piątek, 12 lipca 2013

Druga randka z Krysiunią

Znaczy, że jeszcze tylko cztery...
Wczoraj znowu długo kazali nam czekać. Na wszystko poza krwią, bo zarządziłam, że wyjedziemy później, żeby "na krew" być na 9.00 i dzięki temu przede mną były zaledwie dwie osoby. Potem standardowo śniadanie i o 10.00 ustawka pod gabinetem 1.004 w oczekiwaniu na moją panią doktor. Ta zjawiła się około 10.45 i porwała mnie i jakiegoś faceta na górę. Zdziwiłam się, że bez procedury przyjęcia na oddział, ale potem się okazało, że zapomniała i z góry schodziłam na Izbę Przyjęć ze skierowaniem, ale nie przeszkadzało mi to, bo się poruszałam po tym siedzeniu w oczekiwaniu na jej przyjście. Ponieważ nie było żadnej z dwóch kobitek, które niczym Hermes odprowadzający zmarłych do Hadesu, odprowadzają pacjentów na dany oddział, musiałam siebie sama odprowadzić :) Skierowanie i opaska w rękę, do tajemnego przejścia do wind dla vipów, piąteczka i jazda na górę. Ja siama :) Na górze minęłam się z jedną "Hermeską", która tylko spojrzała na papierową opaskę dziarsko dzierżoną przeze mnie i chyba skumałaże sama sobie dałam radę. Skierowanie bach! na pielęgniarski stół, waga, wzrost, ciśnienie i odwrót na świetlicę, gdzie zostawiłam rodziców. Tam oczywiście pod wpływem czasu, jaki przyszło nam czekać udało mi się skończyć książkę, którą zaczęłam w samochodzie. Pani N. zawołała mnie do siebie do gabinetu na pogawędkę, jak co spotkanie. Standardowe pytania z jej strony i standardowe odpowiedzi z mojej. Niestety steryd jeszcze zostaje, ale skoro tak postanowiła, znaczy, że tak ma być. Po ponad godzinie pielęgniarki zawołały mnie na instalację wenflonu. Po połowie kolejnej godziny, w zielonej lodówce przyszła moja Krysiunia, czyli winkrystyna. Wstrzyknęły mi i potem znowu czekanie na wypis. Kolejna godzina siedzenia. Tyłki już dosłownie przyrastały nam do krzesełek, ale w końcu po 3,5h od przyjęcia z właściwym papierem w rękach i zaleceniami, a także terminem na morfologię na 23.07 (zaraz we wtorek po powrocie ze Szwajcarii) udało nam się opuścić mury IO. Następną, czyli trzecią chemię wyznaczyła mi na 1.08. To będzie połowa :D Chyba, że jakimś dziwnym trafem zdecyduje, że musi mi dołożyć jeszcze kilka, ale nie myślę o tym, bo po co sobie zawracać głowę teraz. Pewnie nie będzie takiej potrzeby, bo mój organizm jest do prawdy dziwny. Na przykład włosy mi już gęstnieją prawie jak szalone. Chyba sobie nie zdają sprawy, że zaraz zaczną wypadać - głupki jedne... No, ale niech sobie robią, co chcą. Tylko potem, jak już przyjdzie czas na właściwe odrastanie, żeby mi nie odwalały numerów!

Mąż mi kupił olej lniany budwigowy tłoczony na zimno - TAKI, O - i znowu piję to płynne złoto, które super działa nie tylko na włosy, ale na bardzo wiele innych "rzeczy", czy dolegliwości. O diecie dr Budwig możecie poczytać np. TUTAJ. Ja uciekam zacząć ogarniać pakowanie przed wyjazdem.


DN na luzie o guzie

2 komentarze:

  1. o jaaa, ale się naczekałaś :/ Ale lepsze to niż zostawanie w szpitalach chociażby na jeden dzień :) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda! powinnam się cieszyć, bo lepiej siedzieć na świetlicy nawet i 5h niż kłaść "tylko" na jeden dzień:) :*

      Usuń

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!