10.01.2013 czwartek –
Wyjazd
Dzień upłynął pod
znakiem badań, rezonansów, rejestracji.
Wstaliśmy przed 6:00,
śniadanie, o 7:10 wyjazd, bo to ja się jak zwykle GUZdrałam,
w drodze, na szczęście jeszcze nie tak daleko od domu okazało się,
że zapomniałam czego? Telefonu. Powrót.
Obsunięcie niewielkie.
Jedziemy do Sosnowca. Docieramy przed 9:00. Szpital ogromny, jednak
dobrze oznakowany, ludzie pomocni i mili. Kolejka długa, ale w końcu
zostajemy poproszeni o zarejestrowanie się bez dalszego czekania, dlatego, że
osoba, która będzie mnie prawdopodobnie operowała już na nas czeka.
Idziemy na oddział. Bardzo krótka rozmowa, potem kolejna z panią
anestezjolog, która miała być przy operacji, ale wyjeżdża na
urlop – poleci swoją przyjaciółkę, która będzie nade mną
czuwać podczas operacji.
Przed 12:00 wyjeżdżamy
już na rezonans z mapą mózgu do Gliwic, bo tam mamy być na 13:00.
Dzięki autostradzie
udaje nam się dotrzeć przed 13:00, w sumie na „stare śmieci”,
bo przecież najeździliśmy się do Taty jak miał naświetlania
prostaty w zeszłym roku.
Rejestracja trwa długo,
ale w końcu się udaje dotrzeć do poczekalni przed miejscem, gdzie
mam spędzić w jakiejś kosmicznej tubie, ćwicząc różne rzeczy,
kolejne dwie godziny.
Młody fizyk po
odczekaniu około 40minut prosi mnie do środka, zadaje kilka pytań
i objaśnia ćwiczenia, które wydają mi się interesujące.
Machineria powala, żałuję jedynie, że nie zdjęłam butów, bo
kolana trochę odmawiają posłuszeństwa jak się tak leży.
Dwie
godziny buczenia, huczenia, warczenia, niedowidzenia – kazali zdjąć
okulary i patrzeć na rzutnik. Mhm, to proszę bardzo mi powiększyć
czcionkę. Dało się. Nie tak jak spać przy tym drum'n'bass'ie. Po dwóch godzinach w końcu mnie wypuszczają z wiadomością, że
jakaś sekwencja nie wyszła i w związku z tym idę gdzieś na górę
na kolejny rezonans – zwykły. Czekam kolejne 50 minut, wchodzę
teoretycznie na pół godziny. Wychodzę po 55, zmęczona jak nie
wiem. Nie mówiąc o moich współtowarzyszach. Tam dopiero było strasznie - nie było tego takiego lusterka i jak
otworzyłam oczy, to widziałam sufit tego ustrojstwa i moja mała
klaustrofobia dawała o sobie znać. Zamknęłam oczy, zmówiłam
dziesionę różańca i zasnęłam.
Po 7h pobytu w Gliwicach
wyruszamy do Sosnowca. Docieramy na 21:00 – już późno, w związku
z tym rejestrujemy się przez SOR. Opaska – wymóg od początku
stycznia tego roku, papierowa, licha nie powala, ale zostaje mi założona na lewy
nadgarstek, po czym udajemy się na oddział na piąte piętro.
Neurochirurgia. Jak to dumnie brzmi! Sala numer 9, w środku jeszcze
dwa łóżka, Mąż mi wybiera to pod ścianą i to jest bardzo dobry
wybór. Szybkie i pierwsze w życiu EKG, szybkie dwa wywiady i do spania.
11.01.2013 piątek -
Czekam
Pani obok – to Kasia
(40l.), która miała bardzo ciężką operację guza w rdzeniu
kręgowym, w odcinku szyjnym. Mogła być pod respiratorem gdyby się
na nią nie zgodziła a teraz ma tylko niedowład lewej ręki i
trochę nogi.
Bardzo sympatyczna
Ślązaczka. W ogóle zauważam, że te 60km od mojego okropnego
miasta, pełnego gburów i buców są ludzie uprzejmi, mili, pomocni,
zabawni, uczynni i kochani. To typowi Ślązacy! Cudowni ludzie. Tak
blisko a tak nam do nich daleko. Smutne to trochę.
