minutach znowu wpada pani i odpina mnie, czyli moją maskę, bo poza nią jestem swobodna. Żegnam się, na korytarzu nie mijam już nikogo i na sali spowrotem ląduję o 21.35. Całe szczęście, że czekając wcześniej, już zdążyłam się umyć. Teraz tylko zęby i kilka smsów z pierwszymi wrażeniami.

Nie mam pojęcia o której jutro mnie poproszą o udział w tym metalowym tańcu stołu i wielkookiego potwora. Wątpię, że fakt, że jestem w masce wpłynie na to, że olbrzym mnie nie pozna. W końcu będzie korzystał z programu napisanego tylko dla mnie. My own overture. Do jutra moje straszydełko. W weekend od siebie odpoczniemy i od poniedziałku, jak to się mówi "apjać adnowa".

DN nwlbjpg

Pierwszy dzień naświetlań - IO dej for

Dzisiaj mam mieć pierwsze lampy, na które będą mnie wołać przez głośnik w pokoju. Nie wiadomo kiedy, ale mają czas w sumie aż do 22:00, bo do wtedy tam jest czynne. Moja (jedyna już) współlokatorka, która ma tu być tyle samo co ja, została zawołana jakiąś godzinę temu. A ja nadal czekam. W międzyczasie ucięłam sobie pogawędkę na skajpaju z T., ale mój internet ciągniony z komórki się średnio do tego nadaje,bo trochę się tnie. Plus, szkoda mi transferu, bo taki skajpaj pobiera 3Mb na minutę. Lepiej zadzwonić po prostu a twarzy koniecznie przecież widzieć nie trzeba;) Jutro zresztą przyjeżdża, to nie ma się co rozgadywać.

Wczoraj przyszły do naszej sali dwie dawne współlokatorki tej pani, którą nam dokoptowali. Jedna jest z mojego miasta i też miała operację w Sosnowcu, ale u innego lekarza. Miała chemię, operację a teraz naświetlania. Ala, l.34. Druga ma 42 i jest mega śmieszna! Opowiada tak:

-"Biedni są ci lekarze, zwłaszcza praktykanci. Naoglądają się jak nie wiem. Babki wylaszczone a jak przychodzi do oględzin, to masakra. Na przykład ja: wchodzę do sali, gdzie razem z lekarzami jest kilku przystojnych, młodych gości. Ja w peruce, pomalowana, miałam właśnie być badana. Każą się rozebrać, to się rozbieram. Włosy rzucam na krzesło. Zdejmuję bluzkę. Stanik. Cycki mi lecą do pępka i mówię: To teraz jeszcze wyjmę szklane oko i odkręcę drewnianą nogę..." 

No, myślałam, że tu padnę ze śmiechu! Uwielbiam ludzi z takim dystansem do siebie i do całej sprawy, jaką jest to badziewie, które tak na prawdę ma każdy, ale nie każdy jeszcze o tym wie. Ja tak sobie kiedyś myślałam, że skoro moja babcia, dziadek i mama umarły na raka, to skoro to jest jakoś tam dziedziczne, to jestem obciążona. Ja i moje 3 siostry. Przyznam się, że czasem tak myślałam, która z nas będzie miała raka. I tak właśnie spodziewałam się, że ja będę mieć guza, o czym pisałam w poście "Od początku" z 2 stycznia. 

Prawda jest taka, że każdy coś ma, tylko jeszcze nie zdiagnozowane. Każda zmiana skórna jest nowym tworem, czyli nowotrorem, czyli rakiem. Pooglądajcie się. Każdy coś ma, minimum jednego pieprzyka. Ale z tym się normalnie żyje, nikt nie lata do lekarza z takeigo powodu. Trzeba mieć "szczęście", żeby coś się zaczęło z tym dziać. Ale im wcześniej, tym lepiej. Dwie kobitki, z tych, które miały wczoraj chemię i już poszły do domu są w dużo gorszej sytuacji niż np. trzecia - babka-dynamitka - jak ją nazwałyśmy, bo ona się od razu wybrała do lekarza, zanim cokolwiek ją zaczęło boleć. Pozostałe czekały nie wiadomo na co i teraz mają (nie)przysłowiową lipę. 

