piątek, 1 marca 2013

Coming soon...

...prawie jak z trajlera z holyłód. Niebawem. Co prawda nie w kinach, ale w Instytucie Onkologii w Gliwicach. I nie film, tylko ja.

Już raz byłam na tak zwanej wizycie, podczas której zrobiono mi "maskę" na pewno nie karnawałową ;D
Proces polegał na tym, że musiałam się położyć na specjalnym stole (oczywiście po tym jak odczekałam swoje), głowa na podpórce, a pan nałożył mi na głowę, głównie twarz, ciepłą, miękką, mokrą plastyczną masę, którą porozciągał dopasowując do moich kształtów i tak czekaliśmy, ja i on, 10 sekund aż wystygnie i ZAstygnie. Następnie zdjął ze mnie to cudo zwane maską i podarował ręczniki papierowe. Przed lustrem okazało się dlaczego ich potrzebowałam... Cały makijaż oka - oczywiście głównie tusz do rzęs - spłynął pod oczy. Suchy i twardy ręcznik papierowy zbyt wiele nie pomógł, ale było chociaż odrobinę lepiej. Jakbym wiedziała, że tak to się może skończyć, to użyłabym tego wodoodpornego tuszu, który nie koniecznie lubię, albo wcale - a tak pan mnie nieźle urządził...
Po względnym starciu kosmetyku, pan zaprowadził mnie i jeszcze jedną kobicinkę na TK i rezonans. Nie czekałam długo i o dziwo zrobili mi oba badania w tym samym pomieszczeniu, czytaj bez przerwy i kolejnego czekania.
Znów wenflon. Znów tomografia, która jest zdecydowanie lepsza od rezonansu, bo szybsza. Rezonans trwał pół godziny, z czego po 20 minutach dostałam kontrast i polecenie, żeby dużo pić w celu szybkiego wysikania go już po badaniu oczywiście ;)
Nie... Zdecydowanie mogę powiedzieć, że rezonansu nie lubię! Za długo, za głośno i znów bez lusterka=klaustrofobicznie. Ale przeżyłam. Moja pani doktor prowadząca poinformowała mnie, że co do kolejnej wizyty, to umówimy się telefonicznie na symulację a później na kolejny przyjazd już ze szczoteczką do zębów i laczkami.
Tak więc dzisiaj pani N. dzwoniła i zaprosiła mnie na 7-go, czyli na czwartek na symulację, która chyba będzie polegała na przymierzeniu powstałej ostatnio maski i przymierzeniu SIĘ do maszyny, która przez któreś sześć tygodni codziennie będzie celować i strzelać do mnie wiązką promieni zabijających resztki guza pod moją kopułą.
Kant łejt, żeby już się przenieść na kliniczne wyrko w IO w Gliwicach przy Wybrzeżu AK i powoli mieć wszystko dosłownie z głowy.
Do 7-go ew 8-go. Bye!

DN nwlbjpg

11 komentarzy:

  1. Ojej, nie jestem na bieżąco w medycynie. Myślałam, że już sprawa skończona u Ciebie...

    OdpowiedzUsuń
  2. musiałaś zabawnie wyglądać w tej masce :) spytałaś się czy można wziąć później na pamiątkę? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zebys wiedziala, ze komicznie... Nie myslalam o tym, ale chcialam wziac sobie kawalek tego dziadostwa, co mi wycieli, ale stwierdzilam, ze nie bede sie wyglupiac, bo i tak go pociachali na plasterki, zeby zbadac. Siara bylaby nawet zapytac... :D

      Usuń
    2. w sumie :) pewnie też bym się nie odważyła ;D

      Usuń
  3. hmm a ja się zastanawiałam jak Cię będą naświetlać. Ta maska do tego jest potrzebna?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie:) zeby naswietlic to, co trzeba a nie wszystko do okola:)

      Usuń
  4. proces powstawania maski musi być przerażający, brrr...

    OdpowiedzUsuń
  5. To juz dzisiaj. mam nadzieję, że wszystko idzie dobrze. Ja własnie wróciłam od swojego lakarza i wszystko jest dobrze, u Ciebie tez będzie!

    OdpowiedzUsuń
  6. ani widu, ani słychu...
    co tam u Ciebie? już po? przed? w trakcie?

    OdpowiedzUsuń

Błagam, nie piszcie, że mi współczujecie, bo na prawdę nie ma czego!