piątek, 3 maja 2013

Najmojsze!

Moje wszystko! Mogłabym odmieniać przez osoby, liczby, przypadki, i co tylko się da! Moje łóżko, łazienka, pełna samych zdrowych pyszności lodówka. Okno, które o poranku jest prawie jaskrawo pomarańczowe (z racji żółtej rolety). Obok moje najdroższe 36,6°C, jeszcze śpiące oczywiście.
Ja już o 6.50 zwlekłam się do toalety na małe ablucje planując makijaż na dzisiejsze śniadanko u jednych Rodziców i obiadek u drugich, i oczywiście ubranie inne niż "drelich", do którego byłam zmuszona tyle czasu. OK, nie chodziłam tak przecież codziennie, ale obowiązywał strój luźny i wygodny do szpitalnego wylegiwania się. Teraz mam ogromne pole do popisu, z racji zakupów choćby tych zeszło wtorkowych, z czego oczywiście skorzystam! Nawet możliwe, że każdy posiadany przeze mnie paznokieć pomaluję sobie dzisiaj na inny kolor! :P Nawet takie pierdoły mnie cieszą jak nie wiem :)

Wracając jeszcze ostatni raz, na chwilę, do wczoraj - od 12-tej czekałam na lampy mniej więcej trzy godziny. Na szczęście Rodzice przyjechali około 13.00 i jakoś wspólnie spędziliśmy ten czas na rozmowie i planowaniu. Później pakowanie, na odchodne rozmowa z doktor N., podziękowania, dla niej najdroższe czekoladki, ale tylko czekoladki. Zresztą takie same, jakie dostała moja (nasza, bo i mojego Taty) pani neurolog, dzięki której w zasadzie wszystko się tak potoczyło od grudnia.
Niestety pielęgniarkom nie mogłam powiedzieć "Żegnam", tylko "No, to do zobaczenia, bo jeszcze wracam za jakiś czas..." Kładąc im z uśmiechem na ladzie bombonierkę powiedziałam, żeby im szło w bioderka ;) Ale i one się uśmiechnęły i dziękując dodały, że jestem okropna :P
Żeby uczcić moje wyjście była oczywiście pyszna pizza tam, gdzie zwykle i wypad do marketu Jula, po absurdalne nierdzewne osłonki na doniczki, które nie wiem jeszcze do czego konkretnie będą, ale sobie zażyczyłam, mam je i są super! (Rodzice kupili sobie myjkę ciśnieniową parową do łazienki, taką bez detergentów, więc skorzystamy i my:) OK, koniec o marketowych pierdołach.
W domu byliśmy o 20-tej. Podjeżdżaliśmy pod garaż, a mnie się paradoksalnie zaczęło wydawać, że wcale tak długo mnie nie było...
Wszystko wokół zieloniutkie. Jedynie niebo szare, bo padało cały dzień, ale jak wczoraj rano wstałam, to powiedziałam sobie, że NIKT ani NIC dzisiaj mnie nie wyprowadzi z równowagi, nie samuci, ani nie pozbawi radości z życia! Nawet ta kobieta "spod umywalki" (codziennie w nocy świecąca światło), która już po 6.00 podeszła mi oczywiście do rolet z zamiarem ich odsłonięcia: 
Ja: "Może pani jeszcze poczekać z tymi roletami? Wstanę, to odsłonimy, OK?"
Ona: "Ooo... ale myślałam, że już nie śpisz!"

Pytanie za sto punktów - Co robi osoba - niech będzie kobieta - leżąca w bezruchu, przykryta kołdrą i kocem niemal po czubek głowy, oddychająca miarowo z zamkniętmi oczami o 6.15? Hmmm... 
Jak już mówiłam - NIKT ani NIC! No i jej też się nie udało. Ani nikomu:) To był MÓJ dzień!

Z rozmowy z dr N. wynika, że po konsultacji z profesorem chcą mnie poddać jeszcze dodatkowej, jakiejś strasznie nowatorskiej (stosunkowo świeżej nawet za Oceanem), formie leczenia jaką będą cyklostatyki - czyli po prostu "chemia". Amełykanska. Cholernie droga, ale jak się okazało refundowana przez Fundusz, zwłaszcza takim młodym jak ja. Oczywiście skutki uboczne jak wszędzie. Pierwsze pytanie moje do niej w tej sprawie dotyczyło możliwości posiadania dziecka po takim leczeniu. "No, ona mi nie gwarantuje, że będę płodna i że się uda, że mi jajniki nie zaczną szwankować itp., ale miała jedną pacjentkę, która "cośtam" i dziecko ma, bo była młoda tak jak ja." Po "niepłodna" się wyłączyłam i niemal zachciało mi się płakać, ale siedzę na tej kozetce dalej twardo i mówię sobie "N, tylko teraz mi tu nie becz!" Przysięgam, że pierwszy raz od pół roku. No, dobra drugi - pierwszy raz mi się oczy zaszkliły, jak na spontanie mnie wieźli w Sosnowcu łóżkiem do windy na operację. Wiecie - jak na filmach - jedziesz łóżkiem a nad sobą masz migające jarzeniówki. I tak jedziesz, oczy ci latają, i się gapisz na to światło mimowolnie, no bo leżysz... Ale nie leciały mi łzy, tylko dziwnie się wzruszyłam. Bez cienia strachu, bo operacji się w ogóle nie bałam! Było mi dziwnie. Że już mnie wiozą z samego rana, że wiele dni wcześniej niż się spodziewałam, że w końcu będzie po wszystkim, że czeka mnie poważna operacja głowy, i że się pewnie moi już bardzo martwią. No, ale wracając do chemii i całej rozmowy:

