niedziela, 26 maja 2013

Happy Mom's Day!

Dzisiaj strasznie krótko, bo zaraz z wiadomych względów wybieramy się do rodziców T. Wcześniej jednak musimy jeszcze skoczyć po prezent dla mamusi, bo jak dla mojej mamy udało mi się wymyślić - oczywiście książkę, bo to dla niej nalepszy prezent, tak dla tej drugiej jakoś było mi się ciężko zdecydować. Zazwyczaj jak nie wiem co kupić moim rodzicom - wówczas książka to jest to! Zawsze się cieszą, bo znam ich gust i wiem, co lubią. Dla mnie to też bardzo dobry prezent, chyba powoli staję się książkowym zbieraczem... :) Poza wszelkim kosmetykiem, jakby ktoś pytał, książka to też dobry prezent dla mnie:)

Siostra T. obchodzi we wtorek 21. urodziny, więc i ona będzie miała swoją małą niespodziankę;) Jeszcze o tym nie wie, ale chyba się posika z radości. Taką mamy cichą nadzieję;) Biszkolc jedzie oczywiście z nami, ale zmyjemy się koło 17:00, bo jeszcze jacyś goście mają do nich przyjechać. My sobie wrócimy do domku i przygotujemy się na nadejście nowego tygodnia, albo gdzieś pojedziemy, coś pozwiedzać, czy jakoś tak... Jeszcze zobaczymy:) W każdym razie cieszę się, że dzisiaj wolne i mogę spędzić cały ten wolny dzień z T.

Wczoraj był koncert Beyonce na stadionie narodowym.. Tak bardzo chciałam na niego jechać z moją M.:( No ale się nie udało i klops. Smutno mi było strasznie, ale świat się przecież nie skończył. Może to i lepiej, bo kiedyś powiedziałam, że "Jak zobaczę Beyonce na żywo, to mogę już spokojnie umrzeć!" - jak widać coś nade mną czuwa ;)

Póki co życzę wszystkim wchodzącym tu mamusiom wszelkich wspaniałości związanych z byciem dla kogoś małego/ dużego najważniejszą osobą na świecie. Mam wielką nadzieję, że i mnie kiedyś przypadnie w zaszczycie obchodzenie tego, pewnie bardzo przyjemnego święta! :)


DN nwlbjpg

piątek, 24 maja 2013

Tak się zastanawiałam...

Huczało od decyzji, jaką podjęła w sprawie swojego zdrowia, a tym samym wyglądu, Angelina Jolie. "O Boże, taka piękna kobieta! Usunęła obie piersi, bo miała 87, czy tam ileś procent szans, że, jak jej matka, zachoruje kiedyś na nowotwór." Czy to nie logiczne, że wiedząc o takim prawdopodobieństwie raka w niedalekiej przyszłości człowiek próbuje się ratować? Komu życie miłe, pewnie zrobiłby to samo odstawiając na bok aspekty wyglądu i "niebycia w pełni kobietą", bo przecież kobieta, to składa się z samych cycków! Chodzące i gadające cycki. Nie ma cycków, nie ma kobiety. Nie ma dzieci - nie w pełni kobieta, bo nie matka. Nie ma faceta - dziwoląg. Ma facetÓW - puszczalska i dziwka. Kocham takie, jak i inne wszelkie stereotypy dotyczące nie tylko kobiet!

Wracając do raka piersi - kiedyś wspominałam o Mirce, że ma mnóstwo przerzutów z piersi - na wątrobę i inne organy. Przyjmowała chemię i miała naświetlania, czyli tzw. "terapię oszczędzającą". Znaczy oszczędzającą piersi - że nie zrobili jej operacji. Sama zainteresowana powiedziała jednak, że wolałaby, żeby "ciachnęli jej oba cycki a dla pewności jeszcze i macicę". Ja uważam, że będąc w takiej sytuacji, kiedy mam już prawie dorosłe dziecko, nie chcę więcej, i ponad 40 lat na karku, też wycinam sobie, co popadnie, jak leci, żeby mieć święty spokój. Jasne, że może tak być, że i po wycięciu, gdzieś tego raka się dostanie. Nie ma reguły, ale jeśli można coś z tym zrobić, to dlaczego nie. Czemu to jest takie dziwne? Pewnie normalniej byłaby ta cała sytuacja odbierana, gdyby nie zdecydowała się "okaleczyć" sama, tylko podaliby mediach, że grozi jej bycie Amazonką, bo lekarze jej radzą to zrobić a nie, że na własne życzenie pozbywa się, bądź, co bądź całkiem fajnych cycków. Spoko, stać ją - kupi sobie i wprawi nowe! A propos całej tej sytuacji, ostatnio czytałam gdzieś świetny kawał. Brzmi: Brad Pitt jest zdruzgotany po tym, jak Angelina podała do wiadomości, że zamierza usunąć sobie również jajniki. - "Myślę, że ona chce mi po prostu sp***olić kawałek po kawałku." Uwielbiam czarny humor. Dlatego też, teraz zapodam kawał nr 2 również tematyczny...:

Przychodzi facet do lekarza po wyniki i pyta:
- No i co, panie doktorze, co mi jest?
- Mam dwie wiadomości, dobrą i złą, od której zacząć?
- Od tej złej...
- Ma pan raka prostaty.
- A ta dobra?
- Rozejdzie się po kościach!

Hahaha, uwielbiam go! Opowiedziałam go nawet panu od naświetlań, który mnie zawsze przypinał do tego stołu, ten miły, Dawid, co to miałam u niego "chody" i mogłam sobie codziennie przychodzić na 17-tą :) On w ramach rewanżu opowiedział mi swój, ale ni cholery nie zrozumiałam. Ale piszę:

Przychodzi śmierć do technika radiologii i pyta: - Czy są dla mnie jakieś nowe slajdy?
KONIEC. Jak ktoś zajarzył, to chętnie się dowiem o co kaman...bo jak widać w tym wypadku yntelygencjo nie grzesze :(

Kurczę, miałam dziasiaj jechać z mamą na śląsk, m.in.później do Ikea, ale rozbolała ją głowa i nie jedziemy:( No trudno, jakoś sobie czas zorganizuję. Tak sobie siedzę w tym domu i mam tyle planów i pomysłów co robić, a potem siedzę w dalszym ciągu i zastaje mnie wieczór a tu nic nie zrobione:/ To się jakoś podobno nazywa. Chyba "lenistwo", ale nie wiem - nie chce mi się sprawdzać :P


DN nwlbjpg

środa, 22 maja 2013

Jak powiedziałam, tak zrobiłam... No dobra, prawieee...

