piątek, 27 września 2013

tik-tak, tik-tak...

Czas to mi tak zasuwa, że nim się obejrzałam, to już nastał piątek. Co tam piątek, już październik!!!
Tydzień temu byłam z siostrą w Krakowie, u wujostwa na 4 dni. Obie odbyłyśmy terapię śmiechem podczas podróży "tam" a później już na miejscu. Mój bilet z racji, że mam znaczny stopień niepełnosprawności jest ze zniżką 37% a jej jako mojego opiekuna 95%, więc ona pojechała za ... uwaga! 2złote i 10groszy...Swoją drogą to bez sensu, bo to ja powinnam mieć taką zniżkę a ona powinna jechać za jakąś część. Dziwne to, ale niech i tak będzie. Oczywiście podzieliłyśmy się sprawiedliwie i wyszło nas to po około 14zł na głowę. Później na wystawę Human Body też weszłyśmy dzięki biletom ulgowym a w komunikacji miejskiej ona jeździła jakiś czas normalnie a ja za darmo. Potem jednak (co prawda dzień przed wyjazdem) doczytałyśmy, że ona też nie musi płacić.

Moja chrzestna oczywiście narobiła samych smakołyków, więc nie zdziwię się, że przywiozłam trochę obywatela więcej. Wujek i niektóre jego teksty są znane z inteligencji, dowcipu, gier słownych, czyli tego, co lubię najbardziej. Byliśmy razem w jednej żydowskiej restauracji na Kazimierzu i w teatrze Groteska na kabarecie "Grupa Rafała Kmity". Nie jest to mój ulubiony kabaret, ale niektóre momenty były zabawne. Poza tym pozwiedziałyśmy trochę dawnej stolicy, pospacerowałyśmy głównie po... księgarniach i kiermaszach staroci. Osobiście przywiozłam do domu około pięć nowych książek, których już nie mogę się doczekać. Najpierw jednak muszę skończyć Grę Anioła Zafóna i będzie to moja szósta (z sześciu jego: Cień wiatru, Marina, Książę Mgły, Pałac Północy, Światła Września i właśnie Gra Anioła) książek, które przyjęłam w tym roku. Szkoda, że chłop więcej nie napisał, bo zaraz bym kupiła kolejne!

Poza tym zaczyna się najprzyjemniejsza część budowy domu, czyli jego urządzanie. Może jeszcze nie do końca, ale następuje wybieranie podłóg, kafelków, planowanie itp. Kuchnia już się robi i jak będzie gotowa, podłączy się piec, żeby w kaloryferkach było ciepło (a najpierw go kupi) i jak jedna łazienka będzie gotowa, to heja! wprowadzamy się :D Już się tak nie mogę doczekać, że szok!!! W głowie mam tyle pomysłów i koncepcji, że nie mogę spać po nocach zupełnie jak wtedy jak brałam 2mg Dexamethazonu :D Autentycznie budzę się na sikundę a potem już długo nie mogę zasnąć, bo kombinuję co, gdzie i jak. Dobrze, że w ciągu dnia mogę sobie odespać, tak jak np. dzisiaj, ponad godzinkę przed zajęciami i wstaję jak młoda bogini ;)

W poniedziałek jadę na MR, wyniki 1.X i wtedy N. przyjmie mnie (mam nadzieję - to zależy od wyników krwi, ale wiem, że  będą dobre, bo piję codziennie soki warzywne z przewagą buraka i natki piertuszki, która jest na krwinki idealna!) na oddział na chemię, czyli 6 tabletek Lomustyny z Mannitolem. Wypuści mnie 2-go, czyli w środę i potem pewnie za jakiś tydzień czy dwa po strzał z Winkrystyny i 34 sztuki Prokarbazyny na 2 tygodnie i po kolejnym tygodniu przerwy znowu Winkrystyna. I tak dobiegnie końca trzeci cykl z sześciu. Ale zanim to nastąpi, to musi się zacząć. Tak więc zaczyna się we wtorek. (10zł/kg koszyki czerwone;)

Okres mam.
Włosy nie wypadają, więc nie wiem czy mój szczur jeszcze mi się przyda... Miałam perukę na sobie może, nie przesadzając 3x.
Czuję się jak każdy normalny, zdrowy człowiek.
Nic podejrzanego od ostatniego "fikania", o którym pisałam TU, się nie działo.
все в порядке!

