piątek, 14 czerwca 2013

No w końcu!

Po trzydniowym oczekiwaniu na chemię, zlitowali się i nareszcie mi ją podali. Podpięli mnie też lewą dłonią do Mannitolu, który już "wypiłam", wstrzyknęli Dexaven, który po kilku sekundach od podania zaczyna się ujawniać jako szczypanie w tyłek. Pielęgniarka powiedziała, że zawsze wie, kiedy zaczyna działać, bo pacjentki "zaczynają trzeć tyłkami na krzesełkach". Nie da się nie, bo to strasznie szczypie/ smyra i jest dziwnie, tak, jakby usiąść na pokrzywach, ale centralnie "tylnym wyjściem". To steryd o działaniu przeciwwymiotnym i chyba jeszcze nie raz to dostanę. Sama chemia wygląda tak, że łyknęłam sześciu tych szaro-zielonych przyjaciół o wdzięcznej nazwie Lomustyna:

Najczęstsze skutki uboczne: "Zmęczenie i osłabienie, zaburzenie funkcji krwiotwórczej szpiku kostnego, nudności i wymioty, bezpłodność; Znane jest uszkadzające działanie terapeutycznych dawek cytostatyków na układ krwiotwórczy, odpornościowy, pokarmowy, moczowy, nerwowy, na mięsień sercowy, płuca, gonady i wątrobę." No to за здоровье!

Wystałam się pod pokojem mojej pani doktor jak ten wazon, ale w końcu się doczekałam i miała dla mnie chwilę, żeby odpowiedzieć na nurtujące mnie pytanie o terminy chemii, przynajmniej o kolejny. Za tydzień, w piątek mam się stawić na zastrzyk. Już raczej bez zostawania na oddziale, ale dopytam się dokładniej przy wyjściu jutro. Kolejna chemia 12 lipca, więc skoro planujemy wyjazd w następnym tygodniu, to nie koliduje z niczym. Później mam dostać tabletki do domu na kolejne 14 dni a później jakaś przerwa, koło 2 sierpnia znowu mam przyjechać i tak w kółko. Nie pasuje mi to, że wszystkie te dni, to piątki, a mnie urządzałyby wtorki z wiadomych względów ;) 50zł za kg to nie 10zł/kg !!!
Jutro do domu, hurra!!! :) :D <3

P.S. Wspominałam, że skończyłam wczoraj czytać książkę. Ma tytuł "Nie wiem, jak ona to robi" Allison Pearson, powstał nawet film na jej podstawie z S.J.Parker w roli tytuowej Onej (nie oglądałam). W związku z tym, że skończyłam ją czytać, dzisiaj musiałam sobie kupić jakąś badziewną Olivię, bo kosztowała tylko 2.50, ale nie o tym teraz chciałam.
Na jednej ze stron tejże książki, przełożonej z angielskiego przez pana Jacka Manickiego wyłapałam coś, czego nie cierpię prawie tak samo jak wyrazów i zwrotów "ten perfum/ta perfuma", "zjemy torta", "zagramy mecza", "półtorej miesiąca"...


Nie wiem czy Wy będziecie się z tego śmieli, ale mnie do śmiechu nie jest. No cóż... jak widać każdy może tłumaczyć z angielskiego, nie każdy jednak umie poprawnie pisać po polskiemu.

DN na luzie o guzie

7 komentarzy:

  1. Książkę czytałam i bardzo fajna ale film już nie bo różni się trochę od książki. To zasuwaj do domu :) No i daj znać jak się czujesz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odczułam żadnych zmian fizycznych ani psychicznych:) Film obejrzę z ciekawości, bo lubię porównywać wersję pisaną z adaptacją:)

      Usuń
  2. A książka fajna? :D Przypomniałaś mi jak moja koleżanka z pracy zawsze mówiła "bo ja paczałam" a mi się nóż w kieszeni otwierał i mało jej przez okno nie wyrzuciłam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ksiazka dosc przyjemna, ale chyba juz mam dosyc takich o karierowiczkach i ich pracowych perypetiach...

      Usuń
  3. Ach, jak ja lubię takie "kfiatki". :-) Któż to redaguje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też uwielbiam znajdować takie cudeńka! Ja am akurat z Albatrosa, a redakcja: Ita Turowicz...

      Usuń
  4. Ja też uwielbiam znajdować takie cudeńka! Ja mam akurat z Albatrosa, a redakcja: Ita Turowicz.

    OdpowiedzUsuń

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!