czwartek, 31 października 2013

Mężczyźni z reklamówkami, kobiety w skarpetkach do obcasów

...czyli kolejna wizyta za mną. Pojechałam tylko z mamą, bo tata załapał półpaśca i dostał przykaz nie ruszania się z domu. Ma sie wygrzewać i łykać srodki przeciwbólowe, podchodzące pod tramal, tak go bolą nerwy w okolicach barku :/ Twardziel z niego, ale nie może spać po nocach i minę ma nietęgą więc wnioskujemy, że musi go strasznie boleć :((
Tak więc byłyśmy same i było bardzo miło :)) Po drodze "tam" rozmawiałyśmy sobie o nich, czyli jak się tata oświadczył i jak to było kiedy zaczynali być razem, co sobie myślała o mnie i jak to wszystko było na początku. Najciekawszą rzeczą, jakiej się dowiedziałam było to, że mój tata podczas oświadczyn gadał wierszem. Myślałam, że padnę, jak to usłyszałam :D Mój tata nauczył się jakiegoś wierszydła w celu oświadczenia się :D Szacun!

Krew gorzej. Płytki spadły znowu do 59 czy jakoś tak. Za tydzień mam zrobić morfo, ale już u siebie chociaż początkowo N. coś przebąkiwała, że może bym przyjechała... Potem mam zadzwonić i ją poinformować o wynikach. Nie wiem za bardzo po co, skoro wtedy jak miałam poniżej normy i ona się z kimś skonsultowała, to oboje stwierdzili, że "kryśka" nie wypływa na wysokość płytek i dlatego mimo, że krwinki były niskie to mi ją podali.

Mama oczywiście ma teorię, że to przez to, że nie piłam soków, ale ja już na serio nie mogłam patrzeć na te buraczane burzyny niemal wystające z kubka. Soki składają się z buraków, ogromnej ilości natki pietruszki, marchewki i jabłka. Wracam do nich, nie mam wyjścia, bo mi żyć nie dadzą - mam to wręcz zapowiedziane i już dzisiaj jestem po jednym, co oczywiście ma swoje skutki w toalecie. I nie mówię tu tylko o kolorze wydalanych substancji, ale niestety częstotliwości, bo do różowego koloru moczu już się przyzwyczaiłam.

Po krwi i śniadanku poszłyśmy standardowo szperać w szmatach chociaż ceny, z racji środy nie powalały. Coś tam się oczywiście zawsze znalazło. Później po jakiejś godzinie, półtorej czekania zostałam przyjęta i na oddziale nie musiałyśmy czekać długo na chemię, bo już o 13.00 pielęgniarka mnie poprosiła do zabiegowego. Zresztą sama wykrakałam, że jak zdejmę buty, żeby się położyć, to przyjdzie i mnie zawoła. Zdjęłam, wyciągnęłam się na pseudo-sofie, w "Szkole życia" powiedzieli trzy zdania i wpadła piguła :) "Pani N. już można, zapraszam" - "A nie mówiłam?! :)" 20ml szybko wchodzi w żyłę nawet powoli wtłaczane, ale najpierw trzeba w/w znaleźć. Prawa dłoń odmówiła posłuszeństwa, ale dziwnym trafem po wyjęciu wenflonu krew się lała jak szalona. Mimo, że siostrzyczka ścisnęła mnie bardzo mocno, to i tak dzisiaj mam siniaka. Podejście drugie to lewe zgięcie łokcia (tam skąd o 9.00 czerpały mi na dole do morfologii przed wizytą). Ta żyła nie odmawia: wódki, pacierza i oddawania krwi, kiedy jest taka potrzeba.
Co z tego, że chemia "przyszła" wyjątkowo szybko, jak musiałam czekać na wypis ok. 1,5h :/

Z powodu płytek "mam na siebie uważać", bo mogą mi się robić siniaki. Oczywiście po powrocie do domu zostałam obdarzona pełnym radości skokiem z rozpędu, którego dokonał Bizkit. Odbił się ode mnie i uciekł. Zrobił dwa kółka i znowu to samo. Przed snem, czyli po dwóch godzinach od zajścia... ja ci sciągam gacie a tam dwa wielkie siniory... Mieli rację ;) Muszę uważać, bo moje naczynia nie są w popisowej formie.

Co tam jeszcze...

