Dzisiaj mam mieć pierwsze lampy, na które będą mnie wołać przez głośnik w pokoju. Nie wiadomo kiedy, ale mają czas w sumie aż do 22:00, bo do wtedy tam jest czynne. Moja (jedyna już) współlokatorka, która ma tu być tyle samo co ja, została zawołana jakiąś godzinę temu. A ja nadal czekam. W międzyczasie ucięłam sobie pogawędkę na skajpaju z T., ale mój internet ciągniony z komórki się średnio do tego nadaje,bo trochę się tnie. Plus, szkoda mi transferu, bo taki skajpaj pobiera 3Mb na minutę. Lepiej zadzwonić po prostu a twarzy koniecznie przecież widzieć nie trzeba;) Jutro zresztą przyjeżdża, to nie ma się co rozgadywać.
Wczoraj przyszły do naszej sali dwie dawne współlokatorki tej pani, którą nam dokoptowali. Jedna jest z mojego miasta i też miała operację w Sosnowcu, ale u innego lekarza. Miała chemię, operację a teraz naświetlania. Ala, l.34. Druga ma 42 i jest mega śmieszna! Opowiada tak:
-"Biedni są ci lekarze, zwłaszcza praktykanci. Naoglądają się jak nie wiem. Babki wylaszczone a jak przychodzi do oględzin, to masakra. Na przykład ja: wchodzę do sali, gdzie razem z lekarzami jest kilku przystojnych, młodych gości. Ja w peruce, pomalowana, miałam właśnie być badana. Każą się rozebrać, to się rozbieram. Włosy rzucam na krzesło. Zdejmuję bluzkę. Stanik. Cycki mi lecą do pępka i mówię: To teraz jeszcze wyjmę szklane oko i odkręcę drewnianą nogę..."
No, myślałam, że tu padnę ze śmiechu! Uwielbiam ludzi z takim dystansem do siebie i do całej sprawy, jaką jest to badziewie, które tak na prawdę ma każdy, ale nie każdy jeszcze o tym wie. Ja tak sobie kiedyś myślałam, że skoro moja babcia, dziadek i mama umarły na raka, to skoro to jest jakoś tam dziedziczne, to jestem obciążona. Ja i moje 3 siostry. Przyznam się, że czasem tak myślałam, która z nas będzie miała raka. I tak właśnie spodziewałam się, że ja będę mieć guza, o czym pisałam w poście "Od początku" z 2 stycznia.
Prawda jest taka, że każdy coś ma, tylko jeszcze nie zdiagnozowane. Każda zmiana skórna jest nowym tworem, czyli nowotrorem, czyli rakiem. Pooglądajcie się. Każdy coś ma, minimum jednego pieprzyka. Ale z tym się normalnie żyje, nikt nie lata do lekarza z takeigo powodu. Trzeba mieć "szczęście", żeby coś się zaczęło z tym dziać. Ale im wcześniej, tym lepiej. Dwie kobitki, z tych, które miały wczoraj chemię i już poszły do domu są w dużo gorszej sytuacji niż np. trzecia - babka-dynamitka - jak ją nazwałyśmy, bo ona się od razu wybrała do lekarza, zanim cokolwiek ją zaczęło boleć. Pozostałe czekały nie wiadomo na co i teraz mają (nie)przysłowiową lipę.
Wracając do wczorajszych odwiedzin, Ala powiedziała coś, co uświadomiło mi, że chyba już nigdy nie będzie normalnie. Może i wycieli mi to dziadostwo. Może resztki wypalą naświetlaniami. Może będę do końca zdrowa. Bardzo możliwe. Ale zawsze będę się zastanawiać czy to nie wróci, albo czy gdzieś indziej się nie zacznie. Oczywiście nie będę się zajmować tym na co dzień i myśleć co to będzie, co to będzie. A co jak znowu mi się coś przypałęta, bo tak się nie da żyć. Ale myślę, że ten mały strach zawsze będzie ze mną, tam z tyłu głowy. Muszę go oswoić i się przyzwyczaić, żeby umieć się go pozbywać jak nadejdzie. Żeby nie skończyć tak na smutno, właśnie przypomniało mi się, że ta śmieszna dziewczyna, Dorota, pierwsze co, to zapytała mnie jak nazwałam swojego guza (ciągle mówię na to guz, rak nie przechodzi mi przez gardło i wydaje mi się poważną sprawą a ja moją trochę olewam...), ale on nie ma jeszcze imienia i miał nie będzie, bo przecież już dawno jest spuszczony w kiblu, w każdym razie ona powiedziała, że jej dziada w głowie, razem z mężem nazwali Herman, bo to jakiś potworniak (taki rodzaj), a że był Herman Potwronicki, to ochrzcili go właśnie Herman. I to też powiedziała w taki zabawny sposób, że nie udało się nie uśmiechnąć :)
DN nwlbjpg
Życzę Ci żebyś uśmiechała się jak najczęściej :*
OdpowiedzUsuńNie ma co nazywać w kiblu poszedł w pinechę :) dystans do siebie i poczucie humoru choćby nie wiem jak specyficzne to element zdrowienia...wiem co mówię i mówię co wiem - tzn piszę:)
OdpowiedzUsuńOj tak lęk zawsze jest że cholerstwo wróci. U mnie mimo że do tej pory wszlekie ,,dziadostwa" były łagodne to jednak jest strach że przyjdzie taki moment że będzie inaczej i co wtedy... Ale cóż trzeba nauczyć się z tym żyć i to olać na tyle na ile jest to możliwe.
OdpowiedzUsuń