Rano krew, wenflon, mocz,
czyli coś, co tygryski lubią najbardziej. Zwłaszcza fakt, że
chociaż jedna fiolka do krwi ma fioletowy korek – akurat ta
najdłuższa:) Śniadanie znośne, wałówka przyjeżdża koło
południa. Jest dobrze. Obchód a raczej ilość osób, która
„zwala” się do sali sprawia, że ciemnieje – około 10/12
osób. Fascynujące.
12.01.2013 sobota –
Czekam nadal
Więc w kalendarzu
od Przyjaciółki próbuję pisać coś na kształt wierszy a także
przepisuję moje stare na maila wysyłając do Sióstr moje „stare
wypociny”. Chwała Bogu za mój telefon z internetem, po który się
wróciliśmy. Ratuje mnie wiele razy.
Przychodzi do nas nowa
kobitka, która jest po operacji tętniaków. Jeszcze tu wróci, bo
ma jeszcze parę. Bardzo dużo opowiada, jest wesoła, ale pali
papierosy. Tak, po operacji jest drugą dobę, nie dość, że
siedzi, to wychodzi na papierosa na schody ewakuacyjne. Bardzo
ciekawe te jej historie i śmieszne, jest bardzo zabawna i miła, nie
jest Ślązaczką. To pani Ela (ca.55l.)
13.01.2013 niedziela –
Dla odmiany - kolejna doba czekania
Odwiedziny trochę
okrojone, bo może być jedna osoba do jednego chorego w godzinach
15-18, podyktowane szalejącą grypą. Wychodzimy całą gromadą –
ja i moi, do bufetu na 1sze piętro. Kontynuuję dostawanie sterydów,
więc jem za dwóch, jeśli nie za czterech, ale dowożą pyszności,
które przeze mnie przelatują.
Pani Kasia cierpi w nocy
z powodu bólu, niemocy wykonania czynności fizjologicznych i czego
tam jeszcze. Średnio sypiam, ale ona ma zdecydowanie gorzej.
14.01.2013 poniedziałek
– Prezent
Dostaję kosmetyczną
paczuszkę od jednej ze znajomych blogerek. Wielka radość, liścik
przemiły – czytam na okrągło i dziwię się ludzkiej życzliwości
i bezinteresowności. Poznaję Ulę z innej sali, bo zalewam i
zanoszę do pokoju jej herbatę, ponieważ z Rodzicami siedzimy przy
lodówce i czajniku bezprzewodowym na korytarzu przestrzegając
zasady, żeby w sali nie było więcej niż jednego odwiedzającego
na liczbę pacjentów. O Uli ciut później.
Pielęgniarka przez
przypadek przy zmianie wenflonu wpuszcza mi pod skórę kroplówkę.
Ręka puchnie i sinieje, bardzo powoli, ale skutecznie ratuje mnie
Altacet kupiony przez Rodzinę w aptece na dole. Ta noc jest okropna.
15.01.2013 wtorek –
Wstępny termin operacji
Na obchodzie dowiaduję
się, że w piątek będzie wiadomo kiedy mam mieć operację a ta
pewnie w okolicach poniedziałku/ wtorku. Notuję w kalendarzu i
doliczam ileśtam dni mając nadzieję, że przy dobrych wiatrach
wyjdę do domu jakoś w lutym.
Wieczorem pielęgniarka
informuje mnie, że mam jutro być na czczo. Mąż błaga mnie o
pójście do dyżurki i zapytanie dlaczego, czy to jakieś badanie i
jakie – nie wiemy, lekarz kazał, proszę być na czczo. Niestety o
5:00 jestem głodna i pałaszuję jabłko, ale mam być na czczo pięć
godzin przed 13:00 więc zdążę.
Nie zdążyłam, bo przed
ósmą wpadły, że mnie golą! Ledwo wysłałam kilka smsów i
zadzwoniłam co się dzieje. Nareszcie jestem łysa i podpisuję
jakieś papiery trzymane przez lekarza, nie mam czasu czytać tych
pierdół, które mogą się wydarzyć, ale się nie wydarzą, ale
pokazać muszą i przeczytać każą. Ja nie mam kiedy i bardzo mi z
tym dobrze. Przebieram się w jakąś szpitalną szmatkę, wiozą
mnie łóżkiem na salę operacyjną. Najpierw na 10te piętro –
urok wind, potem na pierwsze, gdzie znajduje się blok. Trochę się
wzruszam patrząc na uciekający nade mną sufit – trochę jak na
filmach, kiedy wiozą pacjenta na operację. Nie płaczę, ale jestem
dziwnie smutna.
