sobota, 26 stycznia 2013

Dzień po dniu

10.01.2013 czwartek – Wyjazd

Dzień upłynął pod znakiem badań, rezonansów, rejestracji.
Wstaliśmy przed 6:00, śniadanie, o 7:10 wyjazd, bo to ja się jak zwykle GUZdrałam, w drodze, na szczęście jeszcze nie tak daleko od domu okazało się, że zapomniałam czego? Telefonu. Powrót.
Obsunięcie niewielkie. Jedziemy do Sosnowca. Docieramy przed 9:00. Szpital ogromny, jednak dobrze oznakowany, ludzie pomocni i mili. Kolejka długa, ale w końcu zostajemy poproszeni o zarejestrowanie się bez dalszego czekania, dlatego, że osoba, która będzie mnie prawdopodobnie operowała już na nas czeka. Idziemy na oddział. Bardzo krótka rozmowa, potem kolejna z panią anestezjolog, która miała być przy operacji, ale wyjeżdża na urlop – poleci swoją przyjaciółkę, która będzie nade mną czuwać podczas operacji.

Przed 12:00 wyjeżdżamy już na rezonans z mapą mózgu do Gliwic, bo tam mamy być na 13:00.
Dzięki autostradzie udaje nam się dotrzeć przed 13:00, w sumie na „stare śmieci”, bo przecież najeździliśmy się do Taty jak miał naświetlania prostaty w zeszłym roku.
Rejestracja trwa długo, ale w końcu się udaje dotrzeć do poczekalni przed miejscem, gdzie mam spędzić w jakiejś kosmicznej tubie, ćwicząc różne rzeczy, kolejne dwie godziny.
Młody fizyk po odczekaniu około 40minut prosi mnie do środka, zadaje kilka pytań i objaśnia ćwiczenia, które wydają mi się interesujące. Machineria powala, żałuję jedynie, że nie zdjęłam butów, bo kolana trochę odmawiają posłuszeństwa jak się tak leży.
Dwie godziny buczenia, huczenia, warczenia, niedowidzenia – kazali zdjąć okulary i patrzeć na rzutnik. Mhm, to proszę bardzo mi powiększyć czcionkę. Dało się. Nie tak jak spać przy tym drum'n'bass'ie. Po dwóch godzinach w końcu mnie wypuszczają z wiadomością, że jakaś sekwencja nie wyszła i w związku z tym idę gdzieś na górę na kolejny rezonans – zwykły. Czekam kolejne 50 minut, wchodzę teoretycznie na pół godziny. Wychodzę po 55, zmęczona jak nie wiem. Nie mówiąc o moich współtowarzyszach. Tam dopiero było strasznie - nie było tego takiego lusterka i jak otworzyłam oczy, to widziałam sufit tego ustrojstwa i moja mała klaustrofobia dawała o sobie znać. Zamknęłam oczy, zmówiłam dziesionę różańca i zasnęłam.

Po 7h pobytu w Gliwicach wyruszamy do Sosnowca. Docieramy na 21:00 – już późno, w związku z tym rejestrujemy się przez SOR. Opaska – wymóg od początku stycznia tego roku, papierowa, licha nie powala, ale zostaje mi założona na lewy nadgarstek, po czym udajemy się na oddział na piąte piętro. Neurochirurgia. Jak to dumnie brzmi! Sala numer 9, w środku jeszcze dwa łóżka, Mąż mi wybiera to pod ścianą i to jest bardzo dobry wybór. Szybkie i pierwsze w życiu EKG, szybkie dwa wywiady i do spania.

11.01.2013 piątek - Czekam

Pani obok – to Kasia (40l.), która miała bardzo ciężką operację guza w rdzeniu kręgowym, w odcinku szyjnym. Mogła być pod respiratorem gdyby się na nią nie zgodziła a teraz ma tylko niedowład lewej ręki i trochę nogi.
Bardzo sympatyczna Ślązaczka. W ogóle zauważam, że te 60km od mojego okropnego miasta, pełnego gburów i buców są ludzie uprzejmi, mili, pomocni, zabawni, uczynni i kochani. To typowi Ślązacy! Cudowni ludzie. Tak blisko a tak nam do nich daleko. Smutne to trochę.
Rano krew, wenflon, mocz, czyli coś, co tygryski lubią najbardziej. Zwłaszcza fakt, że chociaż jedna fiolka do krwi ma fioletowy korek – akurat ta najdłuższa:) Śniadanie znośne, wałówka przyjeżdża koło południa. Jest dobrze. Obchód a raczej ilość osób, która „zwala” się do sali sprawia, że ciemnieje – około 10/12 osób. Fascynujące.