Wracając do wczorajszych odwiedzin, Ala powiedziała coś, co uświadomiło mi, że chyba już nigdy nie będzie normalnie. Może i wycieli mi to dziadostwo. Może resztki wypalą naświetlaniami. Może będę do końca zdrowa. Bardzo możliwe. Ale zawsze będę się zastanawiać czy to nie wróci, albo czy gdzieś indziej się nie zacznie. Oczywiście nie będę się zajmować tym na co dzień i myśleć co to będzie, co to będzie. A co jak znowu mi się coś przypałęta, bo tak się nie da żyć. Ale myślę, że ten mały strach zawsze będzie ze mną, tam z tyłu głowy. Muszę go oswoić i się przyzwyczaić, żeby umieć się go pozbywać jak nadejdzie. Żeby nie skończyć tak na smutno, właśnie przypomniało mi się, że ta śmieszna dziewczyna, Dorota, pierwsze co, to zapytała mnie jak nazwałam swojego guza (ciągle mówię na to guz, rak nie przechodzi mi przez gardło i wydaje mi się poważną sprawą a ja moją trochę olewam...), ale on nie ma jeszcze imienia i miał nie będzie, bo przecież już dawno jest spuszczony w kiblu, w każdym razie ona powiedziała, że jej dziada w głowie, razem z mężem nazwali Herman, bo to jakiś potworniak (taki rodzaj), a że był Herman Potwronicki, to ochrzcili go właśnie Herman. I to też powiedziała w taki zabawny sposób, że nie udało się nie uśmiechnąć :)

DN nwlbjpg

środa, 20 marca 2013

Po prostu super...- IO dej sri

Jedna babka dzisiaj wychodzi. Bardzo sympatyczna. Taka, co była sześć tygodni na naświetlaniach, ale piersi. Za tyle samo ja też będę po. Póki co na jej miejsce dokoptowali panią, która przyszła w tym samym dniu, co ja, ale przenieśli ją ze względu na małą bójkę w sali nr 16.
Poszło o łazienkę.
Jest tam taka jedna dziunia, która ma ksywkę Pamela. Nosi długaśną blond perukę i dla wszystkich jest chamska i zaczepia. Jak idzie do łazienki, to z trzema reklamówkami (w sumie ma z 10) i plecakiem. I siedzi tam 1h10' słownie godzinę i dziesięć minut. Podobno w nocy robi pranie, rozbija się, świeci światło... Terrorystka! W kiblu przez tyle czasu kładzie kilo szpachli, jakby jej to miało pomóc. Widziałam ją kiedyś, więc nie miałam problemów o kogo chodzi, jak rzucili hasło "Pamela". Ma na imię Emilka.
Emilka-debilka.
Dwójka dzieci i mąż, z którym się rozwodzi. Podobno. Tyle wiem ze szpitalnych ploteczek. 

W każdym razie poszarpała jakąś kobitkę, bo ta jej zwróciła uwagę, że za długo siedzi w łazience.

Dali nam kobitkę 74l. Z deszczu pod rynnę. Ta, co wychodzi ma, na moje oko, ok. 50 nie więcej. Zobaczymy jak będzie dalej, bo będzie rotacja. Zostanę ja z tą "nową", bo reszta zaczyna zaraz chemię a na chemii się siedzi 2 dni max.

Była dzisiaj pani doktor i kazała mi czekać w sali. Pewnie dlatego, że wczoraj dwa razy się minęłyśmy a miała do mnie romans. Miał mnie też zobaczyć dzisiaj neurolog, ale podobno go nie ma. Ta mnie sama chciała zbadać, bo mówi, że widzi, że jestem zdrowa. Ale nie ma jej i nie ma, a ja siedzę i czekam słuchając nowych pierdół z oddziału.

DN nwlbjpg

wtorek, 19 marca 2013

IO - dej tu

Nic mi się nie chce.

