Dla niektórych dzisiejsza data, to 34-ta rocznica wprowadzenia stanu wojennego, dla mnie to kolejna rocznica od wyniku tomografii komputerowej i wiadomości, że w mojej głowie znajduje (/-dował) się guz. Nawet nie wiem kiedy to zleciało, ale dokładnie 3 lata temu z bolącą (trzeci dzień) jak cholera głową poszłam do lekarza. Skierowanie do ginekologa (bólowi towarzyszyły poranne mdłości) i neurologa. Do tego pierwszego nawet nie myślałam pójść. Do drugiego iść nie musiałam, ale pani neurolog (cudowna kobieta!) kazała od razu iść na TK do szpitala. W szpitalu z racji coraz to kolejnych pacjentów przywożonych karetkami, czekałam na badanie około 5h. W końcu zbadano mnie i "dla uspokojenia" wysłano na TK. Cóż, w sumie wiadomość o guzie mnie uspokoiła, przecież zawsze marzyłam o tomografii(!) no i w końcu wiem, skąd ten ból. Jedni i drudzy Rodzice, T., moje siostry i reszta rodziny i znajomych spokojna raczej nie była. Ja nie dowiedziałam się jeszcze dłuuugo jaki to był guz, jakich rozmiarów, i że dwóch lekarzy w ogóle nie dawało mi więcej niż rok. Jeden czy dwóch neurochirurgów powiedziało, że mogliby się podjąć operacji. Doszło do niej 16-go stycznia po zaledwie tygodniowym pobycie w szpitalu w Sosnowcu.
Pamiętam zegar na sali operacyjnej, czapeczkę pani anestezjolożki i to, jak bardzo zapachem i wyglądem przypominała moją najstarszą siostrę. Dałam się jej uśpić bez mrugnięcia okiem.
Potem za kilka godzin winda, światło, Rodzice i T. idący przy moim łóżku. Mój tekst na dzień dobry "Zróbcie mi zdjęcie!" i te cholerne drgawki z zimna, ból kolana, tak rozdzierający, że nie mogłam spać całą noc. Pielęgniarka nie miała nic przeciwbólowego i smarowała mnie kilka razy spirytusem, ale i tak wyłam z bólu. Co zabawniejsze z powodu kolana, nie głowy. Do dzisiaj pamiętam tę noc. A potem kolejne dni, aż w końcu T.odebrał mnie ze szpitala i zawiózł do domu. Później radio- i chemioterapia w Gliwicach do wiosny 2014. Do dzisiaj zapytana jak to jest odpowiem, że nie ruszało mnie to w ogóle, ale pewnie wiele osób mi nie uwierzy. Już kiedyś wspominałam, że bardziej przeżywałam raka prostaty mojego Taty i bardziej przeżywałabym wiadomość o czyimś, ale nie moim własnym, guzie. Poza tym nie jestem pewna, czy to w ogóle kiedykolwiek do mnie dotarło.
Summa summarum dziś mija trzeci rok i:
- nie ważę już tyle, co słoń, ale nadal nie jestem w formie, w której całe życie chciałam być,
- nie jestem chomikiem,
- właśnie pozbywam się strupa z lewej nogi, po paciorkowcu (w 2014 był gronkowiec 2cm niżej),
- nie choruję,
- pracuję,
- nie lubię MR,
- czasem miewam lęki,
- biorę olej z RSO i dość regularnie palę m@r!#u@nę,
- nie chce mi się jeździć do Gliwic, nawet co te pół roku (następny MR 31.03.2016 a wizyta 5.04)
- parasol rozłożony nade mną nadal tam jest, co w dalszym ciągu irytuje mnie przeogromnie(!)
Ogólnie bardzo chciałabym przestać o tym myśleć, bo to już jest nudne. I wzbudzać przerażenie w oczach ludzi, którzy się dowiadują, że miałam guza mózgu. Amen.
D.