Tak! Pojechałam dzisiaj z mamą szukać peruki. Najpierw do NFZ-u podbić ten świstek - odhaczone. Miła, ładna pani wydrukowała mi też listę sklepów medycznych, które mają peruki i podpisanę umowę z funduszem dotyczącą tej całej refundacji. Było ich - tych punktów - o dziwo aż 10, a nie jak początkowo myślałam 2, ale odwiedziłyśmy tylko, a może aż 5 z nich.

Pierwszy punkt był zaraz za NFZ-em i tam przymierzyłam może ze dwa szczury, z których pierwszy był najlepszy na tyle, że poprosiłyśmy panią, żeby odłożyła. Ta peruka kosztowała 400zł, więc trzeba by dopłacić 150, ale pani poinformowała nas, że można dostać też dofinansowanie z MOPSu - a ja właśnie czekam na wezwanie na komisję ds. orzekania o stopniu niepełnosprawności.

Drugi punkt, bliźniaczy sklep do tego pierwszego, był w centrum i tam już przymierzyłam około dziesięciu sztucznych kłaków. Dwie były w miarę i ku naszemu wspólnemu zdziwieniu pierwsza, którą mi babeczka podała, i którą tam przymierzyłam, okazała się być tą samą, którą kazałyśmy odłożyć w pierwszym sklepie, ale jej nie poznałam, bo była czarna z wiśniowymi pasemkami (a w tym pierwszym coś jakby mahoń). 

W trzecim sklepie też ze dwie peruki były nawet znośne, reszta à la ciotka klotka albo jakaś inna pożalsięBoże pańcia.
W kolejnym to samo.
W ostatnim, do którego postanowiłyśmy uderzyć wybór był ilościowo bardzo podobny. "Chciałabym zobaczyć ciemne krótkie peruki" - Tak powiedziałam, po czym wzięłam do przymierzalni również jedną perukę w kolorze platynowym podaną mi przez kobitkę - "Proszę zobaczyć jak będzie ta wyglądała, bo  możemy zamówić w razie czego inny kolor, ciemniejszy".

Przymierzam, przymierzam... na krzesełko na lewo te do bani, pańciowato-ciocine, mamie do ręki te dobre. Trzymała aż dwie. Potem już żadnej, bo jedna znów powędrowała na lewo a druga została na głowie. Hahaha - "W sumie zawsze chciałam mieć platynę, żeby zobaczyć jak mi w niej będzie. Po to sukcesywnie rozjaśniałam włosy ostatnimi czasy! (czytaj przed grudniem 2012) 'Normalny' kolor będę miała, jak mi moje odrosną, to teraz mogę sobie zaszaleć!", M: "Zwłaszcza, że w tej jest ci bardzo fajnie!". Zakup blond peruki, za całe 50zł, która miała być ciemna, i specjalnego szamponu za 25, uczciłyśmy w fajnej restauracji jedząc pyszną pizzę z czosnkiem, szpinakiem, fetą i jakimiś parżonymi orzechami :D

T. zadowolony. Nigdy nie miał żony blondyny :) Mówi, że mi ładnie a jemu w sprawie moich włosów dość trudno dogodzić. Sam chce przymierzyć moje nowe sytentyczne pejsy i jestem strasznie ciekawa jak będzie wyglądał :)
Na koniec wrzucam fotę, ale nie widać na niej całości mego nowego szczura - popracuję nad tym. Póki co - "macie i cieszcie się" tym, co Wam tu zaserwowałam poniżej;)

My dwa blondyny - Biszkolc i ja, pozdrawiamy Was, którzy tu wchodzicie;)


DN nwlbjpg

wtorek, 21 maja 2013

Z którą lalunią by się zaprzyjaźnić...

Jakiś czas temu przyszła mi poleconym recepta, czy tam inny papier, refundujący zakup szczura, czyli potocznie mówiąc - peruki. No i.. hmm, pewnie ma jakąś ważność, może miesiąc tak jak zwykłe recepty i zaraz się okaże, że przegapię ten termin, a to jeszcze trzeba podbić w NFZ. Jutro jadę to z mamą załatwić! A już dzisiaj w przerwie przygotowywania ciasta na naleśniki, które na obiad zażyczył sobie T., postanowiłam poszperać w necie w poszukiwaniu jakiegokolwiek sklepu w mojej mieścinie. I wiecie co? JEST!!! Jeden chyba, czy aż dwa. Po prostu czyste szaleństwo! Utonę we włosach taki wybór!
Ta kartka z IO uprawnia mnie do zakupu peruki z refundacją w wysokości 250zł. Czyli jeśli znajdę perukę za 260zł, to tak na prawdę zapłacę 10zł! Oczywiście z syntetycznych włosów są takie tanie i na takie obejmuje to zlecenie. Naturalne peruki są od tysiaka wzwyż, ale nie potrzebuję naturalnych, chociaż, nie powiem, ża nie są ładniejsze - wyglądają może bardziej naturalnie, ale nie zależy mi na tym, no i szkoda mi kasy! Bez przesady - nie będę wyliniała nie wiadomo ile (planuję max.do marca/ kwietnia 2014), więc taka jakaś w miarę podobna do tych, które miałam zanim Cyklop mnie ich pozbawił wystarczy. Mam nadzieję, tak pod koniec tego roku już mieć chociaż zaczątki nowych tworów martwego naskórka znajdujących się na głowie. W ogóle, mam nadzieję, że może tak do końca mi nie wylyzo te kłaczany, ale jak wylyzo, to trudno. Nikt tego nie wie. W sumie nie wiem co to za chemia magiczna będzie. Może jakaś super, hiper, mega fajna, że po niej kłaczany nie wyłażo :) Ale najpewniej wyjdo... Wyjdo i wtedy peruka będzie jak znalazł! A ja znalazłam takie. Można uznać, że właśnie te podobają mi się najbardziej, i chyba pójdę raczej w ciemny kolor. Zresztą poprzymierzam, to się okaże, w której jest mi dobrze, nieźle, średnio albo beznadziejnie.