Jestem bardzo zadowolona z życia :)... Zwłaszcza, że wczoraj świętowaliśmy z przyjaciółmi ich rocznicę ślubu, przy okazji też naszą, bo nie było jakoś kiedy obejść tej naszej, która była pod koniec sierpinia, więc wczoraj spędziliśmy bardzo miły (jak zwykle!) wieczór w greckiej knajpce, gdzie objedliśmy się moussaki, która jest przepyszna, a którą jedliśmy pierwszy i ostatni raz będąc w podróży poślubnej na Krecie właśnie 4 lata temu.
A propos, dopiero w zeszłym tygodniu wywołałam zdjęcia z naszego ślubu i podróży poślubnej ;) No i jeszcze parę innych. Pewnie bym tego nie zrobiła gdyby nie zakupy grupowe. Dostałam na maila ofertę - 100 zdjęć za 19zł :)) Mam jeszcze kod wielokrotnego użytku typu "podziel się ze znajomymi", więc jak ktoś chce, to wystarczy dać głos.
Wracam do mojego Anioła.

DN na luzie o guzie

poniedziałek, 16 września 2013

Do pracy rodacy!

Dzisiaj pierwszy raz od pamiętnego grudnia 2012 poszłam do pracy. Właściwie pojechałam - moim niezawodnym bolidem, którego odzyskałam od taty T., który to z kolei pomykał nim prawie od kilku miesięcy. Wynikało to z faktu, że mój samochód jest zwrotniejszy i ogólnie fajniejszy niż jego;) hie, hie, hie...

Och, jak się "moje dzieci" (każde 12l.) i ich mamy cieszyły, że pani nareszcie wróciła i będzie znowu je uczyć. Jeden aż trzy raz mówił mi "dzień dobry" - raz jak otwierał drzwi, drugi jak ściągałam buty i w końcu trzeci jak już usiadłam, a zanim weszłam do klatki, słyszałam przez okno "Idzie! Idzie!" więc wchodząc do domu i odpowiadając mu "dzień dobry" dodałam - "No przyszła, przyszła! ;)" 
U drugiego sytuacja równie przyjemna - spotkałam mamę pod klatką, właśnie przyjechała z pracy i czekała aż mały sprowadzi jej Dyzia, czyli ich psa. Powiedziała, że Łukasz był bardzo zawiedziony jak odbierał domofon, że to ona a nie ja: "Łeee, myślałem, że to pani D. już przyszła..." I jak tu nie lubić takiej pracy? Poza tym chłopaki, bo akurat dzisiaj miałam trzech chłopców, bardzo się poprawili. To znaczy środkowy - Łukasz już wcześniej był bardzo, ale to bardzo zdolny i pracowity i uczył się sporo. Natomiast pozostali dwaj jakby wzięli się ostro za siebie i widać postępy. Aż miło z takimi pracować!

Ogólnie to, co robię sprawia mi straszną radość, nie wyobrażam sobie, że miałabym nie udzielać korków z angielskiego! No way! Mogłabym siedzieć cały dzień i "przyjmować" u siebie, i rozmawiać po angielsku, i zadawać różne rzeczy, sprawdzać, testować, patrzeć jakie robią postępy. Nie mówię, że lubię uczyć dzieci, bo co to to absolutnie nie, ale taka - powiedzmy - młodzież jest akurat! Mniut na moje serce!