Na bloku jedna zblazowana
kobieta ochrzania transportujące mnie panie, bo nie wiedzą czy sala
numer 1 czy 2. Obrabiają jej tyłek jak wychodzi ;)
Anestezjolożka ładnie
pachnie i przypomina mi najstarszą siostrę a także byłą
pracodawczynię. Zadaje pytania, jest 9:15 co skrzętnie zapamiętuję
na potrzeby bloga i nie tylko. Coś znowu podpisuję nie czytając,
bo po co.
Przenoszę się na jakieś
inne łóżko, jestem owijana w różnej maści szmatki itp., jest dokładnie 9:25
przykładają mi do twarzy maskę z tlenem a do wenflona/u 0,1 czegoś
tam. Pytam czy już mam się pożegnać z paniami, bo będę
odpływać. Potwierdzają i oczy śmiesznie mi się rozjeżdżają.
Zasypiam a moje życie ląduje w najlepszych rękach, w jakich się
tylko dało. Dzisiaj, w środę - 16 stycznia, nie w poniedziałek ani wtorek. Dlatego, że jeden pacjent, który miał mieć tą operację miał problemy z anestezjologicznym czymś tam, w związku z tym wzięli mnie. Ile ja mam szczęścia, to już sama nie wiem...
Budzę się podobno w
windzie, nie widzę Rodziny, ale podobno szli obok łóżka. Jestem
otumaniona, ale mówili, że się uśmiechałam. Mam w sumie cztery wenflony
w prawej ręce i po dwa nakłucia na wewnętrznych stronach dłoni,
jakby od komara. Czaaaaaad!
Wjazd na salę i moje
pierwsze słowa „Zróbcie mi zdjęcie!” „Weeeź, jeszcze raz!”
„Teraz moim!”
Zaczyna mnie telepać z
zimna, dostaję koc. Z powodu jednej babci-kleptomanki zabierają mi
dla świętego, pooperacyjnego spokoju WSZYSTKIE rzeczy łącznie z
telefonem. Podobno jest 14 albo 15. Wszystkim ruszam i dostaję
kroplówkę za kroplówką. Noc jest okropna, bo rwie mnie prawe
kolano. Wydaje mi się, że już zaczyna świtać a tu dopiero 1:30.
Proszę o coś przeciwbólowego, ale jak kroplówka się kończy, to
kolano wraca. Cuduję na łóżku stękając z bólu co prawda mniej
niż pani Kasia.
17.01.2013 czwartek –
Urodziny Kota
Moje Kochanie jest tak
dobre, że postanawia zawieść do domu wychodzącą panią Elę, bo ta ma syna w Krakowie i nie ma za bardzo jak dojechać.
Wraca koło 16:00 i świętujemy jego 31sze urodziny. Zamówił sobie
jakiś czas temu u mnie 20minut na gokartach. Ja pass, nie dla mnie
ten sport. Ale jemu postawię – obiecałam;)
18.01.2013 piątek –
Obracam się
Każą mi się obracać
na łóżku z prawej na lewą. Nie lubię tego, bo to dziwne uczucie,
ale robię grzecznie, bo szyja sztywna od leżenia itp., itd. Basen
nie jest najwygodniejszym środkiem załatwiania swoich potrzeb
fizjologicznych, dobrze, że mam chociaż cewnik, którego tak się
bałam.
19.01.2013 sobota – Dwa
wenflony mniej
Plus koniec z cewnikiem.
Nie było tak źle. Obudził mnie tylko własny nibyszloch
spowodowany złym snem o jakimś chłopcu, któremu powiedziałam, że
teraz będę jego mamą i oboje zaczęliśmy płakać. Do teraz
pamiętam jego twarz. W ogóle sny pamiętam bardzo wyraźnie. I
krzyżówki rozwalam jak ta lala!
20.01.2013 niedziela –
Złość
Wszystko zaczęło mnie
wkurzać. Współlokatorki, trzęsienie się nade mną, czekanie na
odwiedziny, głód. Po przyjeździe Rodzinki, jak mnie Mąż umył,
przebrał i ogarnął moje rzeczy w szafce tak, że wszyściusieńko
miałam pod ręką, byłam najedzona przepysznymi rzeczami i co
najważniejsze wypróżniona, to od razu humor mi wrócił!