Ostatnio chodzę bardzo wcześnie spać. A o 21.00 już na pewno leżę. I czytam. Mój licznik wciąż rośnie i osiągnął liczbę 34 i marzy mi się nowa Czubaszek: "Boks na ptaku, czyli cośtam, ale już nie pamiętam co:/"
Jutro moje ukochane wręcz święto! Parada próżnych snobów szpanujących jeden przed drugim łachami, ilością kwiatków i zniczy na grobach tych, którym chyba już na prawdę wszystko jedno ile czego będą mieli ustawione nad resztką siebie. Ale interes się kręci, hajs płynie i ktoś tam na bank jest zadowolony. I te tłumy, korki... Ja lubię iść albo wcześnie rano albo najlepiej jak już jest ciemno i wszędzie widać światło z lampek, które tak fajnie pachną woskiem, spalenizną itp. W chodzeniu po zmroku najgorsze jest to, że jeśli pada/-ło, to jest ciapa i czasem ciężko ją ominąć, tak samo jak ludzi. Ale jakoś przeżyjemy, nie? 

(...w przeciwieństwie do tych, którzy jutro tak się będą spieszyć na cmentarze do rodzin (możliwe, że na podwójnym gazie), że się z nimi spotkają szybciej niż by mogli. Peace! ...A reszta Rest in peace!

DN na luzie o guzie

czwartek, 24 października 2013

Opierniczam się

Zaraz koniec miesiąca a tu raptem jeden post. No z tym aż dwa. Cóż poradzę kiedy nic szczególnego się nie dzieje. Ludzie mówią "pisz, bo masz zaległości a my cię lubimy czytać i się nie możemy doczekać!" Miłe to jest bardzo, ale o czym tu pisać, żeby było związane z tematyką bloga skoro chemię mam średnio co dwa tygodnie i nie leżę na oddziale. Ile razy mogę pisać, że czekałam pod 1.004 a potem 3h na oddziale na ten jeden mały, acz ważny zastrzyk? Albo, że się obkupiliśmy w szmaty po raz setny? Nie chcę nikogo zrazić do moich wypocin więc przyjmijmy to za główny powód mojej ostatniej oszczędności postowej na blogu. 

W szkole, do której się zapisałam byłam już na trzech zjazdach i mieliśmy już dwa kolokwia, ale udało mi się dostać 2x 4.0 :) Zajęcia są ciekawe, te praktyczne najbardziej, bo robimy sobie z dziewczynami maseczki i inne zabiegi, za darmoszkę, kosmetykami zapewnionymi przez szkołę. Współuczennice są OK chociaż z dosłownie kilkoma zamieniłam około 20 słów. Są dość symaptyczne i myślę, że bezkonfliktowe. Z jedną już się "zgadałam" nt. lakierów do paznokci. Okazało się, że też ma niezłego hopla (chociaż mój się zmniejszył) na tym punkcie i nie mieszczą jej się tam, gdzie je przechowuje. Poza tym pokazała mi (na swoich paznokciach) przecudnej urody lakier z Biedry, żeby było śmieszniej - to on był powodem, dla którego zagadałam do niej leżącej z maseczką na twarzy. Nie omieszkałam kupić :)

Poza tym chwilowo cieszę się brakiem zjazdów przez kilka najbliższych weekendów, a tym samym kolejnego "kolosa" z tego samego przedmiotu, żeby było śmieszniej.
Jutro mam imieniny, więc spodziewam się gości a później wieczorem na herbatę i jakieś małe ciacho wstępują moi rodzice - to też podchodzi pod "gości" :) Jutro cały dzień zamierzam w kółko powtarzać TO.
Ogólnie wydaje mi się, że dzisiaj jest piątek, wczoraj był czwartek a jutro będzie sobota, więc trochę kiepsko, bo wolałabym, żeby był dzisiaj piątek a żebym myślała, że jest czwartek, ale z drugiej strony po co się spieszyć z czasem? Niech sobie płynie jak chce. 
Wprowadzka coraz bliżej i tego to już się tak nie mogę doczekać, że szoook! Co prawda będzie to dość dziwne mieć do rodziców taki kawałek, no i do szkoły też dalej, ale od czego jest samochód...

