czwartek, 1 sierpnia 2013

Hej-ho! Hej-ho! Na che-mię się przy-szło (a się nie do-sta-ło)

To ja wstaję po 6.00! Jadę 80 km, żeby zdążyć na 9.00 pod 1.004! Oddaję dzielnie krew! Czekam na N. półtorej godziny, która jest na generalnym obchodzie! "Przyjmuję się" na oddział! Czekam kolejne 2h, bo babka z jeszcze nie mojego, ale już za chwilę mojego łóżka nie zeszła, bo dopiero "podpięła się" do chemii w celu zasysu. Po czym dowiaduję się od N., że sorry, ale dzisiaj to już mi chemii nie podadzą, tylko jutro. Czyli dzisiaj spędzam sobie bezsensownie noc poza domem, w szpitalnym łóżku, żeby jutro rano obudzić się w tym samym miejscu (nie inaczej, bo nie lunatykuję w nocy...) i dostać moje cytostatyczki. Oczywiście nie wiem czy to będzie kroplówka czy sam zastrzyk, ale podejrzewam, że tym razem raczej kroplówka, bo zdaje mi się, że w innym razie - jak poprzednio daliby mi zaszczor  z WinKrystyny i do domu.
Zamysł pewnie był taki, że przyjeżdżam w czwartek, dostaję chemię, oni sobie mnie obserwują, profilaktycznie dają Dexaven na nudności (ten steryd, prawie jak Dexamethazon, który jak się wstrzykuje, to strasznie smyra w tyłku:/) i w piątek wracam. A w związku z powyższym sytuacja wygląda tak, że dzisiaj, czyli w czwartek jestem na małych pseudo-wakacjach, nie mogę się w nocy przytulić do dupeczki mojego T. (:((( ), w piątek mi dadzą chemię, Dexaven i już gówno sobie mnie poobserwują, bo zaraz biorę wypis i spadam do domu... Gdzie tu logika? Oczywiście nic mi nie będzie po tej chemii, a nawet jeśli będę miała jakiekolwiek nudności, to przecież nic takiego, więc sensu zostawania tutaj nie widzę w ogóle. Niestety rodzice już pojechali do domu a na pociąg nie chce mi się iść ;)

N. powiedziała, że zmniejszy mi dawkę sterydu o połowę, czyli zamiast 1mg, co i tak jest bardzo małą dawką (kiedyś brałam 6...), dostanę 0.5mg. Zdziwiła się, że przez te pół roku (właściwie ponad, bo już sierpień, czyli prawie 8 miesięcy) przytyłam aż tyle... (25kg!!!) Nie wiem czy to to zaważyło na jej decyzji o tym sterydzie, ale pewnie też, zresztą ile można łykać to dziadostwo. Powiedziała, że zupełnie odstawić mi nie może. OK, każda zmiana polegająca na zmiejszeniu dawki Dexa mnie cieszy! Do tego dieta i więcej ruchu i jakoś to będzie!

Wczoraj T. mnie obciął i jakbym miała trochę szczuplejszą twarz, to mogłabym już tak śmigać (bo z tyłu tam, gdzie miałam wyliniałe od naświetlań już mam meszeczkuniuniunio, do którego T. wyrównał mi prawie całą resztę) A tak wyglądam trochę jak gumbas, o ile ktoś kojarzy takiego stwora z którejś z kreskówek albo z filmu - nie jestem pewna, ale twarz i posturę pamiętam. Oto i on :D
Ja jestem niestety mniej opalona... Ale uśmiech tak samo nie schodzi mi z twarzy. Aha, jeszcze gdzieś tam po bokach posiadam uszy w przeciwieństwie do niego.

Jeszcze z przodu z prawej strony, tam gdzie był/jest guz, i gdzie go naświetlali trochę mam prześwity jeśli chodzi o włosinta, ale spokojnie, i tu bardziej się sypnie, mam nadzieję niebawem:) I może wcale nie wylinieję z powodu chemii, bo przecież ja to jestem jakaś dziwna i dziwnie ją znoszę: zero mdłości, osłabienie tylko z powodu ciężkiej dupy a nie chemii, wyniki krwi lepsze niż u niejednego, kogo nie "trują". A jak wylecą, to i lepiej, bo podobno odrastają dużo fajniejsze i zdrowsze, bo organizm wtedy się spręża po chemii i myśli sobie - "Aha, teraz muszę wyprodukować mojej pani mocniejsze włosy, bo te poprzednie wzięły i wypadły, więc tym razem postaram się bardziej..." :D

Standardowo po ogarnięciu wszystkiego na oddziale, całą ekipą - sztuk 4 - ruszyliśmy na łowy. Dzisiaj co prawda 20zł/kg, ale 20 to też nie 70. Wpadło kilka rzeczy do koszyka, a jakże! Ale żebym jakoś strasznie była usatysfakcjonowana, to nie mogę powiedzieć. Nie było tego nawet kilogram, bo zapłaciłam 16zł. Nie jest źle, ale bywało lepiej. Łupy oczywiście pojechały do domu.

Jestem na sali 8A, pierwszy raz na A a nie na B, dwójeczka, z balkonem, z babką, lat 63. Nawet, thank God! nie gada tak dużo. Wyszła jakiś czas temu na balkon na fajkę i chyba zapoznała nowe koleżanki, więc tam stoi i gada a ja mam spokój :))

Zaraz wracam do czytania kolejnej pozycji Zafóna - "Marina". Muszę przyznać, że strasznie wciągające są jego książki. Co prawda jestem dopiero po "Cieniu wiatru", ale obie są świetne, więc pewnie zaraz kupię i "Grę Anioła", "Więźnia Nieba", "Księcia Mgły", "Pałac Północy" i "Światła Września" - zwłaszcza, że niemal wszystkie widziałam w księgarni za ciut ponad 10zł. Oczywiście za każdą z osobna.

Nie wzięłam sobie noża ani widelca. Ani kubka. Ale nie pijam tutejszych herbat ani kaw. Zresztą do jutra się nie z****m bez tegoż oprzyrządowania! T. ma po mnie przyjechać jadąc z pracy, bo załatwił sobie, że będzie kończył jutro na śląsku, więc te parę godzin, nawet jakby mi padła bateria w laptopie (w co szczerze wątpię, bo mam jeszcze prawie 3h), to wytrzymam! Zresztą jak mówię, wracam zaraz do czytania :D <3
Jedzenie mam w lodówce, więc nawet nie tknęłam ichniejszej kolacji w postaci makaronu z grzybami. Nie miałam ochoty, zwłaszcza, że odhaczona została również rytualna pizza w Saluto a potem jeszcze lodzik z "maka" z polewą czekoladową. I teraz weź tu chudnij! Aaaa tam... jak to sobie powtarzam: "Taki guz to przecież nie w kij pierdział...", trzeba mieć coś z życia! :P

DN na luzie o guzie

2 komentarze:

  1. uwielbiam twoje podejście do życia, jesteś taka pozytywnie nastawiona
    szybko zleci i będziesz w domu
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!