Mogę się nie zgodzić i uznać, że już nic tam nie mam. Rodzice chcą mieć pewność na milion procent, powtarzając ciągle, że to ja jestem najważniejsza w tym wszystkim a nie ew. posiadanie dzieci. Mnie wystarcza około 100, które powiedzmy, że powoli mam. Mogę się nie zgodzić, bo jestem dorosła. Tylko dlaczego? W zasadzie nikt mi nigdy nic nie zagwarantuje. Czy się poddam tej dodatkowej terapii czy nie, guz mógłyby wrócić. Albo i nie. Albo może pojawić się gdzie indziej. Także u Was, którzy to czytacie. A może już coś w sobie macie, a o tym nie wiecie, bo każdy jest zdrowy do momentu diagnozy.
Mnie pozostaje kontynuować to, co zaczęłam i nie zaprzepaścić tego, ze względu na mnóstwo szczęścia i czas, w jakim się wszystko wydarzyło. Grudzień- diagnoza. Prawie równo za miesiąc- operacja. Marzec- początek radioterapii. Maj- koniec "radia". Okoliczności w jakich przebiegała (chyba mogę użyć czasu przeszłego?) moja choroba są wielkim szczęściem i mega niesamowitą sprawą, która będzie mnie dziwić jeszcze bardzo długo!

Za miesiąc, chyba 4.06, wtorek (?) rezonans, 11-go konsultacje. Wstępnie wiem, że potrwa to jeszcze około pół roku. 6 sesji, chyba co 6 tygodni, jeśli dobrze zrozumiałam. To ma być jakiś taki program, ale szczegóły pewnie najprędzej za miesiąc. ("Jakiś tam, coś tam" - ale jestem "konkretna", wiem. Przepraszam!)
W poniedziałek wyślą mi papier na refundację peruki, bo zapomniałam powiedzieć w sekretariacie. Za to orzeczenie o stanie zdrowia do MOPSu już mam i skorzystam zaraz po długim weekendzie. W dalszym ciągu rower nie, samochód nie, basen dopiero pod koniec maja. Dbać o napromieniane miejsca, które do dzisiaj nie wiem gdzie są, bo nie mam ani grama nawet delikatnie opalonej skóry! Dbać o siebie, oszczędzać się, odpoczywać, spacerować, zdrowo jeść, wysypiać się. Brać sterydy, ale w zmniejszających się dawkach. Reszta w wypisie, którego nawet jeszcze nie przeczytałam, za co dzisiaj się zabiorę.

A jak jeszcze raz ktoś mnie zapyta czy był stolec...

Całuję!

DN

15 komentarzy:

  1. Ogromnie się cieszę, że do nas wróciłaś :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Huuuurrrrrrrrrrrrrrrrrraaaa juuuupiiii :)))))) najdroższe 36,6°C ---suotkooo
    Cieszę się z Tobą Mała :) MUah!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zuch dziewczyna! Nie mogą obiecać Ci ciąży bo boją się być gołosłowni, zwłaszcza że miliony "zdrowych" kobiet nie może zajść, ale ale... Ty to Ty więc chyba coco jumbo i do przodu, no nie? ;) Miłego korzystania z wolności ;) :*

    OdpowiedzUsuń
  4. :D a stolec byl?
    Naciesz sie domkiem i bliskimi i odzywaj sie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Aga!:D Nie wiem kto zacz i chyba nie było tu takiego, albo był tylko się nie przedstawił ;P
      buźka:*

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. A ja jestem urodzoną pesymistką Kochana, żeby było śmieszniej :) Ale dziękuję Ci:*

      Usuń
  6. Guz sobie poszedł ale jeżeli jest jeszcze jakaś forma leczenia i refundowana to warto skorzystać.A co do macieżyństwa to kto powiedział że nie możesz jest jeszcze adopcja.Ale wiem że wiele osób w polsce uważa że adopcja to coś gorszego i jeżeli kobieta nie urodzi to nie jest ,,prawdziwą" matką

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno będzie można za jakiś czas! Adopcję też rozważamy w razie czego. Jest to trudny temat i decyzja, ale głupotą jest podejście, o którym piszesz. Ludzi się nie słucha, no co Ty :) :*

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. Fajnie, to tak strasznie mało powiedziane, że szok!:) :*

      Usuń
  8. super, super, super, ze już jesteś;) Siostra mojej bratowej jest na 26.05. umówiona do Gliwic.. Musi być dobrze!

    OdpowiedzUsuń

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!