piątek, 10 stycznia 2014

A dziesiątego rok temu, to...

Dokładnie o tej porze, w zeszłym roku byłam w Gliwicach w Instytucie (a jakże) i miałam robioną mapę mózgu do celów operacji, która miała się odbyć i odbyła w Sosnowcu. Wyjechaliśmy wcześnie rano, bo chyba koło 7 i pamiętam, że tego dnia, przez to, że tyle było załatwiania itp. poszłam spać w szpitalnym, sosnowieckim łóżku dopiero koło 23:00 pożegnana całusem na dobranoc od T.

Najpierw po coś byliśmy w Sosnowcu. Chyba zobaczyć się i porozmawiać chwilę z profesorem, który mnie operował. Pamiętam ten szacunek, który poczułam do niego od razu. Taki starszy pan, siwiuteńki, ale wzbudzający zaufanie i respekt z racji fachu, jakim się para. Co prawda nie podał nikomu z nas ręki ani się nie uśmiechnął, ale nic mnie to wtedy nie obchodziło, ani nie obchodzi nadal. Co się będzie dotykał z ludźmi = bakteriami? Po krótkiej wizycie na oddziale musieliśmy jechać na wspomnianą mapę mózgu do IO. Tam, po tym jak jakiś młody fizyk wytłumaczył mi na czym to wszystko będzie polegało, po, oczywiście, odczekaniu przystąpiłam do badania. A to wymyślanie jak największej ilości wyrazów na daną literę, a to ściskanie jakiejś gruszki na znak młodego fizyka, a to nie robienie niczego i nie myślenie zupełnie o niczym. Po całym zabiegu byłam z siebie zadowolona, bo mój mózg – wspomagany wówczas 6mg sterydu - pracował na najwyższych obrotach i na hasło „X” wyświetlone na rzutniku, kiedy to miałam wymyślać jak najwięcej wyrazów np. na M, w mojej głowie biegało stado wyrazów na tę literę zarówno po polsku, jak i po angielsku.

Po mapie musieliśmy wracać do Sosnowca i tam na oddziale spędziłam kolejne dwa tygodnie. Że operacja, a właściwie jej szybki termin był dla mnie (nas) dużą niespodzianką, to już pisałam. Stało się tak dlatego, że jakiś facet miał mieć ją właśnie 16 stycznia, ale z jakichś powodów do niej nie doszło. Na jego miejsce wskoczyłam ja i to było chyba jakieś błogosławieństwo, bo później przecież były te całe cyrki ze świńską grypą, przez którą nie wpuszczali nikogo na oddział.
Ja po operacji a tu nikt z rodziny nie może wejść. Jakoś T. się przemykał od czasu do czasu i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej, a prawie mi to groziło.

Sam ten dzień (16/01) i podróż na salę operacyjną wspominam bardzo dobrze. Dzień wcześniej pielęgniarka, jakaś szycha, kazała mi być następnego dnia rano na czczo. Przy takiej ilości przyjmowanego sterydu jest to bardzo ciężkie do osiągnięcia, ale jak kazali, to trudno. Na pytanie „Czy wiadomo dlaczego?” odpowiedziała, że pan doktor prosi i kuniec. Rano przyszły po mnie dwie pielęgniarki, z których jedna oświadczyła, że zaraz będziemy się pozbywać moich włosów. W te pędy, skapnąwszy się, że dziś operacja wysłałam kilka smsów. Ucieszyłam się niezmiernie na zbliżającą się zmianę wizerunku, bo łysej pały, to w życiu nie miałam i strasznie byłam ciekawa jak się będę prezentować. Było nieźle, chociaż chyba nie wrócę już nigdy do tej jakże wygodnej fryzury :p Potem kazały mi się rozebrać do rosołu i wskakiwać w taką szmatę wiązaną z tyłu, tak, że zadek świeci (jeśli jest blady – a mój taki był/ i jest) jak reflektor!
Wyjechałyśmy moim wyrkiem z pokoju i nagle poczułam się jak na filmach, kiedy to jadą z pacjentem na łóżku i on, ponieważ leży, to mija i widzi tylko lampy jarzeniowe na suficie.
W tamtym momencie, zupełnie nie wiem dlaczego ogarnął mnie jakiś taki dziwny smutek. Nie bałam się, że umrę i nie zobaczę już rodziny itp., albo, że mnie okaleczą. Niczego się nie bałam. Zwyczajnie zrobiło mi się okropnie smutno. Aż ścisnęło mnie w gardle i chyba zaszkliły mi się oczy. Teraz myślę, że żałowałam, że nie ma przy mnie nikogo, ale stwierdziłam później, że przecież dam radę sama, bo operacja dotyczy tylko mnie.
Wiem, że z jakiegoś powodu windą zamiast na dół, na salę operacyjną musiałyśmy jechać najpierw na samą górę a potem dopiero na dół. Pielęgniarki obecne przy sali o coś się posprzeczały z tymi, które mnie przywiozły, ale jak widać nie odbiło się to na moich dalszych losach ;)
Pani anestezjolog zadała mi kilka pytań typu waga (niemal 30kg mniej niż teraz), wzrost itp., zmierzyła mi ciśnienie, kazała przejść na jakiś stół, później owinęły mnie w prześcieradło, dość szczelnie, bo było mi chłodnawo – zważywszy, że byłam ubrana w nic – szmatkę z gołą dupą, też mi zabrały! W następnej kolejności pamiętam, że sekundę się rozglądałam po sali, na której było kilka osób poza dwiema paniami anestezjolożkami. Na zegarze 8.20 albo 40, teraz już sobie nie dam niczego uciąć chociaż wtedy bardzo siliłam się, żeby zapamiętać. Myślę, że raczej 20/25.

