poniedziałek, 28 stycznia 2013

Pobyt w SPA w zdjęciach

Wszystko dokumentowałam, oto efekty:

Taka panorama od lewej do prawej patrząc od wejścia do sali:
1. umywalka z lustrem, które wyglądało jakby było wiecznie zaparowane :/
2. drzwi od kibelka i szafeczki
3. kibelek
4. prysznic
5. sala z zadżebistym, acz drogim w użytkowaniu telewizorem

1. opaska obowiązująca od 1.01.2013 i pierwszy wenflon
2. widok z okna
3. moja naklejka, która toważyszyła mi na wezgłowiu łóżka
4. zestaw umilaczy: krzyżówki, książki i gazety w języku angielskim a także pyszny jabłkowo-śliwkowy kompot od Rodziców
5. kroplówki po operacji
6. cztery nowe wenflony znalezione na ręce po operacji
7. widok na oddział spod lodówki, gdzie siedziałam po nocach rozwiązując krzyżówki.
Menu obiadowe dzień po dniu. Jedzenie było baaaardzo dobre! :D


DN na luzie o guzie

Granatowy sok i nakolanowe remedia

Sok z granatów

To kolejny "specyfik", który muszę pić, bo mi, uwaga - znowu rymuję - nie dadzą żyć. 
Jest to 100% sok bezpośrednio tłoczony, pasteryzowany z granatów aż z Azerbejdżanu, bez barwników, konswerwantów, substancji słodzących, zawiera polifenole i antyoksydanty. 0.75 kosztuje w Tesco 24.99,- Są też w mniejszych butelkach, ale wiadomo, że to się wtedy mniej opłaca. Taki sok z granata jest dobry na walkę ze zmianami nowotworowymi oraz hamuje rozprzestrzenianie się przerzutów :
- prostaty (ja akurat nie posiadam, ale polecam wszystkim panom profilaktycznie)
- płuc, jelit, skóry i piersi
- poprawia odporność
Zresztą można sobie wejść na przykład TUTAJ i poczytać do woli albo zwyczajnie zapytać dobrego, niezawodnego wuja G.
Smak jest dość cierpki, może przypominać delikatnie sok z czarnej pożeczki, ale nie do końca. Do przeżycia!


Na ból kolana

Znaleźliśmy w końcu sposób - maści, wszelkiej maści i zwykły Ketonal, który jak się okazało jest właśnie przeciwzapalny i w sumie typowo na zapalenia mięśni, bóle kości i stawów; rozkurcza.

Tak więc dzisiejsza noc była super mimo, że po godzinie spania obudziłam się gotowa na nowy dzień. Smarnowanie kolana, Ketonal i potem już dopiero budzik o 6:00. Śniadanko dla Mężedełka, który dzisiaj wreszcie wrócił do pracy, ale niestety nie wyspał się przeze mnie, bo znowu chrapałam jak jakiś pociąg. Znowu mnie nie nagrał, ale wierzę mu, bo jak wstałam, to aż bolało mnie miękkie podniebienie. Zaczynam się powoli martwić o swój związek... Chrapiąca żona to nie jest niestety komfortowa sytuacja ani żaden luksus! :(


DN na luzie o guzie

niedziela, 27 stycznia 2013

Tramal na kolano zamiast na głowę?!

Dzisiejsza noc, to była jakaś masakra!
NIE SPAŁAM ANI SEKUNDY, wiłam się z bólu a to w łóżku, a to na fotelu przed komputerem, a to pod fotelem leżąc na podłodze przykryta kocem. Wszystko przez ból kolana mego lewego tym razem. One się tak wymieniają, np. po operacji bolało mnie prawe, też pospałam wtedy jak to mówi moje Mężydełko - "jak złoto". Zanim w końcu dobrnęłam i w ogóle dojrzałam do nasmarowania mi kolana maścią końską i Tramalu napłakałam się, nasapałam i nawyłam jak głupia. Nie wiem po co, skoro mogłam wziąć od razu przed snem... Mądre to? Może macie jakiś sposób na takie fajne bóle?

