środa, 11 grudnia 2013

Rok temu

...o tej porze bolała mnie głowa do tego stopnia, że rano "dzisiaj", "jutro" i "po jutrze" miałam aż mdłości z wymiotami. Pierwsza myśl T. "jesteś w ciąży". Moja nie, bo człowiek musiałby być w moim przypadku wtedy akurat wiatropylny, więc to wykluczyłam. O innych opcjach co prawda nie myślałam. Może poza niskim ciśnieniem itp. Jak się okazało "po jutrze", po TK odzywał się obrzęk spowodowany rozpychającym się mózgiem w mojej czaszce, który to miał coraz mniej miejsca dla siebie z powodu obecności guza. Ile dokładnie miał, nie wiem do dzisiaj, ale może się jakoś dowiem kiedyś. Jakiś czas temu jak pytałam taty ile miał, (bo on jako jedyna osoba podchodzi do tego w miarę normalnie - jak sobie żartuję i mówię np. po wizycie u Tarasa, że "jeszcze trochę mi zostało" itp. to się nie oburza "jak możesz tak mówić..." tylko się uśmiecha i śmiejemy się razem z moich czarnych żartów), to powiedział, że miał około 6,5 cm na 7,5 na ileś jeszcze...
T. już powoli też się przyzwyczaja do specyfiki niektórych moich wypowiedzi na temat guza i tej całej sytuacji, która trwa już rok. Najwyższy czas :P Nie lubię jak ktoś z oburzeniem reaguje na moje żarty na temat guza, operacji, radio albo chemioterapii i wszystkiego, co z tym związane. Albo jak mnie ciągle ktoś pyta "jak się czujesz?" NOR-MA-LNIE. Jak każdy normalny człowiek, albo i lepiej niż niejeden, bo bez dolegliwości. Żadnych. Ja wiem, że to z troski i dziwne jest dla niemal każdego, że człowiek może przechodzić terapię związaną z rakiem w taki sposób jak np. ja. Bo ja dolegliwości czy skutków ubocznych nie mam wcale. Tylko się cieszyć. I ja się cieszę bardzo. Tylko proszę mnie już nie pytać. 

Od paru dni tak sobie myślę jak ten czas bardzo szybko zleciał. Cały ten rok był wprost niesamowity! Najpierw chyba z racji dawki sterydów, które przyjmowałam, byłam cała podekscytowana tym wszystkim; operacja, radioterapia, potem chemia i już minął rok odkąd usłyszałam "Proszę aby panie usiadły. No niestety nie mam dla pani dobrych wiadomości. Nasze badanie wykazało pewną zmianę w mózgu, jest to prawdopodobnie guz." Pamiętam wyraz twarzy mamy a potem taty jak wyszłyśmy z gabinetu lekarki, która akurat wtedy miała dyżur i w końcu raczyła nas przyjąć po 3h oczekiwania w Izbie Przyjęć od ok. 19.00 i smsa do T., że "mam jakiegoś guza muszę zostać". Tak teraz myślę "Co to w ogóle jest za tekst?!" Czy takie wiadomości przekazuje się w taki sposób? I to smsem? Możliwe, że wtedy jednak mnie "siekło" i nie dałabym rady mu tego przekazać w rozmowie telefonicznej. Oddzwonił i zapytał tylko "Co ty mi tu piszesz?" a ja: "No normalnie, mam guza, bo mi robili TK. Przywieź mi proszę jakieś rzeczy, bo muszę tu już zostać." (tekst "no normalnie" też jest po prostu the best - tak, ludzie dowiadują się o takich nowinach codziennie i to jest bardzo normalne.)

Cd. w roczniczkę, czyli 13.XII. UUhhhhu - piątek trzynastego... :P :D

DN na luzie o guzie

1 komentarz:

  1. Jesteś niesamowita, wiesz? fajnie, że się nie poddałaś i dzielnie stawiałaś (i stawiasz nadal) czoła widmie raka;) Moja mama usłyszała podobną do Twojej diagnozę, guz, tyle, że nieoperacyjny, a raczej ruszenie go spowodowałoby wielkie pogorszenie w jej funkcjonowaniu na wielu płaszczyznach;/ Na szczęście guz jest też niezłośliwy, więc lekarze zdecydowali się go obserwować i działać dopiero w razie zagrożenia. Życzę Tobie i mojej Mamie sił, byście nie osłabły w walce z tym paskudnym przeciwnikiem!

    OdpowiedzUsuń

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!