Mile widziane również Wasze opinie. Wiem, że ciężko stwierdzić tak na sucho i to jeszcze na innej kobicie, ale możecie spróbować wyobrazić sobie mnie w którymś z powyższych ośmiu szczurów ;) (termin "szczur" wziął się od Mirki i tak mi się spodobał, że też tak mówię na perukę:P )

Z tego papieru również dowiedziałam się jaki kod ma moje schorzenie. Czy tam miało. Otóż sygnowane jest literką C i cyferkami 71. Oznacza glejaka. Eureka! W końcu wiem, co miałam! Jeszcze tylko film z podobnej operacji na YT i wszystko odhaczone. Nie, przepraszam, jeszcze moje płytki z MR, z których pewnie nic nie zrozumiem i niczego się nie dopatrzę, ale obejrzeć chcę! W końcu to zawartość mnie i chcę wiedzieć:) Ogólnie w tej całej klasyfikacji Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-10 (International Statistical Classification of Diseases and Related Health Problems) jest ich od A00.0 do Z98.2, ciekawych odsyłam TU.

DN nwlbjpg

poniedziałek, 20 maja 2013

Bardzo udana niedziela :D

Wczorajszy dzień był cudny, ponieważ szanowny Małżonek zabrał mnie na wycieczkę. Dość spontaniczną powiedziałabym. Razem z piesem udaliśmy się w nasze piękne okolice - dokładnie w Sokole Góry, na Jurę Krakowsko-Częstochowską.

Na liście zadań znajdowało się:
- pospacerować po lesie, - pooddychać świeżym powietrzem,  - poruszać się,  - spędzić bardzo miło czas, - pobyć razem.

Wszystko odhaczone i udało się jak ta lala! :) Oto dowody:

1. z Biszkolcem czekamy na T. aż ustawi "samozadowalacz" w aparacie i dobiegnie do nas zapozować // 2,3,4 leśno-skalne widoczki // 5. ja z moją klaustrofobią weszłam do jaskini i wraz z arachnofobią zobaczyłyśmy najbardziej jadowitego pająka w Polsce - Meta menardi, czyli sieciarz jaskiniowy - jak mieć szczęście, to na całego!!! :D Ale nawet nie uciekłam, z czego T. był niezmiernie dumny! // 6. sobie stoję w jaskini Ostrężnickiej, a ona wygląda jakyby chciała mnie połknąć ;)

Pięknie tu u nas. Pogoda dopisała w 100%, jednak bez klimatyzacji się nie obyło. Pies by się zasapał, zresztą my też. Jednak w lesie, to w lesie - słońce tak nie przygrzewało, a było pewnie, bez mała 27 stopni. Wiał lekki wiaterek i było baaardzo przyjemnie! Kiedyś nie lubiłam chodzić po lesie. Tak samo po muzeach, albo skansenach - to była istna męczarnia dla mnie, ale chyba dorosłam, i do lasu i do skansenów nawet.
Zostałam też zaproszona na pyszny obiadek :) Wsunęliśmy świeżutkiego pstrąga z hodowlanych stawów, które się znajdują właśnie nieopodal Ostrężnika. Z fryteczkami i surówkami. Mniam mniam!
Mam nadzieję, że i Wasza niedziela była tak samo udana, jak nasza :)

Dzisiaj z kolei wypada równe 10 lat od naszej pierwszej randki... Raaany, kiedy to zleciało :) Tyle czasu z jednym i tym samym chłopem. Ale jakim! Jakby stawiali pomniki za życia, ten już miałby swój! Ze złota, czy tam innego najcenniejszego kruszcu. Serce bym sobie wyjęła i z niego uformowała podobiznę tego człowieka!


DN nwlbjpg

sobota, 18 maja 2013

Do góry nogami.

Tak, wiem! Nic nie piszę.
Pochłania mnie dom, czytanie, sprzątanie, surfowanie w internecie, pies i wszelkie rozpraszające mnie pierdoły, które kocham. Owszem, pisać też kocham, ale chyba brakuje mi ostatnio "weny" (?) albo niewiele się u mnie dzieje. Nie ma Cyklopa, nowych, nieznośnych lub sympatycznych pacjentek, czwartkowych obchodów, informacji od lekarza, i tego wszystkiego, co było w IO. No i dobrze:) Dlatego wybaczcie ten zastój:) Się zmieni! Kaszlę jak kaszlałam, ale przechodzi, w końcu kiedyś musi.

Wczoraj minęły dwa tygodnie od powrotu z Gliwic i oczywiście z dnia na dzień jest coraz lepiej. Z moim samopoczuciem, jak i z kondycją. Ruszam się sporo z racji posiadania tego małego blondyna, który wymaga kilku spacerów w ciągu dnia. Cytując sławnego jakiś czas temu pana Kononowicza - kandydata na prezydenta Białegostoku: "od tego on jest, od tego jest on, od tego jest!" Tak więc spełnia swoje zadanie wyciągania mnie na spacer, a ja dzielnie sprostowywowuję temu zadaniu *(niech mi ktoś powie jak to będzie w osobie "JA" - sprostać, w czasie teraźniejszym?! ja - co robię? prostam zadaniu? sprostuję? sprostowuję? any polonista na sali? z góry  dzięki...:*)

W zeszłym tygodniu, zanim pojawiło się to zapalenie oskrzeli, które sama sobie zdiagnozowałam i leczę za pomocą AccMax, spędzałam czas w poniższy sposób. Pod brezentowym powiedzmy-namiotem, na działce, na fotelu wyjętym z rzęcha na złom, stojącego tam przede mną. (Baaardzo wygodny!) Kopytka na fotelu, laptop na kolanach, grill się rozgrzewał, kiełbasa i kwiaty pachły, ptacy śpiewali, pies spał pode mną, instalacje elektryczne "się" robiły. Ja "poczywałam, on pobruszył" ;) Potem byłam zmuszona do pozostania w domu.