DN na luzie o guzie

sobota, 26 stycznia 2013

Dzień po dniu

10.01.2013 czwartek – Wyjazd

Dzień upłynął pod znakiem badań, rezonansów, rejestracji.
Wstaliśmy przed 6:00, śniadanie, o 7:10 wyjazd, bo to ja się jak zwykle GUZdrałam, w drodze, na szczęście jeszcze nie tak daleko od domu okazało się, że zapomniałam czego? Telefonu. Powrót.
Obsunięcie niewielkie. Jedziemy do Sosnowca. Docieramy przed 9:00. Szpital ogromny, jednak dobrze oznakowany, ludzie pomocni i mili. Kolejka długa, ale w końcu zostajemy poproszeni o zarejestrowanie się bez dalszego czekania, dlatego, że osoba, która będzie mnie prawdopodobnie operowała już na nas czeka. Idziemy na oddział. Bardzo krótka rozmowa, potem kolejna z panią anestezjolog, która miała być przy operacji, ale wyjeżdża na urlop – poleci swoją przyjaciółkę, która będzie nade mną czuwać podczas operacji.

Przed 12:00 wyjeżdżamy już na rezonans z mapą mózgu do Gliwic, bo tam mamy być na 13:00.
Dzięki autostradzie udaje nam się dotrzeć przed 13:00, w sumie na „stare śmieci”, bo przecież najeździliśmy się do Taty jak miał naświetlania prostaty w zeszłym roku.
Rejestracja trwa długo, ale w końcu się udaje dotrzeć do poczekalni przed miejscem, gdzie mam spędzić w jakiejś kosmicznej tubie, ćwicząc różne rzeczy, kolejne dwie godziny.
Młody fizyk po odczekaniu około 40minut prosi mnie do środka, zadaje kilka pytań i objaśnia ćwiczenia, które wydają mi się interesujące. Machineria powala, żałuję jedynie, że nie zdjęłam butów, bo kolana trochę odmawiają posłuszeństwa jak się tak leży.
Dwie godziny buczenia, huczenia, warczenia, niedowidzenia – kazali zdjąć okulary i patrzeć na rzutnik. Mhm, to proszę bardzo mi powiększyć czcionkę. Dało się. Nie tak jak spać przy tym drum'n'bass'ie. Po dwóch godzinach w końcu mnie wypuszczają z wiadomością, że jakaś sekwencja nie wyszła i w związku z tym idę gdzieś na górę na kolejny rezonans – zwykły. Czekam kolejne 50 minut, wchodzę teoretycznie na pół godziny. Wychodzę po 55, zmęczona jak nie wiem. Nie mówiąc o moich współtowarzyszach. Tam dopiero było strasznie - nie było tego takiego lusterka i jak otworzyłam oczy, to widziałam sufit tego ustrojstwa i moja mała klaustrofobia dawała o sobie znać. Zamknęłam oczy, zmówiłam dziesionę różańca i zasnęłam.

Po 7h pobytu w Gliwicach wyruszamy do Sosnowca. Docieramy na 21:00 – już późno, w związku z tym rejestrujemy się przez SOR. Opaska – wymóg od początku stycznia tego roku, papierowa, licha nie powala, ale zostaje mi założona na lewy nadgarstek, po czym udajemy się na oddział na piąte piętro. Neurochirurgia. Jak to dumnie brzmi! Sala numer 9, w środku jeszcze dwa łóżka, Mąż mi wybiera to pod ścianą i to jest bardzo dobry wybór. Szybkie i pierwsze w życiu EKG, szybkie dwa wywiady i do spania.

11.01.2013 piątek - Czekam

Pani obok – to Kasia (40l.), która miała bardzo ciężką operację guza w rdzeniu kręgowym, w odcinku szyjnym. Mogła być pod respiratorem gdyby się na nią nie zgodziła a teraz ma tylko niedowład lewej ręki i trochę nogi.
Bardzo sympatyczna Ślązaczka. W ogóle zauważam, że te 60km od mojego okropnego miasta, pełnego gburów i buców są ludzie uprzejmi, mili, pomocni, zabawni, uczynni i kochani. To typowi Ślązacy! Cudowni ludzie. Tak blisko a tak nam do nich daleko. Smutne to trochę.
Rano krew, wenflon, mocz, czyli coś, co tygryski lubią najbardziej. Zwłaszcza fakt, że chociaż jedna fiolka do krwi ma fioletowy korek – akurat ta najdłuższa:) Śniadanie znośne, wałówka przyjeżdża koło południa. Jest dobrze. Obchód a raczej ilość osób, która „zwala” się do sali sprawia, że ciemnieje – około 10/12 osób. Fascynujące.