- „Jaki cewnik dajemy? Dziesiątkę czy dwunastkę?
- Dajmy dwunastkę.”
- „Aż taką mamrozklapiochę” - myślę sobie w sumie nie wiedząc, czy chodzi tak naprawdę o wielkość, czy po prostu lepsza 10 czy 12 w moim wypadku.

Następnie ładnie pachnąca i ogólnie ładna pani anestezjolog w kolorowej czapeczce, trochę podobna do mojej najstarszej siostry prosi o 1ml czegoś tam na co ja pytam, czy już za chwilę będziemy się żegnać, ona, że tak i w tym momencie, pod maską, którą mi przytknęła do twarzy zaczęły mi się rozjeżdżać oczy. Odpłynęłam. Nic mi się nie śniło.
Obudziłam się bogatsza o cztery wenflony, od których blizny mam do dzisiaj

To już chyba drugiego dnia albo i trzeciego...

Przy zmianie opatrunków nie omieszkałam cyknąć samo****, żeby oszacować, co tam się zadziało na mojej pacynie.

Obudziłam się w okolicach windy będącej już na piątym, czyli moim piętrze. Obok podekscytowanie rodzice i T., odprowadzili mnie na salę, pielęgniarka mnie szczelnie przykryła kocem, bo było mi strrrrrrasznie zimno, chyba od narkozy. Zostałam otoczona i moje pierwsze słowa do nich, to było: „Zróbcie mi zdjęcie!!!” Oczywiście trzy telefony zostały zaprzęgnięte do tego celu i mam zdjęcie z mojego na komputerze, ale nie wiem, czy jest się czym chwalić ;) Opuchnięta, acz uśmiechnięta twarz, przekrwione oczy, bandaż zjeżdżający na oko... Chyba nie ma się czym podniecać, bo to, summa summarum dość śmiesznawy widok... Nie proście, nie błagajcie, bom gotowa się zgodzić ;D
Ścisk, ścisk, cmok, cmok... Doceńcie ilość tekstu z jakim się dziś tu pokazałam!


DN na luzie o guzie

2 komentarze:

  1. Oj to dzielna byłaś że sama pojechałaś na blok ja to zawsze mam obok mamę nie wiem tak jakoś potrzebuję.No i dziwne że cię odrazu nie uśpili że jeszcze słyszałaś jakieś ich przygotowania. No i te słynne wenflony czy to nie można jednego dojścia centralnego założyć a nie niszczyć ludziom żyły i codziennie zakładać nowy bo poprzedni już się nie nadaje do użytku

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie miałam jak być z kimś, bo to było z samego rana i zdążyłam jedynie wysłać smsa, bo rodzinka była 80km ode mnie. Uśpili mnie po drobnym przygotowaniu i nic jakiegoś strasznego nie słyszałam:) Tyle kabli miałam tylko po operacji, wcześniej i potem instalowali mi jeden na trzy dni...

    OdpowiedzUsuń

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!