...czasem z nudów poprzeglądałam jakieś wysyłkowe, i nie tylko gazetki, w których znalazłam kolejne kwiatuszki.
Odprężyjcie się! Kupcie sobie taką poduszkę do masażu:) Tylko 64zł + wysyłka! :)


Dzisiaj idziemy na urodziny. Ponieważ Bizkit wczoraj się strasznie umorusał na działce, będąc tylko z Panesiem, musieliśmy go pierwszy raz wykąpać, ale był grzeczny i nawet się nie bał tak bardzo. Jest więc gotowy pójść "w gości" zresztą i on dostał zaproszenie :) Tylko ja, mimo, że już po południu nadal jestem, jak to się mówi - nieogarnięta. Albo nierozgarnięta. Albo oba.

"Proszę do mnie napisać. Pisanie jest jak całowanie, tyle że bez ust. Pisanie jest całowaniem głową."
 - Daniel Glattauer
Pocałujcież mnie ktoś głową, plis... i dzięks:)

DN nwlbjpg

sobota, 11 maja 2013

Nabroiłam, ale nie ja jedna...

Miałam zostać w domu z tym niby zapaleniem oskrzeli, które. Wyszłam na zakupy. Mało tego. Miałam nie jeździć samochodem. Wsiadłam do "kombiaka" Rodziców, modląc się, żeby wskazówka drgnęła jeszcze odrobinkę nad ten okropny czerwony pasek! Uwielbiam takie sytuacje, kiedy potrzebny jest samochód a nie wiadomo ile poprzedni użytkownik zostawił w nim paliwa.
Dojechałam szczęśliwie do galerii, która jest oddalona od mojego domu jakieś 4km maksymalnie. Po drodze, dla pewności zmówiłam cały pacierz. Na głos. Jechałam bardzo przepisowo, dotarłam więc szczęśliwie i poszalałam na maksa! Ale oczywiście w granicach rozsądku. Przewertowałam, podotykałam, powąchałam i obejrzałam prawie wszystkie produkty z moich ulubionych sklepów, którymi są tylko: Super-Pharm, TkMaxx, Rossmann i H&M. Nigdzie więcej nie wchodziłam. I swear! Zawsze wchodzę tylko tam, chyba, że idę po coś konkretnego. Pooglądać chadzam w te powyższe. Zresztą szybko się zadowoliłam i mogłam wracać do domu. Zresztą poganiał mnie jeden mały powód. Malutki i z kłakami w kolorze blond. 

Został dzisiaj pierwszy raz sam na tak długo!!! Ale, HA! Przed wyjściem włączyłam w aparacie nagrywanie... Bateria była już na lekkim wyczerpaniu, więc stwierdziłam, że akurat nagra trochę i potem sobie w spokoju padnie, ale może uda nam się zobaczyć chociaż cokolwiek. Co takiemu małemu szczeniakowi przychodzi do głowy jak jego Państewka nie ma:) No to się dowiedziałaaaaam... Luuudzieee...

Jak wyszłam, to popiskiwał trzy razy maksymalnie, potem poszedł obwąchać kanapę, próbował na nią wskoczyć, ale niestety długłość nóżek jeszcze nie ta ;) Wkurzył się, popiszczał chwilę. Poszedł patrzeć na drzwi. Obok stoi moja ukochana, prawie zabytkowa szafa, której rogi próbuje obgryzać, ale go gonimy za to!
Oczywiście co?!
Obgryzał ten róg, którego akurat nie zasłoniłam!!! Wszystko jest nagrane Bizkit!!! Są na to dowody!!! Siedzi tam tak i obgryza przez dobre 4-5minut. Stępił tym samym trochę ten rożek, ale jeszcze jakoś to wygląda... W dalszej kolejności znów niucha pod drzwiami, spaceruje sobie, próbuje wskoczyć na kanapę i aż na nią szczeka (albo na siebie, że z niego taka ciapa.) W tle, jeśli już go nie widać - słychać jak obgryza swoje posłanie, które zrobiłam mu z kartonu po książkach kupionych kiedyś w Weltbildzie. W tym ma starą, flanelową koszulę T. Codziennie obgryza ten swój karton, ale jak wróciłam, to się okazało, że jeszcze lepiej sobie z nim poradził. Oczywiście wszystkie strategiczne punkty zostały (poza tym nieszczęsnym rogiem od szafy...) zabezbpieczone, podniesione, przeniesione, postawione wyżej, zamknięte, odpięte, pochowane itp. itd. Nie załatwił się nigdzie, nawet na swoją gazetę i oczywiście jak wróciłam, to poszliśmy na krótki spacer, mimo, że ten leń śmierdzący, śpiący cały dzień nie chciał, bo mu padało. Mnie też, ale jakoś szłam :P

Taka jestem dumna, że dał sobie radę!!! :) Jest taki grzeczny i coraz bardziej ułożony. Panesia kocha bardzo i słucha się go ogromnie. Bo Paneś i się z nim pobawi, i skarci jak trzeba, żeby nas nie gryzł, ten okropny pies! Boże, jakie to śmieszne słowo - paneś :P Krakowem zalatuje, bez obrazy! Mój wujek z Krakowa właśnie tak mówi na siebie, bo też ma psa:) Paneś i pańcia. :) Paneś z pańcią idą NA POLE. Bo w Krakowie się chodzi nie na dwór, tylko na pole ;) Dobra, nie naśmiewam się przecież! :*

Także jeśli nawet zgrzeszyłam, to nie sama, bo Bizkit dzisiaj też do świętych nie należał. Wróciłam mega szczęśliwa i lekka. Lżejsza nie tylko o te parędziesiąt złotych, ale lżejsza na duchu. Taka się czułam niezależna i wolna jadąc tym samochodem. Nareszcie! Sama ze sobą, nikt o nic nie pytał, nic nie mówił, radio grało, ja jechałam. Bardzo mi to było potrzebne! Przestrasznie bardzo! I chociaż T. powiedział, że będzie zły jeśli to zrobię, to trudno. I tak już się stało! A przecież tak na prawdę nic się nie stało. A ile radości miałam :D Od wczoraj sobie planowałam ten wypad i cieszę się, żę udało mi się go zrealizować. Bardzo jestem szczęśliwa i dzięki temu spokojna.