Wynika z tego, że mój dzisiejszy dzień należał do bardzo udanych i mimo, że rodzice, (a zwłaszcza mama) byli przeciwni, żebym jechała sama - że oni mnie odwiozą i przywiozą i będzie gites - ta, yhmy... Ale postawiłam na swoim chociaż moje wyjście dzisiaj do pracy wyglądało co najmniej jak wyjście na randkę, bo było poprzedzone serią pytań jak z karabinu - typu:  

"- Gdzie ci ludzie mieszkają? Do której tam u nich będziesz? A potem gdzie jedziesz? Masz dać znać jak dojedziesz w to drugie miejsce i to koniecznie! I masz jechać ostrożnie i nie szaleć, bo ty zawsze szalejesz a absolutnie nie możesz szaleć - ani teraz ani w ogóle! I masz strasznie uważać, i jakby ci było słabo, to przerwij lekcję i zaraz zadzwoń. A tak w ogóle, to najlepiej jakbyśmy cię jednak zawieźli, ale nie, ty jesteś uparta jak zwykle! 
- S., dlaczego ona jest po tobie taka uparta, co?!
- Nie wiem, M.
- Jedź ostrożnie i nie szalej!"

Brakowało jeszcze do kolekcji czegoś w stylu: "Czym się zajmują rodzice i ile zarabiają..."
Później, przy kolacji mama zapytała T. czy on mi pozwala jeździć samochodem i już (tsss..."już"?!?!?!... chyba dopiero!) pracować? Na co on, że oczywiście, że tak, bo jeśli dzięki temu jestem szczęśliwa, (a jestem bardzo!) to lepiej się będę czuła. No i ma rację, bo jak ktoś mi czegoś zabrania i traktuje mnie jak dziecko, to strasznie mnie to frustruje i wręcz wkurza (a kogóż nie?!) i wtedy wszystko jest bez sensu i bleh! :( Później jeszcze tata na koniec dodał, że "M. nie możemy jej przecież trzymać pod szkłem", na co ja: "Ani pod pleksą!" - tak dla jasności, żeby nie było niedomówień ;D
No, ale dzisiejszy dzień był świetny i jutrzejszy się zapowiada podobnie, chociaż będę robiła zgoła inne rzeczy, mianowicie jedziemy kupić/ zamówić płytki do domu, do którego, jeśli wszystko będzie szło tak jak do tej pory, (czyli za****ście!) wprowadzimy się na początku listopada po półtorarocznym stawianiu go od podstaw. Zaraz montujemy grzejniki, płytki, potem szybko kuchnia, łazienka, ocieplenie zewnętrzne, jeszcze teraz w tym tygodniu przychodzą panowie od sufitów na poddaszu, także robota wre i powoli widać koniec prac, które wystarczą do wprowadzenia się do bardzo przyzwoitych warunków - w sensie nie gołych cegieł i rurek od podłogówki (tak się wprowadzała kiedyś jedna z moich sióstr, bo już się nie mogli doczekać... w sumie to się wcale nie dziwię) Ja też należę do tych, co "zimą w namiocie, byle z nim", ale już za chwileczkę, już za momencik :D Ależ to ekscytujące i jakbym tak miała teraz tu paść trupem, to proszę bardzo! Mój dzisiejszy poziom szczęścia jest tak wysoki, że niczego bym nie żałowała. Chociaż nie, nie mogę, bo na czwartek jestem umówiona z tą w/w na wyjazd do Krakowa do niedzieli, więc nie mogę jeszcze zwijać manatek.

P.S. Może wymyśli ktoś fajne określenie na śmierć/ umieranie?! Coś tak to powyższe zwijanie/  pakowanie manatek. Oczywiście takie, którego nie ma, więc "kopnąć w kalendarz" itp. odpada;)

DN na luzie o guzie

środa, 11 września 2013

Strata czasu i kasy...

