Nic mi się nie chce.
Nie wyspałam się, bo większość ze współlokatorek chrapała a potem powstawały przed 6:00 i szeleściły, łaziły, skrzypiały drzwiami, gadały... Po naciągnięciu poduszki na głowę udało mi się jeszcze trochę poudawać, że śpię i nasłuchać, że "to młodo, to nic nie ruszo, śpi i śpi a my tu godomy a łuno tylko z poduszko na głowie, żeby nas nie słuchoć". A gucio - poduszkę miałam na oczach, bo raziło mnie światło z niezasłoniętego okna. Poza tym jedna podniosła alarm, że 300zł jej buchnęli. Okazało się, że sobie schowała w nie tą przegródkę w portfelu co zawsze...
Wstałam przed 8:00, bo przez głośnik zawołali mnie na pobranie krwi. Wiedziałam, że mam być na czczo, zresztą śniadanie jest później niż zabiegi poranne. Pod pokojem zabiegowym długa kolejka. Stoję, mija nie moja pani doktor i tylko głośno stwierdza, że ja jeszcze w kolejce a ona pewnie już leciała na wizytę. Lata jak mały samochodzik.
W zabiegowym pielęgniarka wzięła sobie za mało próbówek do pani przede mną i poprosiła mnie o wyjęcie kolejnej z szafki. "Te niebieskie". Szukam i widzę tylko pomarańczowe korki albo dwa rodzaje fioletowych. Ciemne i jaśniejsze. "Te niżej". Na półce niżej już w ogóle tylko pomarańczowe. "Nie, piętro wyżej, ta co przed chwilą pani szukała". "Te zaraz na początku". "No są, proszę dać". Wyciągam więc fioletową i podaję mówiąc "Znalazłabym wcześniej, ale mnie pani zmyliła, bo ta jest FIOLETOWA".
Przychodzę i słyszę, że salowa coś miała do mojego łóżka, że "tak się nie zostawia". Jak w wojsku. Sucks! Na łóżku leży zgoda na leczenie, którą mam podpisać. Na kartce możliwe powikłania po radioterapii. Według tego na 100% będę osłabiona, będę miała nudności, depilację miejsc naświtlanych i leukopenię cokolwiek to jest. Na 80% zapalanie skóry, w połowie na tak będę wymiotować, będę miała obrzęk, anemię, trombocytopenię i będę spowolniona. Innych pierdółek po 5% albo 10 nawet nie chce mi się pisać.
W ogóle nic mi się nie chce. Powtarzam się. Nie chce mi się tu być. Zwłaszcza z tymi, z całym szacunkiem, starszymi paniami, które rozmawiają prawie tylko o jednym. O swojej chemii, o raku, o tym, że muszą przeżyć, bo jedna ma wymieniane kamienie w oczku wodnym i synowi musi załatwić rentę. Nie mam ochoty tego słuchać.
DN nwlbjpg
Ojj niech Ci te baby zmienią, bo widzę, że ciężko będzie =/
OdpowiedzUsuńNic się nie przejmuj, dasz radę, trzymamy z Tymkiem za Ciebie kciuki cały czas =*
Nie dziwię się, bratową te pacjentki gadające ciągle o raku wpędziły w załamanie nerwowe. Siedzi biedna teraz w szpitalu po operacji, modli się o to żeby przerzutów nie było, a one non stop bla bla bla bo tamta to miała przerzuty i wróciła, bla bla bla i załamują ją biedną historiami co to może być i co się może stać....
OdpowiedzUsuńdokładnie.. można dostać czegoś, ale trudno, kobity niedługo idą. hope so!
Usuńps. cieplutko myślę o Twojej bratowej:) :*
UsuńKochanie, co do chrapania...ja jak leżałam w szpitalu miałam ze sobą stopery. Wkładałam w uszy i chrapańsko zagłuszały. Kiedy moja mama miała mieć radioterapię, zebrałam wszelkie informacje umożliwiające złagodzenie skutków popromiennych. Jeśli chcesz, mogę napisać. Ale podejrzewam, że już takowe zdobyłaś :-) Trzymaj się jakoś. Pozytywne myślenie, to jest połowa sukcesu w tym wszystkim. Wiem, że łatwo się pisze, ale przeszłam przez to wszystko jako obserwator i wiem, że dużo zależy od naszego nastawienia (Twojego). Przytulam cieplutko :*
OdpowiedzUsuńmoże wytrzymam...:) szczerze mówiąc nie interesowałam się łagodzeniem tych skutków, które w sumie mogą nie wystąpić wcale. zobaczymy:) :*
UsuńPewnie, że nie muszą :-) Moja mama nie miała skutków ubocznych :*
UsuńZaopatrz się w stopery do uszu, powinno być lepiej :) Gdy uczyłam się do matury, a sąsiad robił remont, bardzo mi pomogły, więc i na chrapanie powinny pomóc :)
OdpowiedzUsuń