Co do wczorajszego seansu uzdrawiającego, to od 19.00 sobie leżałam i odpoczywałam - z małą przerwą na zrobienie sobie kolacji i umycie się. Nie czułam nic dziwnego: żadnych dreszczy, skuczów, czy tam skurczy (?), ciepła, zimna, bólu. T. co prawda po dotknięciu mnie stwierdził, że jestem bardzo ciepła. Ale był wieczór, ja z tym "zapaleniem oskrzeli" mogłam być cieplejsza. Wszystko spoko. 
Koło 23 jak się umyłam, zaczęłam czuć lekkie kłucie/ ból w tym miejscu, gdzie był ten guz. Nie wiem na ile to był ból, na ile to była jakaś, nie wiem, autosugestia (?), dla pewności wzięłam jedną tabletkę mojego sterydu, który działa przeciwobrzękowo. Spałam dobrze. Ponieważ sporo wypiłam przed snem, zwklekłam się do toalety koło 3/4, ale potem znowu bez problemu zasnęłam. Żeby leżeć 12h, wstałam po 7.00, czego skutkiem było zlanie się Bizkita na gazetę w przedpokoju. To dla niego już zdecydowanie za późno, ale Pańcia dzisiaj akurat nie mogła wstać wcześniej. No i tyle. Teraz przez 6 dni, nie można pić alkoholu i wiem dlaczego, ale nie można się kochać. No to byle do czwartku...;)

"Szóstego dnia po operacji energetycznej następuje "zdjęcie szwów energetycznych". Należy się wieczorem ubrać na biało, przygotować szkalnkę wody źródlanej niegazowanej i poprosić Energie uzdrowicielskie o zdjęcie szwów energetycznych po operacji. Rano należy wypić wodę."*

Wyczytałam to i skopiowałam Wam, o -> *STĄD. Tam możecie sobie poczytać o "Janie od Boga" i takich uzdrawianiach na odległość, jakie ja miałam wczoraj. To podobno największe medium tych czasów. Ciekawa sprawa. I dziwna tak samo jak z panem S. z Gliwic, u którego byłam i mnie "szamanił". Pisałam o tym TU.


DN nwlbjpg

piątek, 10 maja 2013

Już tydzień w domu :D

Nawet nie wiem kiedy to zleciało. W szpitalu każdy dzień był odczuwalny. W domciu czas płynie lekko, bezstresowo i strasznie na luzie, więc może to dlatego udało mi się przegapić, że to wczoraj (a nie dzisiaj) minął tydzień odkąd wróciłam z Gliwic. Tak samo jutro minie tydzień odkąd ten mały Bąbelek umila nam życie.
Codziennie wstaję w okolicach 6.00 - wierzcie mi, że ja to jestem straszny śpioch, od zawsze! - ale wstaję bez mrugnięcia okiem. Trochę się, jak to się mówi, ogarniam, ubieram się, zapinam smyczuszkę, biorę klocka na ręce i schodzimy dwa piętra w dół. Znoszę go na rękach, bo zdażyło mu się zacząć sikać na wycieraczce. No to ja go do góry a ten taaaaaki strumień, bo jeszcze nie zdążył wstrzymać ;) Miałam potem wycierania... Ale później na dole jeszcze okazało się, że jeszcze czymś można sobie siknąć. OK, koniec o psich potrzebach fizjologicznych!!!

Spadła mi odporność, ciut zmarzłam którejś z pierwszych nocy w domu i w związku z tym jestem trochę chora. Nie bardzo, ale mam taki przeokropny kaszel oskrzelowy. Mam go średnio raz, czasem dwa razy do roku i to moja jedyna "choroba" w ciągu roku. Tak, nawet gardło mnie nie boli, żadnych gryp itp.
Zaczyna się tak, że zatyka mnie w klatce piersiowej, potem przestaję mówić na jakiś czas, w następnej kolejności zaczynam mieć ten bardzo bolesny kaszel, który odrywa się tylko jak piję ACC Max (który Wam polecam jeśli macie problemy z takim właśnie kaszlem!) Albo Herbapect. Przynajmniej na mnie działają. ACC kocham, bo świetnie mi pomaga! Wzięłam też Aspirynę przed snem, więc fajnie się wypociłam, Mąż mnie opukał po plecach przed snem i przespałam długo, bo aż prawie do 5.00. Normalnie budziłam się koło 3.00.
Gdyby nie ten głupi kaszel, to jechałabym sobie na jakieś małe zakupy :( A tak... T. mnie nie puści mimo, że nie ma go ze mną, bo pojechał zasuwać przy elektryce w naszym domu.