12.01.2013 sobota – Czekam nadal

Więc w kalendarzu od Przyjaciółki próbuję pisać coś na kształt wierszy a także przepisuję moje stare na maila wysyłając do Sióstr moje „stare wypociny”. Chwała Bogu za mój telefon z internetem, po który się wróciliśmy. Ratuje mnie wiele razy.
Przychodzi do nas nowa kobitka, która jest po operacji tętniaków. Jeszcze tu wróci, bo ma jeszcze parę. Bardzo dużo opowiada, jest wesoła, ale pali papierosy. Tak, po operacji jest drugą dobę, nie dość, że siedzi, to wychodzi na papierosa na schody ewakuacyjne. Bardzo ciekawe te jej historie i śmieszne, jest bardzo zabawna i miła, nie jest Ślązaczką. To pani Ela (ca.55l.)

13.01.2013 niedziela – Dla odmiany - kolejna doba czekania

Odwiedziny trochę okrojone, bo może być jedna osoba do jednego chorego w godzinach 15-18, podyktowane szalejącą grypą. Wychodzimy całą gromadą – ja i moi, do bufetu na 1sze piętro. Kontynuuję dostawanie sterydów, więc jem za dwóch, jeśli nie za czterech, ale dowożą pyszności, które przeze mnie przelatują.
Pani Kasia cierpi w nocy z powodu bólu, niemocy wykonania czynności fizjologicznych i czego tam jeszcze. Średnio sypiam, ale ona ma zdecydowanie gorzej.

14.01.2013 poniedziałek – Prezent

Dostaję kosmetyczną paczuszkę od jednej ze znajomych blogerek. Wielka radość, liścik przemiły – czytam na okrągło i dziwię się ludzkiej życzliwości i bezinteresowności. Poznaję Ulę z innej sali, bo zalewam i zanoszę do pokoju jej herbatę, ponieważ z Rodzicami siedzimy przy lodówce i czajniku bezprzewodowym na korytarzu przestrzegając zasady, żeby w sali nie było więcej niż jednego odwiedzającego na liczbę pacjentów. O Uli ciut później.
Pielęgniarka przez przypadek przy zmianie wenflonu wpuszcza mi pod skórę kroplówkę. Ręka puchnie i sinieje, bardzo powoli, ale skutecznie ratuje mnie Altacet kupiony przez Rodzinę w aptece na dole. Ta noc jest okropna.

15.01.2013 wtorek – Wstępny termin operacji

Na obchodzie dowiaduję się, że w piątek będzie wiadomo kiedy mam mieć operację a ta pewnie w okolicach poniedziałku/ wtorku. Notuję w kalendarzu i doliczam ileśtam dni mając nadzieję, że przy dobrych wiatrach wyjdę do domu jakoś w lutym.

Wieczorem pielęgniarka informuje mnie, że mam jutro być na czczo. Mąż błaga mnie o pójście do dyżurki i zapytanie dlaczego, czy to jakieś badanie i jakie – nie wiemy, lekarz kazał, proszę być na czczo. Niestety o 5:00 jestem głodna i pałaszuję jabłko, ale mam być na czczo pięć godzin przed 13:00 więc zdążę.
Nie zdążyłam, bo przed ósmą wpadły, że mnie golą! Ledwo wysłałam kilka smsów i zadzwoniłam co się dzieje. Nareszcie jestem łysa i podpisuję jakieś papiery trzymane przez lekarza, nie mam czasu czytać tych pierdół, które mogą się wydarzyć, ale się nie wydarzą, ale pokazać muszą i przeczytać każą. Ja nie mam kiedy i bardzo mi z tym dobrze. Przebieram się w jakąś szpitalną szmatkę, wiozą mnie łóżkiem na salę operacyjną. Najpierw na 10te piętro – urok wind, potem na pierwsze, gdzie znajduje się blok. Trochę się wzruszam patrząc na uciekający nade mną sufit – trochę jak na filmach, kiedy wiozą pacjenta na operację. Nie płaczę, ale jestem dziwnie smutna.
Na bloku jedna zblazowana kobieta ochrzania transportujące mnie panie, bo nie wiedzą czy sala numer 1 czy 2. Obrabiają jej tyłek jak wychodzi ;)
Anestezjolożka ładnie pachnie i przypomina mi najstarszą siostrę a także byłą pracodawczynię. Zadaje pytania, jest 9:15 co skrzętnie zapamiętuję na potrzeby bloga i nie tylko. Coś znowu podpisuję nie czytając, bo po co.