21.01.2013 poniedziałek
– Dzień Babci i urodziny pani Kasi
U p. Kasi rodzinka, która
w związku z okropną pogodą miała nie przyjeżdżać przywiozła
tort robiony przez jedną z córek. Pani Kasia ma piątkę dzieci.
Zostaliśmy poczęstowani, natomiast ja dałam p. Kasi jedną z moich
gorzkich czekolad Lindt.
Dostałam piękny prezent
od koleżanki – grę logiczną, żeby mi się nie nudziło i
rozkminiałam ją jakiś czas. Zmienili mi opatrunek i udało
mi się zrobić zdjęcie rany moim telefonem. Naliczyłam około 30
szwów. Wydawała mi się ogromna ta blizna a głowa dziwnie
niekształtna.
Doszła nowa pani –
Bożena (56l.) Sympatyczna, zabawna, od razu nas polubiła a my ją.
Śmiejemy się cały czas, chociaż momentami „gadania” pani
Bożeny mnie irytuje. Raz mówi tak, raz tak. No i historia z
królikiem jej córki. Zachorował na coś, tzn. zeżarł swoją
sierść, co króliki podobno robią. Miał operację żołądka.
Mądry mąż po tej operacji wyjął go z kartonu, w którym biedak
leżał, żeby go przenieść do klatki. Królik zapiszczał i
zdechł. Gadanie – po co go podnosił (też się pytam!), mógł
nie ruszać, a może jakby go dali w klatce, to by nie musiał go
ruszać. I tak dwie godziny. Biedne zwierze.
22.01.2013 wtorek –
Wstawaj, dzisiaj jesz na siedząco!/ Świńska grypa/ Ula
Rehabilitant kazał mi
się podnieść do śniadania, co też uczyniłam z wielką ochotą.
Było dziwnie z początku, ale fajnie. No to jak wstałam, to
zapragnęłam iść do łazienki. Wstałam z pomocą pielęgniarki i
jakaż była moja radość na kibelku. Takie proste rzeczy a tak
cieszą!
Później chodziłam
jeszcze raz – nielegalnie znowu, ale chodziłam!
Ode mnie wszyscy myśleli,
że nie wiadomo co robię, ale uspokoiłam ich, że nie jestem na
koncercie metalowym i nie zarzucam piórami, których nota bene nie
mam!
Poprosiłam moich, żeby dzisiejszy dzień był dniem "Nie rozmawiania o mnie", wyszło jak zwykle, chociaż się staraliśmy. Nie odwiedzili mnie dlatego, że na oddziale wprowadzili całkowity zakaz odwiedzin spowodowany przypadkiem grypy, może nawet świńskiej na ortopedii. Wytrzyma chociaż prowiant mi się kończył a przecież na śniadanie jadam około 9/ słownie dziewięć kromek, grysik i herbatę.
Zdjęli mi już wszystkie
wenflony i sterydy łykałam do dzioba. Udało mi się nawet
pomalować paznokcia. Jednego, bo kolor mógłby przestraszyć
lekarzy – trochę siny, ale to prezent od wspomnianej blogerki.
Poza tym do domu przyszła mi zamówiona paletka z Sephory, prezent
oczywiście od Męża:D
Odwiedziłam w końcu
wspomnianą wcześniej Ulę (27l.) z innej sali. Ula już któryś
raz była w klinice z powodu a to wylewu a to naczyniaków. Bardzo
sympatyczna, niestety pesymistka, którą starałam się odwieźć od
negatywnego myślenia, które widać było, że powoduje u niej
występowanie niektórych objawów. Ula, pamiętaj, co Ci mówił pan
doktor, i co sama mówiłaś CHILL OUT!:*
23.01.2013 środa –
Zdjęcie szwów
Nawet nie bolało, ale do
najprzyjemniejszych też nie należało. W każdym razie z głowy –
haha! Dosłownie!
Dowiaduję się, że
wstępnie do domu wypiszą mnie w piątek. Jezu, jaka radość!
Odliczam niemal każdą godzinę. Niestety średnio sypiam, ale
skutkuje to rosnącą liczbą rozwiązanych krzyżówek i
wysłuchanych audycji radiowych.
24.01.2013 czwartek –
Laptop
Zamówiłam sobie na
przybycie do domu nowy komputer, żeby móc sobie spokojnie pisać.