...Oczywiście jest niczym, jeśli chodzi o zdrowie, nie? - Nie, nie jest niczym! (Zwłaszcza, jak ktoś ma np.raka :P i może nie wie ile czasu mu zostało... [nie, nie chodzi mi o mnie, aż taką kokietką nie jestem] :P)

Pacjent najlepiej, żeby przebywał na oddziale minimum 3 dni, bo wtedy szpital dostaje za niego jakąś tam kasę. Tak samo ja - z jakichś powodów mam przyjechać na MR ostatniego dnia września... tu nie następuje nic dziwnego - spokojnie. Natomiast później mam przyjechać po wyniki pierwszego października, czyli dnia następnego. Już zostać nie mogę, tak?! No... nie mogę, mimo, że od tego 1.10 do 2.10 będę na oddziale, bo zaczynam trzeci (z sześciu) cykl PCV. Rodzice pokrążą sobie w tę i spowrotem w ciągu 3 dni 6x, a ile benzyny spalą, to już nikogo nie obchodzi. Do głowy mi nie przyszło, żeby ją zapytać o te terminy, dopiero w domu T. zauważył bezsensowność takiej jazdy w kółko. No, ale nic już nie poradzę.

Cieszy mnie za to fakt, że mimo moich obliczeń, z których wynikało, że powinnam zacząć w przyszłym tygodniu - a wtedy chciałam śmignąć z siostrą do Krakowa na 4 dni - trzeci cykl przesunie się o dwa tygodnie. W związku z tym uda nam się pojechać! Nie jest to zupełnie nic nienormalnego, że PCV zacznę 1.10. jak mi tłumaczyła, bo jeden cykl trwa od 6 do 8tyg. i właśnie ten będzie trwał 8. Nie miało na to wpływu wydarzenie sprzed kilku dni, o którym pisałam TU, kiedy, to "zemdlałam". N. usłyszawszy opis całej akcji stwierdziła, że to raczej był "napad drgawkowy", coś jak padaczka, niż zwykłe omdlenie. I ja się z nią zgadzam (wow! :D :P), bo te oczy zachowywały się naprawdę dziwnie, poza tym chapnęłam się w język, no i ten straszny ból łydek, jak mnie T. podniósł z podłogi - nie mogłam się zawlec nawet na łóżko, pewnie z powodu skurczu. Co prawda wszystko pamiętałam - jak to się stało, co robiłam itp. itd.

Takie akcje są chyba normalne w moim stanie, bo pytała mnie o drgawki już nie raz, ale do tej pory zawsze przeczyłam. Wczoraj dostałam lek przeciwdrgawkowy, który podobno jest bardzo słaby i w słabej dawce, ale nie omieszkałam zapytać jej o skutki uboczne. Jakieś "niewielkie bóle głowy", bardziej coś z wątrobą, a na ulotce jest też napisane, że "bardzo rzadko coś może się stać z trzustką, co zawsze prowadzi do zgonu". Hahaha! "Do zgonu", hmm...te ulotki :D

Poza tym, wczoraj miałam tylko morfologię, która poszła bardzo dobrze, ponieważ po ponad tygodniowym piciu soków warzywnych, z warzyw, które dzielnie na wsi hodują rodzice - moje płytki krwi, które ostatnio były poniżej normy i to dwukrotnie, teraz dźwignęły się do 136 (z 70), norma, to 150. Czyż to nie magia? Istna! Po raz kolejny sprawdza się powiedzenie "Jesteś tym, co jesz" a w tym przypadku "pijesz". Pijesz soki warzywne z dużą zawartością witamin z piertuszki i buraka - jesteś... sokiem warzywnym ;) i Twoja krewka jest coraz lepsza. Rodzina i lekarze, którzy kiedyś z tego powodu nie chcieli ci podać chemii się cieszą, to i ty się cieszysz.

DN na luzie o guzie

środa, 4 września 2013

Fik! (na szczęście nie pierdut...)