Przenoszę się na jakieś inne łóżko, jestem owijana w różnej maści szmatki itp., jest dokładnie 9:25 przykładają mi do twarzy maskę z tlenem a do wenflona/u 0,1 czegoś tam. Pytam czy już mam się pożegnać z paniami, bo będę odpływać. Potwierdzają i oczy śmiesznie mi się rozjeżdżają. Zasypiam a moje życie ląduje w najlepszych rękach, w jakich się tylko dało. Dzisiaj, w środę - 16 stycznia, nie w poniedziałek ani wtorek. Dlatego, że jeden pacjent, który miał mieć tą operację miał problemy z anestezjologicznym czymś tam, w związku z tym wzięli mnie. Ile ja mam szczęścia, to już sama nie wiem...

Budzę się podobno w windzie, nie widzę Rodziny, ale podobno szli obok łóżka. Jestem otumaniona, ale mówili, że się uśmiechałam. Mam w sumie cztery wenflony w prawej ręce i po dwa nakłucia na wewnętrznych stronach dłoni, jakby od komara. Czaaaaaad!

Wjazd na salę i moje pierwsze słowa „Zróbcie mi zdjęcie!” „Weeeź, jeszcze raz!” „Teraz moim!”
Zaczyna mnie telepać z zimna, dostaję koc. Z powodu jednej babci-kleptomanki zabierają mi dla świętego, pooperacyjnego spokoju WSZYSTKIE rzeczy łącznie z telefonem. Podobno jest 14 albo 15. Wszystkim ruszam i dostaję kroplówkę za kroplówką. Noc jest okropna, bo rwie mnie prawe kolano. Wydaje mi się, że już zaczyna świtać a tu dopiero 1:30. Proszę o coś przeciwbólowego, ale jak kroplówka się kończy, to kolano wraca. Cuduję na łóżku stękając z bólu co prawda mniej niż pani Kasia.

17.01.2013 czwartek – Urodziny Kota

Moje Kochanie jest tak dobre, że postanawia zawieść do domu wychodzącą panią Elę, bo ta ma syna w Krakowie i nie ma za bardzo jak dojechać. Wraca koło 16:00 i świętujemy jego 31sze urodziny. Zamówił sobie jakiś czas temu u mnie 20minut na gokartach. Ja pass, nie dla mnie ten sport. Ale jemu postawię – obiecałam;)

18.01.2013 piątek – Obracam się

Każą mi się obracać na łóżku z prawej na lewą. Nie lubię tego, bo to dziwne uczucie, ale robię grzecznie, bo szyja sztywna od leżenia itp., itd. Basen nie jest najwygodniejszym środkiem załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych, dobrze, że mam chociaż cewnik, którego tak się bałam.

19.01.2013 sobota – Dwa wenflony mniej

Plus koniec z cewnikiem. Nie było tak źle. Obudził mnie tylko własny nibyszloch spowodowany złym snem o jakimś chłopcu, któremu powiedziałam, że teraz będę jego mamą i oboje zaczęliśmy płakać. Do teraz pamiętam jego twarz. W ogóle sny pamiętam bardzo wyraźnie. I krzyżówki rozwalam jak ta lala!

20.01.2013 niedziela – Złość

Wszystko zaczęło mnie wkurzać. Współlokatorki, trzęsienie się nade mną, czekanie na odwiedziny, głód. Po przyjeździe Rodzinki, jak mnie Mąż umył, przebrał i ogarnął moje rzeczy w szafce tak, że wszyściusieńko miałam pod ręką, byłam najedzona przepysznymi rzeczami i co najważniejsze wypróżniona, to od razu humor mi wrócił!

