Zawołali mnie na naświetlania akurat jak zawijałam umyte włosy w ręcznik, czyli dokładnie o 20.15. Mogło być gorzej - pomyślałam sobie, w końcu to nie 21.45... Zaletą bardzo krótkich włosów jest prędkość ich schnięcia, tudzież mechanicznego suszenia za pomocą ręcznika. Rachu-ciachu i włosy suchutkie. Otwieram okno w korytarzyku na oścież a drzwi do sali zamykam, żeby pani się nie przeziębiła, ale żeby się przewietrzyło jak pójdę, to nam się będzie dobrze spało. Pielęganiarka mówi, że mam iść na "białą", co oznacza kolor lampy, bo każdy ma swoją. Tzn. nie indywidualnie, ale jest tych kolorów około, nie wiem, 10? Moja jest tak na prawdę "żółta", co też nie oznacza, że świeci na żółto, tylko to jest symbol, który pozwala odróżnić je od siebie. Akurat dzisiaj żółta jest zepsuta, co się czasem zdaża, ale to nie ma znaczenia, bo najważniejszy w tym jest program dopasowany już indywidualnie do każdego pacjenta, bo jak wiadomo, każdy ma co innego i gdzie indziej.
Na miejscu siedziałam z 15 minut po czym ładnie pachnąca pani z długimi czarnymi włosami zawołała mnie do środka. Ległam, zapięła mi maskę do łóżka i powiedziała, że to nic nie będzie bolało, a także, że mój aparat to nie jest ten, tylko właśnie "żółty".
-"Ja wyjdę, będzie przez chwilę cisza a potem zacznie się naświetlanie. Ja panią widzę, ale nie słyszę, więc jakby się coś działo, to proszę podnieść rękę"
Leżę. W masce ledwo co widać, bo poza otworem na nos, który w zasadzie jest poziomą kreską są tylko takie dziurki, zresztą oczu nie da się otworzyć całkowicie. A zresztą po co?
Maszyna powoli się obniża. Jakby chciała mi się bliżej przyjżeć. Słyszę jak mówi do mnie "Hmm... co my tu mamy..." a zaraz potem "Bzyyy, bbzzzzyyyyy". Jak się okazało, to jeszcze nie było to, tylko falstart. Wpada ta sama pani i mówi, że za pierwszym razem się tak zdaża, ale czegoś tam nie mają w dokumentach i muszę poczekać. W tym czasie ona sobie załatwi innego pacjenta a ja mam posiedzieć, bo mnie zawołają jak załatwią to, co im niezbędne.
Posłusznie wychodzę.
Siedzę i czekam.
Po jakimś czasie słyszę z głośników, które umilają na korytarzu czas czekającym pacjentom, że w Zetce, i pewnie nie tylko, właśnie wybija 21.00
-"Już zaraz będziemy to mieć i pani wejdzie."
-"OK!" - odpowiadam nadal nie wiedząc, co to jest to tajemnicze coś
W końcu po jakimś czasie wołają mnie. Ta sama procedura. Ostatnio stanęło na Bzyyy, bzzzzyyyyy... potem znów się przygląda swoim wielkim metalowo-szklanym okiem raz z jednej, raz z drugiej strony. Dla ułatwienia sobie pracy porusza mną, a właściwie stołem, na którym leżę. Co jakiś czas pomrukuje a wtedy ja wyobrażam sobie, że w tym właśnie momencie następuje to całe działanie tej machinerii. Nawet nie wiem gdzie celuje, i tak na prawdę, czy w ogóle gdzieś celuje (ha ha), bo nie czuję zupełnie nic.Ani ciepła, ani bólu, ani smyrania. Niczego. Czasem zdaje mi się, że czuję jakiś zapach, ale nie wiem co to. Poza tym czuję zapach maski, która jest na całej twarzy, w tym zaraz bezpośrednio pod nosem. To dziwny, plastikowy zapach. Może w miarę kolejnych naświetlań jakoś będę umiała go opisać. Na dzisiaj, to jest plastik.
Po jakichś 10 minutach znowu wpada pani i odpina mnie, czyli moją maskę, bo poza nią jestem swobodna. Żegnam się, na korytarzu nie mijam już nikogo i na sali spowrotem ląduję o 21.35. Całe szczęście, że czekając wcześniej, już zdążyłam się umyć. Teraz tylko zęby i kilka smsów z pierwszymi wrażeniami.
Nie mam pojęcia o której jutro mnie poproszą o udział w tym metalowym tańcu stołu i wielkookiego potwora. Wątpię, że fakt, że jestem w masce wpłynie na to, że olbrzym mnie nie pozna. W końcu będzie korzystał z programu napisanego tylko dla mnie. My own overture. Do jutra moje straszydełko. W weekend od siebie odpoczniemy i od poniedziałku, jak to się mówi "apjać adnowa".
DN nwlbjpg
Ciekawie opisana nieciekawa czynność :P
OdpowiedzUsuń:) dzięki za miłe słowa :*
Usuń