Co tam jeszcze...
W dalszym ciągu pochłaniam książki i teraz jestem na etapie "Szklanego zamku" J.Walls - będzie to moja pierwsza książka tej autorki. W ogóle nie wiem kto zacz. Poza tym pożyczyłam jeszcze od siostry "Czerwone gardło" - Jo Nesbo i zamierzam się zaczytywać w te coraz chłodniejsze wieczory. Planuję zakup nowej Czubaszek z Andrusem i Karolakiem. I już się nie mogę doczekać :D Udaję się w w/w celu do wyrka. Nie w celu zakupu książki, ale czytania tego "Szklanego zamku".

Żegnam wylewnie - do następnego. Możliwe, że 30.X, bo wtedy jadę do Gliwic i B Y Ć  M O Ż E napiszę po powrocie jak było. Stay tuned & patient!

DN na luzie o guzie

środa, 2 października 2013

Gdy pacjent przybywa dwa dni za wcześnie...

Na mojej otatniej karcie konsultacyjnej jak wół widnieje data MR - 30.09.2013 i kolejnej wizyty, z możliwością  ewentualnego przyjęcia na oddział na chemię - trzeci cykl - 1.10.2013, czyli wczoraj, wtorek. Przyjechaliśmy przed 9.00. Oddałam krew, chociaż zlecenia znowu nie było i babeczka musiała dzwonić na górę. Zrobiliśmy zakupy w lumpeksie. Usiadliśmy w poczekalni przed 1.004, "nie, pani doktor jeszcze tu nie było", no to czekamy dalej. Za jakieś 20 minut słyszę swoje nazwisko. Dwukrotnie, więc lecę do gabinetu. Tam lekarz, którego niejednokrotnie widziałam na korytarzu na Vp. daje mi do podpisania dokumenty te, co zwykle, w tym skierowanie na oddział. Dalej procedura przebiega jak co chemię. Dostaję pokój, rodzice schodzą na kawę - ja zostaję w razie jakby N. chciała mnie widzieć. Akurat skończę książkę siedząc na korytarzu w okolicach sekretariatu. Nagle wypada (jak zwykle, jak to ona z prędkością światła!),
- Dzień dobry pani doktor! - krzyczę, a ta patrzy na mnie jakby zobaczyła ducha...
- A co się stało?! - pyta z miłym uśmiechem 
- Ale co się miało stać? Nic się nie stało... - dziwię się, że ona się dziwi na mój widok 
- Pani dzisiaj na przyjęcie? (tak, dokładnie - na imprezę :p Where's the party, woman?!
- No tak, wczoraj miałam ten MR, dzisiaj chemia.
- I tak wcześnie się umówiłyśmy?
- Też się zdziwiłam, ale tak miałam na wypisie, więc oto jestem!
- I już jest pani przyjęta na oddział?
- No tak, tylko czekam na rodziców, bo poszli na dół, na kawę - mówię pokazując białą opaskę na nadgarstku
- Acha..

...po czym pobiegła do jednego ze swoich czterech - nie przesadzam! - pokoi. Po 10 minutach wraca i mówi, że dobrze się zdziwiła, bo byłyśmy umówione na 3-go czyli za dwa dni. Ja na to, że nigdy w życiu, bo na wypisie było, że dzisiaj, ale go akurat nie mam przy sobie (bo nigdy nie wożę, ale jak widać trzeba ;)
Podejrzewam, że coś jej się pokiełbasiło, albo sekretarka coś jej źle zanotowała. No mniejsza o to. Przyjęta na oddział już czułam się bezpiecznie. Oczywiście chemii w tym dniu nie dostałam, N.kazała odpoczywać, co też dzielnie czyniłam zaczynając kolejną książkę.

Wizyta dzisiaj była mega późno, bo koło 12.00, kiedy to N.przyleciała z wiadomością, że wyniki MR już są i są dobre, czyli:

1) Obrzęk się zmniejszył
2) Coś tam w środku się zwapniło - czytaj chemia działa i niszczy pozostające tam komórki. (Mam nadzieję, że chociaż parę szarych mi jednak oszczędzi zwłaszcza, że zachciało mi się kolejnej szkoły, ale o tym zaraz...),
3) Holistyczna ocena mnie wystawiona przez "wszystkich świętych", którzy są na obchodzie co czwartek jest bardzo dobra, wszyscy się cieszą, że tak dobrze reaguję na chemię, nie mam jakichś dolegliwości itp. itd. Lubię jak N.się cieszy z tego, że u mnie tak wszystko w porządku i fajnie się dzieje :)