21.01.2013 poniedziałek – Dzień Babci i urodziny pani Kasi

U p. Kasi rodzinka, która w związku z okropną pogodą miała nie przyjeżdżać przywiozła tort robiony przez jedną z córek. Pani Kasia ma piątkę dzieci. Zostaliśmy poczęstowani, natomiast ja dałam p. Kasi jedną z moich gorzkich czekolad Lindt.
Dostałam piękny prezent od koleżanki – grę logiczną, żeby mi się nie nudziło i rozkminiałam ją jakiś czas. Zmienili mi opatrunek i udało mi się zrobić zdjęcie rany moim telefonem. Naliczyłam około 30 szwów. Wydawała mi się ogromna ta blizna a głowa dziwnie niekształtna.
Doszła nowa pani – Bożena (56l.) Sympatyczna, zabawna, od razu nas polubiła a my ją. Śmiejemy się cały czas, chociaż momentami „gadania” pani Bożeny mnie irytuje. Raz mówi tak, raz tak. No i historia z królikiem jej córki. Zachorował na coś, tzn. zeżarł swoją sierść, co króliki podobno robią. Miał operację żołądka. Mądry mąż po tej operacji wyjął go z kartonu, w którym biedak leżał, żeby go przenieść do klatki. Królik zapiszczał i zdechł. Gadanie – po co go podnosił (też się pytam!), mógł nie ruszać, a może jakby go dali w klatce, to by nie musiał go ruszać. I tak dwie godziny. Biedne zwierze.

22.01.2013 wtorek – Wstawaj, dzisiaj jesz na siedząco!/ Świńska grypa/ Ula

Rehabilitant kazał mi się podnieść do śniadania, co też uczyniłam z wielką ochotą. Było dziwnie z początku, ale fajnie. No to jak wstałam, to zapragnęłam iść do łazienki. Wstałam z pomocą pielęgniarki i jakaż była moja radość na kibelku. Takie proste rzeczy a tak cieszą!
Później chodziłam jeszcze raz – nielegalnie znowu, ale chodziłam!
Ode mnie wszyscy myśleli, że nie wiadomo co robię, ale uspokoiłam ich, że nie jestem na koncercie metalowym i nie zarzucam piórami, których nota bene nie mam!
Poprosiłam moich, żeby dzisiejszy dzień był dniem "Nie rozmawiania o mnie", wyszło jak zwykle, chociaż się staraliśmy. Nie odwiedzili mnie dlatego, że na oddziale wprowadzili całkowity zakaz odwiedzin spowodowany przypadkiem grypy, może nawet świńskiej na ortopedii. Wytrzyma chociaż prowiant mi się kończył a przecież na śniadanie jadam około 9/ słownie dziewięć kromek, grysik i herbatę.
Zdjęli mi już wszystkie wenflony i sterydy łykałam do dzioba. Udało mi się nawet pomalować paznokcia. Jednego, bo kolor mógłby przestraszyć lekarzy – trochę siny, ale to prezent od wspomnianej blogerki. Poza tym do domu przyszła mi zamówiona paletka z Sephory, prezent oczywiście od Męża:D
Odwiedziłam w końcu wspomnianą wcześniej Ulę (27l.) z innej sali. Ula już któryś raz była w klinice z powodu a to wylewu a to naczyniaków. Bardzo sympatyczna, niestety pesymistka, którą starałam się odwieźć od negatywnego myślenia, które widać było, że powoduje u niej występowanie niektórych objawów. Ula, pamiętaj, co Ci mówił pan doktor, i co sama mówiłaś CHILL OUT!:*

23.01.2013 środa – Zdjęcie szwów

Nawet nie bolało, ale do najprzyjemniejszych też nie należało. W każdym razie z głowy – haha! Dosłownie!
Dowiaduję się, że wstępnie do domu wypiszą mnie w piątek. Jezu, jaka radość! Odliczam niemal każdą godzinę. Niestety średnio sypiam, ale skutkuje to rosnącą liczbą rozwiązanych krzyżówek i wysłuchanych audycji radiowych.

24.01.2013 czwartek – Laptop

Zamówiłam sobie na przybycie do domu nowy komputer, żeby móc sobie spokojnie pisać. Mój stary laptop ma już siedem lat i się wiesza, więc mój, idealny, przecudowny Mąż poleciał i kupił nowego Asusa, niby miał być fioletowy i z panami ze sklepu oczywiście stwierdzili, że taki właśnie jest, a jest różowy. Dlaczego się tego nie spodziewałam? W każdym razie jest piękny, nowy i mój! I najważniejsze nie ma Windowsa 8 tylko 7! Nic tylko pisać, pisać, pisać!

25.01.2013 piątek – Powrót ze SPA do domu!