Dzisiaj o 19.00 będą się działy dziwne rzeczy ;) Otóż, jest taki pan z Brazylii. Uzdrowiciel - mówią na niego - Jan od Boga -> KLIK. Moi Rodzice się dowiedzieli o nim z telewizora ;) Z jakiegoś diskawera, czy innego planeta i stwierdzili, zwłaszcza Mama, że po prostu musimy do niego pojechać. Zresztą ma taki niecny plan, żeby może w listopadzie przy kolejnym wyjeździe z PL, które są co jakiś czas organizowane... Tata już został zagoniony do wyrobienia sobie paszportu, co czeka i mnie. Zobaczymy. W każdym razie pan uzdrawia również na odległość, tylko trzeba mu wysłać zdjęcie. Zostało to uczynione. Jacyś ludzie z PL tam pojechali otrzymawszy m.in. moją fotkę w białym ubraniu, bo Jan sobie tak życzy. Wczoraj dostałam smsa, że dzisiaj o 19.00 czasu polskiego będzie na mnie "działał". Potem mam przez 12 godzin leżeć. Spoko, będzie noc, więc wtedy się leży, to 12h poleżeć mogę. Co prawda od razu wpadłam w panikę - A co jak mi się zachce siku i będę musiała iść do łazienki?! Ale przecież nie siejmy paniki! Nie wiem co sie wtedy robi, chyba mam leżeć i, nie wiem, myśleć o nim?! O sobie?! O zdrowiu, że mi się poprawia?! Pomodlić się?! Na wszelki wypadek zrobię to wszystko na raz:) Nie spodziewam się czuć jakichś prądów, czy czegoś takiego, ale nie wykluczam. Zresztą przeżyję to dziwne doświadczenie, to na pewno dam Wam znać jak było :) Trzymajcie kciuki, ale chyba krzywdy mi nie zrobi.

DN nwlbjpg

niedziela, 5 maja 2013

Na zdrowie i szczęście słodki kawałek odpowiedzialności :D (zdjęcie!)

Jest z nami od wczoraj, od około 16.00. Cały puchaty, beżowy jak biszkopt, mały, gruby i na środku najsłodszego na świecie brzuszka ma mały pędzelek. Z tyłu merdający, nie za długi ogonek i jest naszym małym, cudownym "wieśniaczkiem". Przyjechał z nami wczoraj ze wsi od jednego znajmogo pana/ wujka-siódma woda po kisielu. Ma dwa, może trzy miesiące i oczywiście jest kundelkiem, bo to są najcudowniejsze zwierzęta świata! Jeszcze się zadomawia, więc dajemy mu czas. Powoli się rozkręci i zaraz się na pewno rozkokosi na maksa! Dzisiaj jedziemy z nim po wyprawkę i do Teściów na obiadek. Zakochali się w sobie z moją Szwagierką. Nas kupił od pierwszego wejrzenia jak tylko biegł w naszą stronę. No i jest!

Dzisiaj wstał przed 6.00 i wyszłam z nim na dość długi spacer. Właśnie o te spacery mi głównie chodzi i o zbawienny wpływ obecności psa w moim życiu. Psy miałam już minimum 3, zawsze suszki, ten jest pierwszym pieskiem. T. nigdy nie miał psa. Miał rybki, królika, chomiki... Trochę się wahał, ale już się jednak przyzywczaił i się bardzo pokochali. Jestem przeszczęśliwa! Tata mówi: "Nie miała baba problemu, kupiła sobie świnię". Spoko, i on pokocha go za chwilę i będą się tarmosić na kanapie (chociaż jeszcze nie został zaproszony "piętro wyżej" i nie wiem czy go zaprosimy chociaż jest tttaaaakkkiiii słoooodkiiii :P) 
Nazywa się Bizkit i teraz śpi po specerku z Pańciem :D Moje małe cudeńko <3

DN nwlbjpg

piątek, 3 maja 2013

Najmojsze!

Moje wszystko! Mogłabym odmieniać przez osoby, liczby, przypadki, i co tylko się da! Moje łóżko, łazienka, pełna samych zdrowych pyszności lodówka. Okno, które o poranku jest prawie jaskrawo pomarańczowe (z racji żółtej rolety). Obok moje najdroższe 36,6°C, jeszcze śpiące oczywiście.
Ja już o 6.50 zwlekłam się do toalety na małe ablucje planując makijaż na dzisiejsze śniadanko u jednych Rodziców i obiadek u drugich, i oczywiście ubranie inne niż "drelich", do którego byłam zmuszona tyle czasu. OK, nie chodziłam tak przecież codziennie, ale obowiązywał strój luźny i wygodny do szpitalnego wylegiwania się. Teraz mam ogromne pole do popisu, z racji zakupów choćby tych zeszło wtorkowych, z czego oczywiście skorzystam! Nawet możliwe, że każdy posiadany przeze mnie paznokieć pomaluję sobie dzisiaj na inny kolor! :P Nawet takie pierdoły mnie cieszą jak nie wiem :)

Wracając jeszcze ostatni raz, na chwilę, do wczoraj - od 12-tej czekałam na lampy mniej więcej trzy godziny. Na szczęście Rodzice przyjechali około 13.00 i jakoś wspólnie spędziliśmy ten czas na rozmowie i planowaniu. Później pakowanie, na odchodne rozmowa z doktor N., podziękowania, dla niej najdroższe czekoladki, ale tylko czekoladki. Zresztą takie same, jakie dostała moja (nasza, bo i mojego Taty) pani neurolog, dzięki której w zasadzie wszystko się tak potoczyło od grudnia.
Niestety pielęgniarkom nie mogłam powiedzieć "Żegnam", tylko "No, to do zobaczenia, bo jeszcze wracam za jakiś czas..." Kładąc im z uśmiechem na ladzie bombonierkę powiedziałam, żeby im szło w bioderka ;) Ale i one się uśmiechnęły i dziękując dodały, że jestem okropna :P
Żeby uczcić moje wyjście była oczywiście pyszna pizza tam, gdzie zwykle i wypad do marketu Jula, po absurdalne nierdzewne osłonki na doniczki, które nie wiem jeszcze do czego konkretnie będą, ale sobie zażyczyłam, mam je i są super! (Rodzice kupili sobie myjkę ciśnieniową parową do łazienki, taką bez detergentów, więc skorzystamy i my:) OK, koniec o marketowych pierdołach.
W domu byliśmy o 20-tej. Podjeżdżaliśmy pod garaż, a mnie się paradoksalnie zaczęło wydawać, że wcale tak długo mnie nie było...
Wszystko wokół zieloniutkie. Jedynie niebo szare, bo padało cały dzień, ale jak wczoraj rano wstałam, to powiedziałam sobie, że NIKT ani NIC dzisiaj mnie nie wyprowadzi z równowagi, nie samuci, ani nie pozbawi radości z życia! Nawet ta kobieta "spod umywalki" (codziennie w nocy świecąca światło), która już po 6.00 podeszła mi oczywiście do rolet z zamiarem ich odsłonięcia: 
Ja: "Może pani jeszcze poczekać z tymi roletami? Wstanę, to odsłonimy, OK?"
Ona: "Ooo... ale myślałam, że już nie śpisz!"

