poniedziałek, 30 grudnia 2013

Trombocytopenia, czyli weekend w IO i siedem nowych dziur

Moje płytki pospadały sobie w najlepsze na łeb na szyję (10 tys. przy normie 140-400) i po piątkowej morfologii oraz telefonie do N. zostałam natychmiast wezwana na oddział. "Pani D. taki poziom płytek absolutnie nie może być, to jest o wiele za mało!!! Ja jestem na urlopie, ale proszę się zgłosić do dr Raczek (swoją drogą świetne nazwisko - dopasowane do zawodu ;) Proszę natychmiast jechać do szpitala, zarejestrować się i przyjąć na oddział!"
T. zwolnił się z pracy i koło 10.00 już po mnie był. Zastał mnie zaryczaną nad praniem i marudzącą - "Ja nie chcę tam jechać! Durne płytki!!! Na weekend... Nie chcę! Nie chcę! Ja nigdzie nie jadę!" Byłam wściekła na nie, na nią, na siebie i na soki, których picie jak widać nie przyniosło tym razem rezultatów :(( Poza tym byłam umówiona z koleżanką na ten dzień, moja siostra miała przyjechać na cały weekend, i z kolejną dawno nie widzianą koleżanką na poniedziałek. A N. przez telefon zapytana przeze mnie kiedy wyjdę powiedziała, że pewnie nie wcześniej niż poniedziałek, wtorek...

Dotarliśmy koło 13.00. Zarejestrowałam się, wszystko po kolei jak kazała N. Dr Raczek już czekała i nawet dzwoniła do mnie jak byliśmy w windzie, ale myślę sobie - nie znam numeru, nie mam czasu odbierać nieznanych. Potem zadzwoniła też do T., bo on jest wymieniony u nich w bazie jako drugi kontakt i okazało się, że szybko, szybko, bo już czekają na mnie i och, i ach... 
Dostałam salę 15A - cała pusta :DD Hmmm.. "cała" - aż dwuosobowa, w każdym razie pusta, na B też nikogo. Takie sale to ja ajlajket! W części B stał telewizor i T. mi go wspaniałomyślnie przeniósł do mojej sali. Zawsze coś mi tam gadało mimo, że wzięłam oczywiście książkę. W domu nie oglądam TV w ogóle poza 1z10 i filmami na DVD.

Pierwszego dnia, czyli właśnie w piątek zrobili mi transfuzję - 280ml ślunskiej krewki 0 Rh "+", która przyjechoła karytkom z Katowic koło 17.00. Wychlołom i tera byda godać a nie mówić ;) Potem niemal od razu podali mi samą masę płytkową, której się przestraszyłam, bo siostrzyczka wniosła ją, dumnie nią machając a ta wyglądała jak pełny cewnik moczu osoby, która ostatnio bardzo niewiele piła. Dosłownie! Myślę sobie "Cholera, rozumiem - cewnik chce mi założyć, ale dlaczego do połowy pełny?"
A to po prostu masa płytkowa jest żółta (i na 311ml takowej potrzeba jest aż trzech dawców...)

W sobotę rano zrobili mi znowu morfo. Płytki drgnęły, ale niewiele. Zarządzenie - masa płytkowa po raz drugi. Dostałam koło 14.00. Odwiedzili mnie rodzice z przepysznym obiadkiem, który sobie zażyczyłam w postaci klusek śląskich z sosikiem i zawijańców (tudzież owijanek/ zrazów - co obszar, to inne nazewnictwo). Rodziców wygoniłam dość wcześnie, ale już i tak było ciemno a zależało mi, żeby nie jechali po ciemku. 

W niedzielę morfologia wykazała, że już płytki skoczyły do około 50 tysięcy i nie musiałam mieć wtłaczanej zawartości "cewnika". Tym samym rozpoczęłam modlitwy od kolejny wzrost ilości masy płytkowej w moim organizmie po to, żeby nie trzymali mnie do Sylwestra. Na szczęście moje modlitwy zostały wysłuchane i dzisiaj po wynikach kolejnej morfologii, N., która była już po urlopie powiedziała, że wychodzę!!! Szczęściu memu nie było końca chociaż płytki już nie wzrosły i są nadal na poziomie 50 tys.
Zaopatrzona w wypis i recepty m.in. dodatkowo na żelazo, kwas foliowy i witaminę B6 podreptałam za rodzicami do samochodu i już przed 15.00 byliśmy w domciu!!!

Teraz jadę z T. 13.I na rezonans na 14.40 i potem 17.I do przyjęcia na kolejny cykl - przedostatni, czyli piąty. Chociaż jeśli po MR cudownym sposobem okaże się, że już cała pozostałość po guzie mi się zwapniła, to może będzie po chemii (Yeah, right!), bo N.mówiła, że cykli jest od 4 do 6. A ja jestem po 4 więc może jeśli chemia tak dobrze działa i zgładziła wszystkie komórki te "bleh", to kto wie?! No nikt tego właśnie nie wie i ja też nie zamierzam się nastawiać. Nastawiam się na 6 cykli i już, najwyżej miło się rozczaruję :p


Po drodze były Święta, które w tym roku również były wprost cudowne! Było nas 10, były życzenia, trochę łezek, pyszne jedzonko, prezenty i przemiła atmosfera. Wszystko odbyło się w naszym nowym, jeszcze ciepłym i pachnącym świeżością domu. 

Mam nadzieję, że Wasze Święta też były udane, a póki co, bo raczej jutro już niczego nie będę pisać - życzę Wam fantastycznej zabawy sylwestrowej i udanego Nowego Roku! Liczę na to, że mój będzie ciut lepszy niż miniony, chociaż przecież zawsze mogło być gorzej...

2 komentarze:

  1. Heh płytki jak mocz a osocze jak smalec :D tylko krew jakaś taka normalna chociaż dziś miałam pewne skojarzenie w Mac'u :D chcieliśmy shake'a truskawkowego ale skończył się ten zabarwiacz czerwony i pan przyniósł taką krwistą ciecz w dużym worku... no kuźwa transfuzja fast fooda jak nic ;) trzymam mocno kciuki coby Ci skoczyły do 170 tys. to będzie idealnie ;) :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam!
    Do zaglądnięcia tutaj zachęciła mnie nazwa bloga.
    Faktycznie jest... na luzie :)
    Życzę szybkiego powrotu do zdrowia!! :)

    Moje święta takie o, w miarę, a przywitanie nowego roku bez fajerwerek...
    Serdecznie podrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!