12.01.2013 sobota – Czekam nadal

Więc w kalendarzu od Przyjaciółki próbuję pisać coś na kształt wierszy a także przepisuję moje stare na maila wysyłając do Sióstr moje „stare wypociny”. Chwała Bogu za mój telefon z internetem, po który się wróciliśmy. Ratuje mnie wiele razy.
Przychodzi do nas nowa kobitka, która jest po operacji tętniaków. Jeszcze tu wróci, bo ma jeszcze parę. Bardzo dużo opowiada, jest wesoła, ale pali papierosy. Tak, po operacji jest drugą dobę, nie dość, że siedzi, to wychodzi na papierosa na schody ewakuacyjne. Bardzo ciekawe te jej historie i śmieszne, jest bardzo zabawna i miła, nie jest Ślązaczką. To pani Ela (ca.55l.)

13.01.2013 niedziela – Dla odmiany - kolejna doba czekania

Odwiedziny trochę okrojone, bo może być jedna osoba do jednego chorego w godzinach 15-18, podyktowane szalejącą grypą. Wychodzimy całą gromadą – ja i moi, do bufetu na 1sze piętro. Kontynuuję dostawanie sterydów, więc jem za dwóch, jeśli nie za czterech, ale dowożą pyszności, które przeze mnie przelatują.
Pani Kasia cierpi w nocy z powodu bólu, niemocy wykonania czynności fizjologicznych i czego tam jeszcze. Średnio sypiam, ale ona ma zdecydowanie gorzej.

14.01.2013 poniedziałek – Prezent

Dostaję kosmetyczną paczuszkę od jednej ze znajomych blogerek. Wielka radość, liścik przemiły – czytam na okrągło i dziwię się ludzkiej życzliwości i bezinteresowności. Poznaję Ulę z innej sali, bo zalewam i zanoszę do pokoju jej herbatę, ponieważ z Rodzicami siedzimy przy lodówce i czajniku bezprzewodowym na korytarzu przestrzegając zasady, żeby w sali nie było więcej niż jednego odwiedzającego na liczbę pacjentów. O Uli ciut później.
Pielęgniarka przez przypadek przy zmianie wenflonu wpuszcza mi pod skórę kroplówkę. Ręka puchnie i sinieje, bardzo powoli, ale skutecznie ratuje mnie Altacet kupiony przez Rodzinę w aptece na dole. Ta noc jest okropna.

15.01.2013 wtorek – Wstępny termin operacji

Na obchodzie dowiaduję się, że w piątek będzie wiadomo kiedy mam mieć operację a ta pewnie w okolicach poniedziałku/ wtorku. Notuję w kalendarzu i doliczam ileśtam dni mając nadzieję, że przy dobrych wiatrach wyjdę do domu jakoś w lutym.

Wieczorem pielęgniarka informuje mnie, że mam jutro być na czczo. Mąż błaga mnie o pójście do dyżurki i zapytanie dlaczego, czy to jakieś badanie i jakie – nie wiemy, lekarz kazał, proszę być na czczo. Niestety o 5:00 jestem głodna i pałaszuję jabłko, ale mam być na czczo pięć godzin przed 13:00 więc zdążę.
Nie zdążyłam, bo przed ósmą wpadły, że mnie golą! Ledwo wysłałam kilka smsów i zadzwoniłam co się dzieje. Nareszcie jestem łysa i podpisuję jakieś papiery trzymane przez lekarza, nie mam czasu czytać tych pierdół, które mogą się wydarzyć, ale się nie wydarzą, ale pokazać muszą i przeczytać każą. Ja nie mam kiedy i bardzo mi z tym dobrze. Przebieram się w jakąś szpitalną szmatkę, wiozą mnie łóżkiem na salę operacyjną. Najpierw na 10te piętro – urok wind, potem na pierwsze, gdzie znajduje się blok. Trochę się wzruszam patrząc na uciekający nade mną sufit – trochę jak na filmach, kiedy wiozą pacjenta na operację. Nie płaczę, ale jestem dziwnie smutna.
Na bloku jedna zblazowana kobieta ochrzania transportujące mnie panie, bo nie wiedzą czy sala numer 1 czy 2. Obrabiają jej tyłek jak wychodzi ;)
Anestezjolożka ładnie pachnie i przypomina mi najstarszą siostrę a także byłą pracodawczynię. Zadaje pytania, jest 9:15 co skrzętnie zapamiętuję na potrzeby bloga i nie tylko. Coś znowu podpisuję nie czytając, bo po co.

