Szwajcaria jest:
- piękna
- droga, (zwłaszcza paliwo...)
- czysta
- fajnie, że nie aż tak odległa
- pełna tuneli i fotoradarów
- strasznie droga, jeśli chodzi o mandaty za przekroczenie prędkości, czego na szczęście udało nam się nie sprawdzić na własnej skórze :)
- pełna dziwnych świteł drogowych z mnóstwem strzałek - i ogólnie dużo ich jest na jednym słupie
- są mili
- bogaci - mają praktycznie same "fajne fury"
- pachną (nie to co nasi rodacy... :/)
- są trójjęzyczni: od dziecka mówią po niemiecku, francusku i angielsku - w tym ostatnim można było zagadać nawet do starszych pań w sklepach. U nas nie do pomyślenia, żeby któraś zrozumiała, ale nasze kraje są/ były w różnych sytuacjach, które zmusiły ich mieszkańców do takich czy innych zachowań - nasze starsze pokolenia uczyły się rosyjskiego itp. Na pewno wiecie o co mi chodzi... :D
- bardzo wiele osób pali papierosy
- jest strasznie dużo wytatuowanych ludzi
- piesi chodzą po ulicach jak święte krowy w Indiach i każdy kierowca ich swobodnie przepuszcza, dlatego, że jest to dla nich zupełnie normalne
- jest mnóstwo rowerzystów
- rowerzyści mogą jechać na czerwonym świetle, zresztą mają tyle ścieżek rowerowych, że i to nie stanowi żadnego problemu
Teraz następuje seria podziękowań:
Dziękuję Japończykom - za umieszczenie w wyposażeniu Hondy Civic klimatyzacji, która przy tych opałach, jakie nam się trafiły chłodziła bardzo przyjemnie całą naszą czwórkę.
Szwajcarskim stacjom paliw - Shell - za przepięknościowy zegarek, który za zatankowanie 80 litrów paliwa mój ukochany gadżeciarz - T. wybrał sobie spośród trzech dostępnych kolorów (był jeszcze biały i czerwony).
Hondzince i T. - a osiągnięcie tak zawrotnej prędkości na autostradzie w Niemczech, co pozwoliło nam, w niewielkim pewnie stopniu (ale zawsze...) być w domu ciut wcześniej :D
Niemieckiemu odpowiednikowi GDDKiA, czy kto tam tym zarządza... - za taaakie cudowne ograniczenia.
Znów poczciwej Hondzince - za niewielkie spalanie=oszczędność paliwa i tym samym pieniędzy na benzynę, dowiezienie nas wszystkich cało i zdrowo w obie strony.
Moja nerwica natręctw nie może wytrzymać, że przejechaliśmy o te 900m za daleko, żebym po całej podróży mogła uchwycić pięć trójek... ;)
No, ale przede wszystkim podziękowania należą się poniższym państwu - naszym głównym organizatorom i sponsorom, czyli moim Rodzicom, którzy już o tym wiedzą.
Zresztą i tak nie dowiedzieliby się stąd, bo o istnieniu bloga nie mają pojęcia i tak zostanie :)
Zdjęcie robił T. i ten trochę wymuszony przez niego całus odbył się w Genewie :)
Bardzo podoba mi się to zdjęcie, zwłaszcza, że nie mieli jeszcze takiego :)) :*
Tym samym, w tym setnym już poście kończę opowieści ze Szwajcarii i wracamy do głównej tematyki bloga, czyli narcystycznie - do mnie i mojej pozostałości guza ;D
Kolejny raz odezwę się dopiero 1.08 jak będę w Gliwicach na następnej chemii. Cóż będzie czynić - zasiądę na łóżku i napiszę do Was co i jak, bo jak wspominałam zostaję wtedy na noc:)
Buziaki i dzięki, że czytacie a ja mogłam zamieścić tu aż 100 postów! :*
DN na luzie o guzie
Wariatka ;) E-mail jutro- I promise ;)
OdpowiedzUsuńczekam, czekam :):)
UsuńKiedyś strasznie mi się marzyła honda civic ;) Czekam z niecierpliwością na kolejny post :D
OdpowiedzUsuńAle teraz kupiłaś Chevroleta:) Którego w końcu?
UsuńCivic chodził za nami miesiącami, a tu mieszkanie nagle wysunęło się na 1 plan :(
OdpowiedzUsuńCudownych masz rodziców....
Coś za coś:) lepiej mieszkać w mieszkanku niż w samochodzie:)
UsuńTym bardziej że mamy auto, to była nasza fanaberia. Ale jaka piękna :)
Usuń