Nie wyspałam się, bo większość ze współlokatorek chrapała a potem powstawały przed 6:00 i szeleściły, łaziły, skrzypiały drzwiami, gadały... Po naciągnięciu poduszki na głowę udało mi się jeszcze trochę poudawać, że śpię i nasłuchać, że "to młodo, to nic nie ruszo, śpi i śpi a my tu godomy a łuno tylko z poduszko na głowie, żeby nas nie słuchoć". A gucio - poduszkę miałam na oczach, bo raziło mnie światło z niezasłoniętego okna. Poza tym jedna podniosła alarm, że 300zł jej buchnęli. Okazało się, że sobie schowała w nie tą przegródkę w portfelu co zawsze...

Wstałam przed 8:00, bo przez głośnik zawołali mnie na pobranie krwi. Wiedziałam, że mam być na czczo, zresztą śniadanie jest później niż zabiegi poranne. Pod pokojem zabiegowym długa kolejka. Stoję, mija nie moja pani doktor i tylko głośno stwierdza, że ja jeszcze w kolejce a ona pewnie już leciała na wizytę. Lata jak mały samochodzik.

W zabiegowym pielęgniarka wzięła sobie za mało próbówek do pani przede mną i poprosiła mnie o wyjęcie kolejnej z szafki. "Te niebieskie". Szukam i widzę tylko pomarańczowe korki albo dwa rodzaje fioletowych. Ciemne i jaśniejsze. "Te niżej". Na półce niżej już  w ogóle tylko pomarańczowe. "Nie, piętro wyżej, ta co przed chwilą pani szukała". "Te zaraz na początku". "No są, proszę dać". Wyciągam więc fioletową i podaję mówiąc "Znalazłabym wcześniej, ale mnie pani zmyliła, bo ta jest FIOLETOWA".

Przychodzę i słyszę, że salowa coś miała do mojego łóżka, że "tak się nie zostawia". Jak w wojsku. Sucks! Na łóżku leży zgoda na leczenie, którą mam podpisać. Na kartce możliwe powikłania po radioterapii. Według tego na 100% będę osłabiona, będę miała nudności, depilację miejsc naświtlanych i leukopenię cokolwiek to jest. Na 80% zapalanie skóry, w połowie na tak będę wymiotować, będę miała obrzęk, anemię, trombocytopenię i będę spowolniona. Innych pierdółek po 5% albo 10 nawet nie chce mi się pisać.

W ogóle nic mi się nie chce. Powtarzam się. Nie chce mi się tu być. Zwłaszcza z tymi, z całym szacunkiem, starszymi paniami, które rozmawiają prawie tylko o jednym. O swojej chemii, o raku, o tym, że muszą przeżyć, bo jedna ma wymieniane kamienie w oczku wodnym i synowi musi załatwić rentę. Nie mam ochoty tego słuchać.

DN nwlbjpg

poniedziałek, 18 marca 2013

Instytut Onkologii w Gliwicach - dej łan

Byliśmy o czasie, czyli na 9:00, ale w sumie niepotrzebnie, bo zdążyliśmy w trójkę rozwiązać trzy całe krzyżówki z nowego zestawu 300 zanim zostałam zawołana do pokoju nr 4 na pierwszym piętrze. Lekarz zapytał mnie o wzrost i, olaboga, o wagę... Myślałam, że powiedziałam na tyle cicho, że mój T., który nie wiem dlaczego wszedł ze mną, nie usłyszy, ale się myliłam. Potem długo się z tego śmialiśmy - nie z tego ile ważę, ale z tego, że tak cicho mamrotałam, żeby nie usłyszał. Po 11-tej już byłam ubrana w opaskę z kolejnym numerem i kodem kreskowym (drugą w tym roku) i jechałam windą na Vp., na którym pielęgniarka zaprowadziła mnie do sali o wdzięcznym numerze 13. W środku jedna pani, która wychodzi za dwa dni. Sympatyczna. Niestety łazienka dla akurat tej sali jest na końcu korytarza, inne sale mają swoje łazienki, tzn. jest jedna łazienka zaraz przy dwóch salach, ale nie przy tej. Pech, ale cóż.