Przenoszę się na jakieś inne łóżko, jestem owijana w różnej maści szmatki itp., jest dokładnie 9:25 przykładają mi do twarzy maskę z tlenem a do wenflona/u 0,1 czegoś tam. Pytam czy już mam się pożegnać z paniami, bo będę odpływać. Potwierdzają i oczy śmiesznie mi się rozjeżdżają. Zasypiam a moje życie ląduje w najlepszych rękach, w jakich się tylko dało. Dzisiaj, w środę - 16 stycznia, nie w poniedziałek ani wtorek. Dlatego, że jeden pacjent, który miał mieć tą operację miał problemy z anestezjologicznym czymś tam, w związku z tym wzięli mnie. Ile ja mam szczęścia, to już sama nie wiem...

Budzę się podobno w windzie, nie widzę Rodziny, ale podobno szli obok łóżka. Jestem otumaniona, ale mówili, że się uśmiechałam. Mam w sumie cztery wenflony w prawej ręce i po dwa nakłucia na wewnętrznych stronach dłoni, jakby od komara. Czaaaaaad!

Wjazd na salę i moje pierwsze słowa „Zróbcie mi zdjęcie!” „Weeeź, jeszcze raz!” „Teraz moim!”
Zaczyna mnie telepać z zimna, dostaję koc. Z powodu jednej babci-kleptomanki zabierają mi dla świętego, pooperacyjnego spokoju WSZYSTKIE rzeczy łącznie z telefonem. Podobno jest 14 albo 15. Wszystkim ruszam i dostaję kroplówkę za kroplówką. Noc jest okropna, bo rwie mnie prawe kolano. Wydaje mi się, że już zaczyna świtać a tu dopiero 1:30. Proszę o coś przeciwbólowego, ale jak kroplówka się kończy, to kolano wraca. Cuduję na łóżku stękając z bólu co prawda mniej niż pani Kasia.

17.01.2013 czwartek – Urodziny Kota

Moje Kochanie jest tak dobre, że postanawia zawieść do domu wychodzącą panią Elę, bo ta ma syna w Krakowie i nie ma za bardzo jak dojechać. Wraca koło 16:00 i świętujemy jego 31sze urodziny. Zamówił sobie jakiś czas temu u mnie 20minut na gokartach. Ja pass, nie dla mnie ten sport. Ale jemu postawię – obiecałam;)

18.01.2013 piątek – Obracam się

Każą mi się obracać na łóżku z prawej na lewą. Nie lubię tego, bo to dziwne uczucie, ale robię grzecznie, bo szyja sztywna od leżenia itp., itd. Basen nie jest najwygodniejszym środkiem załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych, dobrze, że mam chociaż cewnik, którego tak się bałam.

19.01.2013 sobota – Dwa wenflony mniej

Plus koniec z cewnikiem. Nie było tak źle. Obudził mnie tylko własny nibyszloch spowodowany złym snem o jakimś chłopcu, któremu powiedziałam, że teraz będę jego mamą i oboje zaczęliśmy płakać. Do teraz pamiętam jego twarz. W ogóle sny pamiętam bardzo wyraźnie. I krzyżówki rozwalam jak ta lala!

20.01.2013 niedziela – Złość

Wszystko zaczęło mnie wkurzać. Współlokatorki, trzęsienie się nade mną, czekanie na odwiedziny, głód. Po przyjeździe Rodzinki, jak mnie Mąż umył, przebrał i ogarnął moje rzeczy w szafce tak, że wszyściusieńko miałam pod ręką, byłam najedzona przepysznymi rzeczami i co najważniejsze wypróżniona, to od razu humor mi wrócił!