Pytanie za sto punktów - Co robi osoba - niech będzie kobieta - leżąca w bezruchu, przykryta kołdrą i kocem niemal po czubek głowy, oddychająca miarowo z zamkniętmi oczami o 6.15? Hmmm... 
Jak już mówiłam - NIKT ani NIC! No i jej też się nie udało. Ani nikomu:) To był MÓJ dzień!

Z rozmowy z dr N. wynika, że po konsultacji z profesorem chcą mnie poddać jeszcze dodatkowej, jakiejś strasznie nowatorskiej (stosunkowo świeżej nawet za Oceanem), formie leczenia jaką będą cyklostatyki - czyli po prostu "chemia". Amełykanska. Cholernie droga, ale jak się okazało refundowana przez Fundusz, zwłaszcza takim młodym jak ja. Oczywiście skutki uboczne jak wszędzie. Pierwsze pytanie moje do niej w tej sprawie dotyczyło możliwości posiadania dziecka po takim leczeniu. "No, ona mi nie gwarantuje, że będę płodna i że się uda, że mi jajniki nie zaczną szwankować itp., ale miała jedną pacjentkę, która "cośtam" i dziecko ma, bo była młoda tak jak ja." Po "niepłodna" się wyłączyłam i niemal zachciało mi się płakać, ale siedzę na tej kozetce dalej twardo i mówię sobie "N, tylko teraz mi tu nie becz!" Przysięgam, że pierwszy raz od pół roku. No, dobra drugi - pierwszy raz mi się oczy zaszkliły, jak na spontanie mnie wieźli w Sosnowcu łóżkiem do windy na operację. Wiecie - jak na filmach - jedziesz łóżkiem a nad sobą masz migające jarzeniówki. I tak jedziesz, oczy ci latają, i się gapisz na to światło mimowolnie, no bo leżysz... Ale nie leciały mi łzy, tylko dziwnie się wzruszyłam. Bez cienia strachu, bo operacji się w ogóle nie bałam! Było mi dziwnie. Że już mnie wiozą z samego rana, że wiele dni wcześniej niż się spodziewałam, że w końcu będzie po wszystkim, że czeka mnie poważna operacja głowy, i że się pewnie moi już bardzo martwią. No, ale wracając do chemii i całej rozmowy:

Mogę się nie zgodzić i uznać, że już nic tam nie mam. Rodzice chcą mieć pewność na milion procent, powtarzając ciągle, że to ja jestem najważniejsza w tym wszystkim a nie ew. posiadanie dzieci. Mnie wystarcza około 100, które powiedzmy, że powoli mam. Mogę się nie zgodzić, bo jestem dorosła. Tylko dlaczego? W zasadzie nikt mi nigdy nic nie zagwarantuje. Czy się poddam tej dodatkowej terapii czy nie, guz mógłyby wrócić. Albo i nie. Albo może pojawić się gdzie indziej. Także u Was, którzy to czytacie. A może już coś w sobie macie, a o tym nie wiecie, bo każdy jest zdrowy do momentu diagnozy.
Mnie pozostaje kontynuować to, co zaczęłam i nie zaprzepaścić tego, ze względu na mnóstwo szczęścia i czas, w jakim się wszystko wydarzyło. Grudzień- diagnoza. Prawie równo za miesiąc- operacja. Marzec- początek radioterapii. Maj- koniec "radia". Okoliczności w jakich przebiegała (chyba mogę użyć czasu przeszłego?) moja choroba są wielkim szczęściem i mega niesamowitą sprawą, która będzie mnie dziwić jeszcze bardzo długo!

Za miesiąc, chyba 4.06, wtorek (?) rezonans, 11-go konsultacje. Wstępnie wiem, że potrwa to jeszcze około pół roku. 6 sesji, chyba co 6 tygodni, jeśli dobrze zrozumiałam. To ma być jakiś taki program, ale szczegóły pewnie najprędzej za miesiąc. ("Jakiś tam, coś tam" - ale jestem "konkretna", wiem. Przepraszam!)
W poniedziałek wyślą mi papier na refundację peruki, bo zapomniałam powiedzieć w sekretariacie. Za to orzeczenie o stanie zdrowia do MOPSu już mam i skorzystam zaraz po długim weekendzie. W dalszym ciągu rower nie, samochód nie, basen dopiero pod koniec maja. Dbać o napromieniane miejsca, które do dzisiaj nie wiem gdzie są, bo nie mam ani grama nawet delikatnie opalonej skóry! Dbać o siebie, oszczędzać się, odpoczywać, spacerować, zdrowo jeść, wysypiać się. Brać sterydy, ale w zmniejszających się dawkach. Reszta w wypisie, którego nawet jeszcze nie przeczytałam, za co dzisiaj się zabiorę.

A jak jeszcze raz ktoś mnie zapyta czy był stolec...

Całuję!