Poszliśmy się przejść na rynek, bo tak!, Gliwice mają swój rynek a na nim aż dwie pizzerie. Dominium, do której chodziliśmy jak Tata był w IO dwa lata temu i jakąś na eS, w której byliśmy drugi raz, bo pizza jest na prawdę dobra. O! Saluto! Polecam:) Pizza "Niemiecka", Nestea brzoskwiniowa i dwie herbatki, w tym pyszna truskawkowa Dilmah i możemy wracać.

Po powrocie okazało się, że moja sala już cała zapełniona. Sztuk pięć razem ze mną. Wszystkie starsze ode mnie (46-71), ale żadna "z głową". Jedna ma naświetlania z powodu piersi, jednej, bo drugiej już nie ma, nie licząc tej sztucznej, silikonowej w specjalnym staniku. Pozostałe trzy też mają chemię, ale nie wiem dlaczego a przecież nie zapytam. W każdym razie będą krótko, bo z powodu chemii się długo nie leży. Trzy do sześciu dni i do domu. Ja jedyna z nas tu obecnych najdłużej zagrzeję miejsce. Nie przeszkadza mi to dopóki mam internet :) Chociaż z tym też były przygody, bo ichniejszy nie działa a jakiegoś tam powodu i muszę ciągnąć z telefonu robiącego za modem. Pakiet 2Gb i damy radę przez te sześć kolejnych tygodni.

Naświetlań mam mieć podobno 40, ale nie wiem jeszcze kiedy zaczynam, może jutro, może w środę, nie mam pojęcia. Im szybciej, tym lepiej, bo wcześniej skończę. Widok z okna na pierwszym planie na oczko  wodne na terenie IO, na drugim planie tory kolejowe, fajnie, bo lubię oglądać pociągi a niemal co chwilę jakiś przejeżdża. Smutno trochę jak sobie uświadomię, że co któryś z nich jedzie do mnie. Niektóre są wypasione, śląskie koleje się ostatnio starają.

DN nwlbjpg

wtorek, 12 marca 2013

Termin ustalony

... jak się okazało już dawno. Był napisany na kartce, którą dostałam kilka tygodni temu jeszcze przed umówieniem się na wykonanie maski. Miałam ją w rękach nie jednokrotnie, ale jakoś nie doczytałam. W poniedziałek za tydzień osiemnastego marca jadę na 9.00 do IO w Gliwicach. T.bierze sobie urlop z tej okajzi, żeby mnie zawieźć, bo niby mogłabym jechać z rodzicami, ale oni jadą we wtorek na kontrolę z tatą, więc po co mają jeździć dwa dni pod rząd. Do tego czasu już powoli staram się ogarniać, delikatnie gromadzić różne rzeczy, które uważam za przydatne tam, przynajmniej w jednym miejscu, żebym wiedziała gdzie co jest jak już będę się pakować...
W zasadzie nie mogę się już doczekać, bo im szybciej się zacznie mój pobyt w sanatorium, tym szybciej się skończy. Sześć tygodni zleci jak z bicza strzelił. I nie trzeba mi tego przypominać! Tak jak tego, że nic się nie stanie jak nie będzie mnie na święta w domu. Święta to ludzie więc jak oni przyjadą do mnie, to też będę miała swoją Wielkanoc. Zresztą jeszcze nie jedne święta przed nami. Niektórzy spędzają np. Boże Narodzenie w tropikach i jest inny klimat, ale są z bliskimi więc święta się liczą. Nie liczą się tylko wtedy jak jesteśmy sami jak palec.

A propos BN w topikach... Podczas pobytu w Pruszkowie u mojej najstarszej siostry parę tygodni temu, wybraliśmy się do kina w Jankach na "Niemożliwe". Miłośniczka ambitnego kina wierciła się od pewnego momentu i znacząco wzdychała z dezaprobatą. Nie tylko z powodu szeleszczących i chrupiących współtowarzyszy seansu, ale i fabuły wyżej wymienionego.

Akcja dzieje się w Tajlandii, gdzie pięcioosobowa rodzina postanowiła spędzić BN w 2004 roku. Efekty specjalne, faktycznie specjalne i z rozmachem. Na inne filmy niż te z efektami nie chadzam. Czekam na wydanie dvd. Na 3D jako okularnica też raczej nie, już mnie to nie podnieca jak kiedyś.