Potem zawołała mnie na badanie typu obmacanie węzłów chłonnych, chwalenie poprawy posterydowej cery dzięki Duac'owi, ściskanie dłoni, opukiwanie brzucha w akompaniamencie pytań typu: czy ma pani miesiączkę, czy stosuje pani skuteczną antykoncepcję, czy nie jest pani w ciąży, czy włosy nie wypadają, czy ma pani problemy z pamięcią, jak się pani czuje w porównaniu do czasu sprzed radioterapii (czyli początku marca...), jakieś dolegliwości?, zawroty głowy?, bóle?... I tak aż do końca badania. Dziękuję bardzo i wychodzimy z zabiegowego. Za jakąś godzinę wołają mnie na wenflon do Mannitolu i dają 6 tabletek Lomustyny. W tym samym czasie dojeżdża do mnie T., który jest baaardzo wcześnie dzięki koleżance z pracy, która ustala kto gdzie ma być i o której. Dzięki Ci Asiu, mimo, że na oczy Cię nie widziałam! :*

Następna chemia za tydzień:/ Niestety również w środę, co nam się w ogóle nie kalkuluje, bo to dzień dostawy (70,-) na czerwonych i 30,- na żółtych (czy tam odwrotnie...) co w porównaniu z wtorkowymi albo piątkowymi 10,- jest ceną potrójnie lub siedmiokrotnie wyższą. Może na kolejną ustali któryś w tych dwóch dni a jak nie, to pewnie przy czwartym cyklu. A jeśli znowu nie, będzie to znaczyło, że już basta jeśli chodzi o zakupy lumpeksowe.

Wczoraj odpoczywając do końca dnia po przyjeździe do IO przeczytałam sobie kolejną książkę - tym razem "Czerwony rower" Antoniny Kozłowskiej. Przyjemna, ale to nie blog, z recenzjami książek. Taki jest np. TU (Basia, pozdrawiam Cię :):*) W przerwie między czytaniem i spacerowaniem do wc w celu wysikania kontrastu do rezonansu z poprzedniego dnia czytałam też notatki... uwaga!!! - do kolokwium...
...boooo.... postanowiłam się zapisać na kurs. Tak, K.! Nareszcie Moja Droga! - Twoja Mañana w końcu się wybrała na kurs! Dziewczyna mojego szwagierka razem ze swoją siostrą i jakąś jeszcze koleżanką się zapisały, więc pomyślałam, że to dobry moment i powód, żeby się zmobilizować. Kurs jest zaoczny, czyli średnio co drugi weekend, w dodatku za darmo co się nie zmieni, dwuletni. Po roku można sobie już zakładać działalność, bo wtedy będą też praktyki itp. :) Po kursie taki człowiek nazywa się technikiem usług kosmetycznych :D I przyjmują też ludzi po studiach. A martwiłam się, że zostają mi tylko studia podyplomowe, które są płatne, ale nie, pytałam i normalnie mogę się zapisać. Ponieważ - Tak!!! - Jeszcze się nie zapisałam (jutro jadę!), ale do kolosa, na niedzielę już prawie umiem ;) Wystaczą dwie fotki i świadectwo maturalne. Mało tego - zamierzam uczestniczyć w zajęciach z języka angielskiego :D Tak trochę dla picu a raczej, żeby ew.dać ściągać D., E. albo M., z którymi będę oczywiście "siedzieć w ławce" :D Ach! Te nowe zeszyty, przybory szkolne i piórnik z lalką Barbie :)) Nie mogę się doczekać! A jak się dowiedziałam, że D. się zapisała, to ogarnęło mnie takie szczęście, że aż sama się zdziwiłam, od razu wiedziałam, że zapisuję się razem z nimi!
T. oczywiście tekst, że nie wyrobię tyle godzin w sobotę i niedzielę, że to zbyt męczące, a co jak mi się będzie chciało spać itp. itd. Ale w końcu odpuścił, bo widział, że nie ma szans z moim uporem i wyrazem szczęścia na twarzy, o które przyprawiała mnie sama myśl o tym, że w końcu będę sobie chodzić na takie zajęcia.

Myślę, że poza tym taki kurs będzie dla mnie również fajnym studium socjologicznym, bo przecież obcowanie z około dwudziestoma (albo ponad) przyszłymi paniami kosmetyczkami musi być szalenie fascynujące i pouczające. Mam nadzieję na wiele ciekawych 'osobistości' i wniosków! :D

DN na luzie o guzie