21.01.2013 poniedziałek – Dzień Babci i urodziny pani Kasi

U p. Kasi rodzinka, która w związku z okropną pogodą miała nie przyjeżdżać przywiozła tort robiony przez jedną z córek. Pani Kasia ma piątkę dzieci. Zostaliśmy poczęstowani, natomiast ja dałam p. Kasi jedną z moich gorzkich czekolad Lindt.
Dostałam piękny prezent od koleżanki – grę logiczną, żeby mi się nie nudziło i rozkminiałam ją jakiś czas. Zmienili mi opatrunek i udało mi się zrobić zdjęcie rany moim telefonem. Naliczyłam około 30 szwów. Wydawała mi się ogromna ta blizna a głowa dziwnie niekształtna.
Doszła nowa pani – Bożena (56l.) Sympatyczna, zabawna, od razu nas polubiła a my ją. Śmiejemy się cały czas, chociaż momentami „gadania” pani Bożeny mnie irytuje. Raz mówi tak, raz tak. No i historia z królikiem jej córki. Zachorował na coś, tzn. zeżarł swoją sierść, co króliki podobno robią. Miał operację żołądka. Mądry mąż po tej operacji wyjął go z kartonu, w którym biedak leżał, żeby go przenieść do klatki. Królik zapiszczał i zdechł. Gadanie – po co go podnosił (też się pytam!), mógł nie ruszać, a może jakby go dali w klatce, to by nie musiał go ruszać. I tak dwie godziny. Biedne zwierze.

22.01.2013 wtorek – Wstawaj, dzisiaj jesz na siedząco!/ Świńska grypa/ Ula

Rehabilitant kazał mi się podnieść do śniadania, co też uczyniłam z wielką ochotą. Było dziwnie z początku, ale fajnie. No to jak wstałam, to zapragnęłam iść do łazienki. Wstałam z pomocą pielęgniarki i jakaż była moja radość na kibelku. Takie proste rzeczy a tak cieszą!
Później chodziłam jeszcze raz – nielegalnie znowu, ale chodziłam!
Ode mnie wszyscy myśleli, że nie wiadomo co robię, ale uspokoiłam ich, że nie jestem na koncercie metalowym i nie zarzucam piórami, których nota bene nie mam!
Poprosiłam moich, żeby dzisiejszy dzień był dniem "Nie rozmawiania o mnie", wyszło jak zwykle, chociaż się staraliśmy. Nie odwiedzili mnie dlatego, że na oddziale wprowadzili całkowity zakaz odwiedzin spowodowany przypadkiem grypy, może nawet świńskiej na ortopedii. Wytrzyma chociaż prowiant mi się kończył a przecież na śniadanie jadam około 9/ słownie dziewięć kromek, grysik i herbatę.
Zdjęli mi już wszystkie wenflony i sterydy łykałam do dzioba. Udało mi się nawet pomalować paznokcia. Jednego, bo kolor mógłby przestraszyć lekarzy – trochę siny, ale to prezent od wspomnianej blogerki. Poza tym do domu przyszła mi zamówiona paletka z Sephory, prezent oczywiście od Męża:D
Odwiedziłam w końcu wspomnianą wcześniej Ulę (27l.) z innej sali. Ula już któryś raz była w klinice z powodu a to wylewu a to naczyniaków. Bardzo sympatyczna, niestety pesymistka, którą starałam się odwieźć od negatywnego myślenia, które widać było, że powoduje u niej występowanie niektórych objawów. Ula, pamiętaj, co Ci mówił pan doktor, i co sama mówiłaś CHILL OUT!:*

23.01.2013 środa – Zdjęcie szwów

Nawet nie bolało, ale do najprzyjemniejszych też nie należało. W każdym razie z głowy – haha! Dosłownie!
Dowiaduję się, że wstępnie do domu wypiszą mnie w piątek. Jezu, jaka radość! Odliczam niemal każdą godzinę. Niestety średnio sypiam, ale skutkuje to rosnącą liczbą rozwiązanych krzyżówek i wysłuchanych audycji radiowych.