Mój stary laptop ma już siedem lat i się wiesza, więc mój,
idealny, przecudowny Mąż poleciał i kupił nowego Asusa, niby miał
być fioletowy i z panami ze sklepu oczywiście stwierdzili, że taki
właśnie jest, a jest różowy. Dlaczego się tego nie spodziewałam?
W każdym razie jest piękny, nowy i mój! I najważniejsze nie ma
Windowsa 8 tylko 7! Nic tylko pisać, pisać, pisać!
25.01.2013 piątek –
Powrót ze SPA do domu!
Czekałam trochę na
wypis, ale moje szarady umiliły mi czas! Spakowałam się już dzień
wcześniej i niemal siedziałam na walizkach:) Spałam jak zwykle,
czyli siedząc pod lodówką, uwaga rymuję, z krzyżówką. Koło
14:00 czekaliśmy na windę na dół. 15:30 byliśmy w domu. Obiadek
z Rodzicami. Nie biorę sterydów, co mnie mega cieszy, bo moja cera
już wygląda tragicznie, nie mówiąc o „chomiku”, ale jak już
nie biorę, to teraz będzie tylko lepiej. Każdy jeden por mam
zapchany. KA-ŻDY, ale zawsze lubiłam samooczyszczanie więc nie
narzekam.
Na kontrolę mam się
stawić za trzy tygodnie. Czekamy jeszcze na wyniki histopatologiczne
z Katowic i w zależności od stopnia złośliwości czy czegoś tam
ew. będę jeszcze naświetlana w Gliwicach albo i nie, ale to i tak
z dojazdem a nie, że się mam tam położyć. Do końca życia, co
pół roku będę musiała robić kontrolnie rezonans, czy tam TK,
mało ważne.
Uważam, że jak na
miesiąc od zdiagnozowania u mnie guza, to, że po 15 dniach od
operacji jestem sprawna w domu (nie licząc niewielkiego mrowienia w
lewej ręce) jest ogromne szczęście, które zawdzięczam walczącym
o mnie dzielnie Rodzicom, Mężowi, cudownym fachowcom, pielęgniarką,
modlącej się Rodzinie, panu S. i samemu Bogu, któryż nie jest
Wielki?!
DN na luzie o guzie
Abstrakcja! Mam nadzieję, że teraz będzie wszystko ok, szybko wracaj do formy! :*
OdpowiedzUsuńKochana! Jak dobrze Cię czytać ...doświadczenia ze służbą zdrowią - niepojęte dla kogoś kto tego nie przechodził...Nic to Skarbie - najważniejsze MASZ TO Z GŁOWY jak Sama napisałaś...Muah Muah Muah Muah
OdpowiedzUsuńDzięki moje kochane Dziewczyny!:*
OdpowiedzUsuńTo tylko pozostaje się cieszyć :) Nic więcej nie trzeba :)
OdpowiedzUsuńExactly!:):*
Usuńjak to wszystko czytałam, wydawało mi się takie nieprawdopodobne! siedzę przed komputerem i nie mogę uwierzyć, że miałaś tą operację! jestem w szoku.
OdpowiedzUsuńmiałam, miałam i to niedawno a od wczoraj już w domciu, nieźle, co?;)
Usuńoby było oki !!!
OdpowiedzUsuńNo, ale przecież jest!:D
UsuńWszystkiego dobrego! :)
OdpowiedzUsuńwzajemnie Kochana!!!:D:*
UsuńRainy jesteś tak pozytywną i ciepłą osobą, to niesamowite! Podobno w każdej chorobie podejście pacjenta jest najważniejsze i Ty potwierdzasz tą regułę, teraz to już może być tylko lepiej.
OdpowiedzUsuńBuziaki Kochana.
Dzięki wielkie za przemiłe słowa, od początku było dobrze:) Buziaki:*
UsuńKochana jesteś niesamowita super że już wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńJa też kiedyś brałam sterydy po kilkanaście tabletek dziennie przez kilka miesięcy nikt z lekarzy nie raczył mi powiedzieć że będę po nich wiecznie głodna i spuchnięta masakra.. :)
Pozdrawiam ;*
Ojej dużo przeszłaś, oby teraz było tylko lepiej :*
OdpowiedzUsuńCzytałam tego posta z uśmiechem na twarzy =) tak pozytywnie wszystko opisałaś, że nie dało się inaczej =P
OdpowiedzUsuńcieszę się ogromnie. w sumie wszystko było pozytywne więc nie dało się inaczej!:):*
Usuń