W zeszły piątek byliśmy w Gliwicach. Wszystko spoko, poza moimi płytkami krwi, które spadły do 70 (norma jest od 150-400 tys). W związku z tym na dzień dobry N. powiedziała, że "dzisiaj chemii nie dostanę, żebym przyjechała za tydzień" - ja panika, błaganie i w ogóle, i w szczególe. "Dobrze, to ja się jeszcze skonsultuję z kolegą od chemioterapii i przyjdę niebawem, proszę czekać." Czekam. Przychodzi. Dobra podamy pani jednak tą chemię, bo Winkrystyna nie wpływa na wysokość płytek krwi. Po 4h oczekiwania rzeczona wylądowała w końcu w żyle mojej lewej dłoni i poszliśmy do samochodu w wiadomym celu.

Czułam się jak najbardziej w porządku, jak zwykle zresztą, jednak przed wczoraj stała się rzecz dziwna. Ciśnienie, owszem było strasznie do bani, i odczułam to nie tylko ja, ale nie spodziewałam się, że mój organizm tak zareaguje... Składałam koszulki siedząc na podłodze, żeby włożyć je do szafy. Nagle, jak się obróciłam, to z moimi oczami zaczęła się dziać dziwna rzecz - wywaliło mi je jakby do góry nogami (tak, moje oczy posiadają nogi ;p) i jak próbowałam je "odkręcić", to się nie dało. Pamiętam, że z przerażeniem myślałam, że jak je zamknę, to mi taki zez zostanie, ale już nic nie mogłam zrobić, bo same się zamknęły. Ocknęłam się, jak T. mnie cucił po przyjściu z pracy. Leżałam tak z 15-20 minut i dobrze, że nie fiknęłam ze stania, tylko sprzed fotela i z własnych kolan, bo nie rozbiłam sobie do tego wszystkiego mojej i tak już wystarczająco doświadczonej przez los głowy. Biedny T. pewnie się delikatnie przestarszył, że jego "starą" już szlag trafił, bo tak nieśmiało do mnie przemawiał.
Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się zemdleć i nie powiem, żeby - mimo, że z parteru - było to przyjemne. Najgorzej z tymi oczami, bo na prawdę się przestraszyłam, że tak mi już zostanie. Jak T. odtransportował mnie na łóżko, to dopiero wtedy sobie zaczęłąm uświadamiać, że leżałam na podłodze, bo zemdlałam. Oczywiście jego pierwsza myśl - dzwonimy pod karetkę, niech cię chociaż zbadają. Potem poleciał do rodziców im obwieścić co zastał, jak wrócił do domu. Potem wrócił i powiedział, że nie jadę z nimi na wieś następnego dni a on bierze wolne. Później jednak wymyślił, że pójdzie do pracy a ja zostanę cały dzień z rodzicami. Na to ja, że w takim razie przecież mogę jechać z nimi na wieś, bo co to za różnica gdzie będziemy. Tak więc jakiś czas temu wróciliśmy z Biszkolcem z wypadu na wieś, oboje wielce nim ukontentowani.

Teraz kolejny raz jadę do Gli 10.09 na samą morfologię. Tzn. ponieważ to będzie wtorek, to również na "ciekaczkę", bo na stronie, tym razem czerwonej będzie 10zł/kg. Przy MR, czyli 30.09, to będzie poniedziałek, więc 20zł na żółtych, ale to też nieźle :D Bardzo niedobrze wypadają te wizyty biorąc pod uwagę stan mojego konta czy też zawartość portfela i miejsce w szafach, bo przecież gdzieżby się opanować i czegoś nie kupić. Lepiej się martwić brakiem miejsca ;D Zresztą nie tylko ja mam taki problem, ale rodzice też. Tata za to zadowolony, bo, jak to powiedział "powynosił im wszystkie skórzane paski". Jestem z niego dumna! :D

DN na luzie o guzie