24.01.2013 czwartek – Laptop

Zamówiłam sobie na przybycie do domu nowy komputer, żeby móc sobie spokojnie pisać. Mój stary laptop ma już siedem lat i się wiesza, więc mój, idealny, przecudowny Mąż poleciał i kupił nowego Asusa, niby miał być fioletowy i z panami ze sklepu oczywiście stwierdzili, że taki właśnie jest, a jest różowy. Dlaczego się tego nie spodziewałam? W każdym razie jest piękny, nowy i mój! I najważniejsze nie ma Windowsa 8 tylko 7! Nic tylko pisać, pisać, pisać!

25.01.2013 piątek – Powrót ze SPA do domu!

Czekałam trochę na wypis, ale moje szarady umiliły mi czas! Spakowałam się już dzień wcześniej i niemal siedziałam na walizkach:) Spałam jak zwykle, czyli siedząc pod lodówką, uwaga rymuję, z krzyżówką. Koło 14:00 czekaliśmy na windę na dół. 15:30 byliśmy w domu. Obiadek z Rodzicami. Nie biorę sterydów, co mnie mega cieszy, bo moja cera już wygląda tragicznie, nie mówiąc o „chomiku”, ale jak już nie biorę, to teraz będzie tylko lepiej. Każdy jeden por mam zapchany. KA-ŻDY, ale zawsze lubiłam samooczyszczanie więc nie narzekam.

Na kontrolę mam się stawić za trzy tygodnie. Czekamy jeszcze na wyniki histopatologiczne z Katowic i w zależności od stopnia złośliwości czy czegoś tam ew. będę jeszcze naświetlana w Gliwicach albo i nie, ale to i tak z dojazdem a nie, że się mam tam położyć. Do końca życia, co pół roku będę musiała robić kontrolnie rezonans, czy tam TK, mało ważne.
Uważam, że jak na miesiąc od zdiagnozowania u mnie guza, to, że po 15 dniach od operacji jestem sprawna w domu (nie licząc niewielkiego mrowienia w lewej ręce) jest ogromne szczęście, które zawdzięczam walczącym o mnie dzielnie Rodzicom, Mężowi, cudownym fachowcom, pielęgniarką, modlącej się Rodzinie, panu S. i samemu Bogu, któryż nie jest Wielki?!

DN na luzie o guzie

17 komentarzy:

  1. Abstrakcja! Mam nadzieję, że teraz będzie wszystko ok, szybko wracaj do formy! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana! Jak dobrze Cię czytać ...doświadczenia ze służbą zdrowią - niepojęte dla kogoś kto tego nie przechodził...Nic to Skarbie - najważniejsze MASZ TO Z GŁOWY jak Sama napisałaś...Muah Muah Muah Muah

    OdpowiedzUsuń
  3. To tylko pozostaje się cieszyć :) Nic więcej nie trzeba :)

    OdpowiedzUsuń
  4. jak to wszystko czytałam, wydawało mi się takie nieprawdopodobne! siedzę przed komputerem i nie mogę uwierzyć, że miałaś tą operację! jestem w szoku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miałam, miałam i to niedawno a od wczoraj już w domciu, nieźle, co?;)

      Usuń
  5. Rainy jesteś tak pozytywną i ciepłą osobą, to niesamowite! Podobno w każdej chorobie podejście pacjenta jest najważniejsze i Ty potwierdzasz tą regułę, teraz to już może być tylko lepiej.
    Buziaki Kochana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za przemiłe słowa, od początku było dobrze:) Buziaki:*

      Usuń
  6. Kochana jesteś niesamowita super że już wróciłaś :)
    Ja też kiedyś brałam sterydy po kilkanaście tabletek dziennie przez kilka miesięcy nikt z lekarzy nie raczył mi powiedzieć że będę po nich wiecznie głodna i spuchnięta masakra.. :)

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Ojej dużo przeszłaś, oby teraz było tylko lepiej :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytałam tego posta z uśmiechem na twarzy =) tak pozytywnie wszystko opisałaś, że nie dało się inaczej =P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się ogromnie. w sumie wszystko było pozytywne więc nie dało się inaczej!:):*

      Usuń

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!