Fabuła dość typowa, chociaż oparta na faktach - pisali o tym nawet w którychś "Wysokich Obcasach" niedawno, co w zasadzie było spoilerem, bo po lekturze wiadomo, że cała rodzina ocaleje, dlatego to jest takie niesamowite i wręcz niemożliwe (skąd tytuł), bo pięć osób porwanych przez wdzierającą się na ląd wodę, w końcu się odnalazło po tych 90 minutach seansu. W sumie trailer też pokazuje, że nastąpi happyend. Podobno w pierwszych 20-tu minutach ludzie płaczą, ale u nas chyba nikt nie wyszedł zasmarkany. Jedynie z uwaloną solą i tłuszczem z popcornu gębą...

Mojej przyjaciółki ktoś z rodziny albo znajomych miał spędzać z rodziną święta 2004 właśnie w Tajlandii na tej wyspie, ale się albo rozmyślili albo był jakiś inny powód, dla którego suma sumarum nie polecieli...

Oglądał ktoś?

DN nwlbjpg

piątek, 1 marca 2013

Coming soon...

...prawie jak z trajlera z holyłód. Niebawem. Co prawda nie w kinach, ale w Instytucie Onkologii w Gliwicach. I nie film, tylko ja.

Już raz byłam na tak zwanej wizycie, podczas której zrobiono mi "maskę" na pewno nie karnawałową ;D
Proces polegał na tym, że musiałam się położyć na specjalnym stole (oczywiście po tym jak odczekałam swoje), głowa na podpórce, a pan nałożył mi na głowę, głównie twarz, ciepłą, miękką, mokrą plastyczną masę, którą porozciągał dopasowując do moich kształtów i tak czekaliśmy, ja i on, 10 sekund aż wystygnie i ZAstygnie. Następnie zdjął ze mnie to cudo zwane maską i podarował ręczniki papierowe. Przed lustrem okazało się dlaczego ich potrzebowałam... Cały makijaż oka - oczywiście głównie tusz do rzęs - spłynął pod oczy. Suchy i twardy ręcznik papierowy zbyt wiele nie pomógł, ale było chociaż odrobinę lepiej. Jakbym wiedziała, że tak to się może skończyć, to użyłabym tego wodoodpornego tuszu, który nie koniecznie lubię, albo wcale - a tak pan mnie nieźle urządził...
Po względnym starciu kosmetyku, pan zaprowadził mnie i jeszcze jedną kobicinkę na TK i rezonans. Nie czekałam długo i o dziwo zrobili mi oba badania w tym samym pomieszczeniu, czytaj bez przerwy i kolejnego czekania.
Znów wenflon. Znów tomografia, która jest zdecydowanie lepsza od rezonansu, bo szybsza. Rezonans trwał pół godziny, z czego po 20 minutach dostałam kontrast i polecenie, żeby dużo pić w celu szybkiego wysikania go już po badaniu oczywiście ;)
Nie... Zdecydowanie mogę powiedzieć, że rezonansu nie lubię! Za długo, za głośno i znów bez lusterka=klaustrofobicznie. Ale przeżyłam. Moja pani doktor prowadząca poinformowała mnie, że co do kolejnej wizyty, to umówimy się telefonicznie na symulację a później na kolejny przyjazd już ze szczoteczką do zębów i laczkami.
Tak więc dzisiaj pani N. dzwoniła i zaprosiła mnie na 7-go, czyli na czwartek na symulację, która chyba będzie polegała na przymierzeniu powstałej ostatnio maski i przymierzeniu SIĘ do maszyny, która przez któreś sześć tygodni codziennie będzie celować i strzelać do mnie wiązką promieni zabijających resztki guza pod moją kopułą.
Kant łejt, żeby już się przenieść na kliniczne wyrko w IO w Gliwicach przy Wybrzeżu AK i powoli mieć wszystko dosłownie z głowy.
Do 7-go ew 8-go. Bye!

DN nwlbjpg