piątek, 4 stycznia 2013

Pan S.

Po powrocie ze szpitala w sobotę pojechaliśmy z T. i Tatą do jednego pana S. do Gliwic, do domu. Pan ma 93 lata i zajmuje się między innymi bioenergoterapią. Oddziaływał na mnie już jak byłam w szpitalu i to on polecił mi hubę i wyciąg z pestek moreli zawierający amigdalinę. Potrzebował tylko poznać przez telefon moje imię i skąd jestem. Tylko tyle.

Łatwo trafić. III piętro. Wchodzimy. Bardzo miło, pan mieszka sam, ma dwa pokoje, zadbaną kuchnię, czyściutką łazienkę, długi korytarz i jest przemiły, prze-fascynujący, pachnący na pewno nie "starym człowiekiem" i zadbany, ciut zgarbiony. Ładny. Coś od niego bije, ale nie wiem co. Idziemy do "biura", którym jest pokój z łóżkiem pokrytym wełnianym kocem, okrągłym stołem, czterema krzesłami, dwoma jakby meblościankami, nowym płaskim telewizorem LG i DVD, wieloma obrazami i zdjęciami m.in. jego z młodości (jaki przystojny!), zmarłej już żony i dziadków, jakimś sprzętem medycznym albo do bimbru;)

Siadamy, ja najbliżej niego. Reszta na przeciwko. Zaczyna mówić. Jest chwilę po 13:00. Pół godziny opowiada o mnie pokazując mi kartkę z narysowanym przekrojem mojej głowy z idealnie umiejscowionym guzem, rzutem z góry i notatką: "Guz w płacie czołowym. Nie operować. Dwa wykrzykniki." Czyta używając śmiesznego szkła powiększającego. Potem mówi jeszcze o niedoczynności tarczycy, podobno 40% - nigdy nie badałam, ale problemy hormonalne mam od zawsze. "Leczone" oczywiście tabletkami antykoncepcyjnymi. Pierwszymi lepszymi, bo który ginekolog zleci badania endokrynologiczne zanim przepisze Harmonet, Cilest czy inny Jasminelle, albo Diane - brałam je wszystkie.

Wspomina o śledzionie, że też kiepsko działa. Podziała zaraz i na nią. Mówi też o dwóch przypadkach, w których zadziałał i ludzie są teraz zdrowi bez operacji. Jakiś młody chłopak z guzem koło serca w naczyniach limfatycznych miał mieć operację, ale po wizytach u pana S. guz się wchłonął sam. I po kłopocie. Anorektyczka. Dała mu w podziękowaniu stoper, bo stary był zużyty.

Panów prosi o wyjście do drugiego pokoju, w którym podziwiają zdjęcia pradziadka, który urodził się w 1775 roku! Pradziadek z XIX wieku! Zdjęcia pradziadka i sprzęt do pędzenia :) A także naczynia przygotowane do zbliżającej się Wigilii, którą organizuje u siebie dla rodziny.

Siada obok mnie, prosi o zdjęcie okularów, włącza stoper na 5 minut i chwyta za głowę. Trzyma tak aż stoper wskazuje koniec, jak to sam nazywa szamanienia. Chwila przerwy, nastawia stoper i chwyta mnie za tarczycę. 5 minut, koniec. Śledziona to samo. Pyta czasem o Męża, gdzie mieszkamy, jak tam Natalka-niejadek (młodsza siostra T., którą widział 18 lat temu jak ona miała 2 i nie chciała jeść a Mama T. leczyła się u niego też na tarczycę) Jak pamięta!

Po śledzionie prosi o chwilę czasu na naładowanie się. Trwa to minutę a pan S. siedzi z rozłożonymi rękoma i się ładuje. Potem znowu chwyta mnie za głowę i lekko masuje. Czuję się prawie jak u fryzjera podczas masażu, ale jest jakby przyjemniej.

Zapomniałam dodać, że nie lubię jak ktoś obcy mnie dotyka albo siedzi za blisko w mojej strefie bezpieczeństwa, ale u niego niczego takiego nie odczuwam. I jakie ma dziwne dłonie. Takie w idealnej temperaturze, gładkie, miłe i mógłby mnie tak trzymać cały czas. Jestem zdumiona.

Po szamanieniu woła panów i kolejną godzinę opowiada o swojej rodzinie. Jakież historie! Jaka pamięć! Coś niesamowitego. Na początku zaraz mówi, że nie bierze żadnych pieniędzy a jak ktoś proponuje, to już się z nim potem nie chce spotkać. Uśmiecha się do mnie szeroko i mówi, że widzi, że siedzę jakaś taka weselsza. Ma rację. Całuje mnie i przytula na pożegnanie. Tacie mówi, że jego też sprawdzi. Ale najpierw ja jestem najważniejsza i to mnie chce dać swoją energię najpierw. Potem zajmie się resztą.

Po powrocie w trójkę mamy problemy, żeby opowiedzieć Mamie chociaż część z tego, czego się dowiedzieliśmy o tym fascynującym człowieku.
Jestem w szoku, ale wierzę mu we wszystko. Na szczęście przychodzi jego syn - jaki podobny i tak samo cudowny. Inaczej siedzielibyśmy jeszcze kilka kolejnych godzin. A tak spędziliśmy u niego ponad 2 godziny i wracamy po zmroku na obiad.

W ramach wdzięczności chcemy jechać do niego niebawem ze świeżymi jajeczkami, może jakimś wełnianym sweterkiem, żeby było mu ciepło, telefonem stacjonarnym, bo jak się do niego czasem dzwoni na stacjonarny nr, to nie słyszy dobrze, bo mu trzeszczy. Coś tam jeszcze wymyślimy.

Nadal nic do mnie nie dociera. Dziwne, to bardzo małe słowo.


DN na luzie o guzie

9 komentarzy:

  1. Też raz byłam u uzdrowiciela, ale nie było tak miłej atmosfery... Mam nadzieję, że Ci pomoże! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzisz jaka szkoda, że o nim nie wiedziałam. Mama leczyła się w klinice w Gliwicach. Właściwie do Gliwic mam niedaleko, jakieś 30 km z hakiem. Życzę, aby starszy pan Ci pomógł. Ja mam nowotwór na macicy (łagodny) i wolałabym pozbyć się tego bez zabiegu. Nie chciałabym się włóczyć po szpitalach :-)
    Czekam na kolejne wieści od Ciebie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bierz amigdaline! Nie zaszkodzi sprobowac:* trzymam kciuki!

      Usuń
    2. Powinnam mieć jeszcze zapasy po mamie. Dziękuję :-)

      Usuń
  3. Jest w niektórych ludziach taka siła taka moc - moim zdaniem niedefiniowalna..po prostu jest..super że trafiłaś na jednego z nich:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gosc jest niesamowity! W ogole tacy ludzie strasznie mnie zadziwiaja chociaz do niedawna w ogole w to nie wierzylam a wrecz sie smialam jak moj Maz chodzil do jednego ws. tarczycy i mowil, ze mu potem lepiej...!

      Usuń
  4. Nawet nie wiedziałam, że mamy takiego pana w Gliwicach =) Trzymam mocno kciuki za Ciebie.
    Swoją drogą to niesamowite z jakim spokojem to opowiadasz, że się nie boisz. Wiem, że nie da się posadzić na czyimś miejscu dopóki się nie przeżyje tego na własnej skórze, ale myślę, że jesteś bardzo odważna =)
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo Ci dziękuję Kochana! Nie boję się, bo nie ma czego a odważna też nie jestem. Po prostu jest jak jest i nic nie poradzę:) Również pozdrawiam:*

      Usuń

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!