DN

środa, 1 maja 2013

29/30 = "Wielka radość w domu Gucia" !!! - IO dej forti fajw

Dzisiaj już po 9.00 byłam na lampach. Przedostatnich !!! Takim "tajnym" przejściem, bo w święta i dni wolne, takie oficjalne w tygodniu ogólnodostępne, jest zamknięte). Nie czekałam długo, a i Cyklop działał swoim normalnym trybem. Normalnym - mam na myśli - szybkim, bez dłuższego zastanowienia, co mu się czasem zdarzało. Nieraz zaczynał prawie od razu ustawiwszy się w odpowiedniej pozycji, a niekiedy wisiał nade mną, potem coś poprzesuwał, przejechał kawałek, postukał, pogapił się i dopiero "celował". Dzisiaj był bardzo grzeczny i szybki. Zresztą jak pani, która obsługiwała mnie pierwszy raz. Nigdy wcześniej jej nie widziałam, bo to nie moja zmiana. Są trzy pięciogodzinne: 7-12, 12-17 i 17-22. Pani była oczywiście przemiła - jak wszyscy tutaj w IO zresztą! W sprawie jutrzejszych, moich ostatnich już lamp poradziła mi, żebym jutro przyszła koło 12, bo rano są podobno awantury wśród pacjentów przyjezdnych z tymi, którzy są z IO. Tego chcę uniknąć i przyjdę na tą drugą zmianę a potem, prawie na walizkach już tylko będę czekać na wypis... Podziękowałam serdecznie i nie omieszkałam, zresztą szczerze i bez ogródek, powiedzieć jej, że jest bardzo piękną kobietą i życzyć jej, z szerokim uśmiechem, miłego dnia. 

Dziwną rzeczą jest to, że mam okres. Myślałam, że od sterydów nie będę miała a tu nagle, nawet o jakimś zupełnie dziwnym i, powiedzmy, "regularnym" zupełnie jak nie na mnie czasie - mam. "Nie bój, nie bój, odetną ci..." jak tą wodę, światło i gaz w "Misiu", ale to dopiero po chemii. Jedne "chemiczki" się cieszą, bo mają spokój, z drugiej jednak strony uderzenia gorąca i zimna jak przy menopauzie. Nie wiadomo co gorsze. Nie myślę o tym nadal. Odliczam godziny do jutra i jestem mega szczęśliwa, że juz południe mojego ostatniego dnia tutaj. Ostatniego, bo jutro to już zupełnie coś innego. Jutro już czeka na mnie inny świat, inne emocje, wydarzenia, czynności. Nowe życie!

Tak więc jutro po:
45 dniach i nocach, ~ 1080 godzinach, ~ 64800 minutach, ~ 3888000 sekundach
~ 133 szpitalnych, bądź, co bądź smacznych posiłkach
6 bezlampowych weekendach
Świętach Wielkanocnych
moich 28. urodzinach
30 wylegiwaniach się pod Cyklopem 
w sumie średnio 450 minutach napromieniań
210 celowaniach Cyklopa w 7 rożnych pól na mojej głowie
40 postach na blogu
7 czwartkowych oficjalnych wizytach z profesorem T.
4 wenflonach
3 morfologiach krwi
1 zmianie pościeli
12 przeczytanych książkach
Wielu poznanych ciepłych, miłych (czasem ciut mniej) kobiet, dziewczyn
Wielu wieczorach z 1z10 i porankach z DDTVN
Wielu różnych tabletkach i kroplówkach, które chcąc nie chcąc musiałam przyjąć, siniakach, krwiakach, podskórnych wylewach, spuchniętych żyłach, kilku gramach włosów, których mi ubyło, kilku pysznych wuzetkach, pizzach, lodach z bufetu, wyjściach na spacery do parku i zakupy...
I ani jednym dniu pełnym smutku czy tym bardziej łez albo zwątpienia! 

Co się dzieje dalej? Ano wychodzę - to następuje po tym wszystkim! Wychodzę, ale wracam bogatsza o to doświadczenie, które jeszcze raz powtarzam - cieszę się, że nastąpiło! To raz. Dwa - jestem bogatsza o historie i rady tych, które były tu ze mną przechodząc swoje leczenie chemią. Mnie też jeszcze i to czeka, ale dam radę :DD Kto, jak nie ja? :DD 
A póki co czeka jeszcze coś - "gary w domu" :) I moje Kochanie. Którym teraz ja planuję się porządnie zająć - jak przystało na przykładną żonę, która bardzo chce się odwdzięczyć Najcudowniejszemu Mężowi na świecie za to, jak się dzielnie spisywał przez cały ten czas, i dawał sobie radę z tą trudną i na pewno, bardzo go męczącą, nie tylko fizycznie, sytuacją. Tylko jak się odwdzięczyć za takie coś? Za takie poświęcenie i wielką miłość jaką dostałam?

Dziękuję również Wam!!!

Za każdy komentarz - za każde słowo, maile, wirtualny uśmiech w moją stronę, myśl na mój temat, modlitwę. Za wszystko! Że chciało się Wam czytać moje "wypociny", które bardzo mi pomagały, w tych, nawet nie tak strasznie trudnych chwilach. Wierzcie mi, wszystko się da przeżyć! Nie ma takiej rzeczy, z którą człowiek sobie nie da rady. Kwestia podejścia i nastawienia psychicznego. Wiem, że każdy w sobie ma taką siłę, o której nie wie, że ma, ale ona tam jest. Zawłaszcza jak ma ogromne, jak ja, wsparcie w Najbliższych! Wszystko jest po coś i jest przeogromną wartością, zwłaszcza jak umiemy to docenić i wynieść z tego samo dobro. Zdać sobie sprawę, że to i tak część naszego życia, które jest przecież tak nieprzewidywalne, zaskakujące i zarazem piękne, mimo, że nie zawsze idzie po naszej myśli! Trudne doświadczenia pomagają nam docenić to, co mamy, a na co nie zwracamy uwagi na co dzień. Te proste a jakże ważne rzeczy! Jeśli nie najważniejsze.

Od tereaz nie oglądam się za siebie i czekam co przyniesie mi moje cudowne życie, które, jak się okazało jest pełne tych wspaniałych ludzi:) Życzę Wam samych takich cudownych osób wokół Was. Nie ma nic ważniejszego!

Ode mnie to na ten czas tyle wiadomości z Instytutu Onkologii w Gliwicach. Odezwę się jakoś, bo temat jeszcze się, jak się wczoraj okazało, nie skończył - To be contnued! Czy jak kto woli cdn...


DN nwlbjpg