Czekałam trochę na wypis, ale moje szarady umiliły mi czas! Spakowałam się już dzień wcześniej i niemal siedziałam na walizkach:) Spałam jak zwykle, czyli siedząc pod lodówką, uwaga rymuję, z krzyżówką. Koło 14:00 czekaliśmy na windę na dół. 15:30 byliśmy w domu. Obiadek z Rodzicami. Nie biorę sterydów, co mnie mega cieszy, bo moja cera już wygląda tragicznie, nie mówiąc o „chomiku”, ale jak już nie biorę, to teraz będzie tylko lepiej. Każdy jeden por mam zapchany. KA-ŻDY, ale zawsze lubiłam samooczyszczanie więc nie narzekam.

Na kontrolę mam się stawić za trzy tygodnie. Czekamy jeszcze na wyniki histopatologiczne z Katowic i w zależności od stopnia złośliwości czy czegoś tam ew. będę jeszcze naświetlana w Gliwicach albo i nie, ale to i tak z dojazdem a nie, że się mam tam położyć. Do końca życia, co pół roku będę musiała robić kontrolnie rezonans, czy tam TK, mało ważne.
Uważam, że jak na miesiąc od zdiagnozowania u mnie guza, to, że po 15 dniach od operacji jestem sprawna w domu (nie licząc niewielkiego mrowienia w lewej ręce) jest ogromne szczęście, które zawdzięczam walczącym o mnie dzielnie Rodzicom, Mężowi, cudownym fachowcom, pielęgniarką, modlącej się Rodzinie, panu S. i samemu Bogu, któryż nie jest Wielki?!

DN na luzie o guzie

piątek, 25 stycznia 2013

Wróciłam!

Miałam już sporo tekstu, ale oczywiście nacisnęłam jakąś dziwną kombinację kalwiszy na moim nowym laptopie i wszystko mi zniknęło, po czym kopia robocza sama się zapisała i lipa... Jutro napiszę jeszcze raz, w każdym razie od 16:00 cieszę się pobytem w domu, cała i zdrowa:) Nareszcie! Nie ma to jak w domciu! :D
Ściskam i w takim razie do jutra:*
DN na luzie o guzie

środa, 9 stycznia 2013

To tymczasem

Będę regularnie wchodzić na blog i czytać Wasze ewentualne komentarze albo wiadomości za pomocą telefonu! Od razu dziękuję za każdy komentarz, myśl o mnie i czytanie jakiegokolwiek posta. Bardzo Wam dziękuję za ogromne wsparcie!

Póki co uciekam spać, bo jutro pobudka o 5:40, śniadanko z Rodzicami, wyjazd około 7:00 - cel Sosnowiec 9:00, rejestracja, Gliwice - badanie, 13:00 znowu Sosnowiec. JEDZENIE! Zakwaterowanie w 5* Hotelu i pewnie wenflon, który uwielbiam! Tak, kocham wenflony, od dziecka, właściwie od pobytu w sanatorium w Rabce. Czterokrotnym. Po sześć tygodni każdy. Nie brzydzi mnie krew, jej pobieranie - patrzę twardo na igłę wbijającą się w żyłę i nic mnie rusza ;) Perwers :p "Cycperwers..., Fitzherbert" - z jakiego to jest filmu? Kto zgadnie wygrywa flaszkie... 

Bye :*
DN na luzie o guzie

Spakowana

Przynajmniej częściowo. Zaczęłam od kosmetyków, bo przecież nie byłabym sobą! Najpierw wersja była ogromna, ale moje Kochane Dziewczyny, które pozdrawiam i całuję, i które również strasznie mnie wspierają przybiegły z pomocą i poradziły wersję okroić. No to okroiłam i wyszły same faktycznie niezbędne rzeczy. Nie będę zamieszczać fotki!

Jeszcze ubrania, piżamka, ręcznik, laczki, szlafrok, książki, mp3, ładowarka, sztućce, kubek, talerz, słomki do picia, coś do pisania... Jeszcze jakieś pomysły z tych rzeczy niekosmetycznych? ;D

DN na luzie o guzie

wtorek, 8 stycznia 2013

T. dzwoni do Pana S.

Wczoraj o 21:30, dlatego długo nie wraca po wyjściu "ze śmieciami". Wraca i mówi o rozmowie. Do 9.01 ma już nic nie być w mojej pacynie. I wiem, że nie będzie! Zjadłam to chyba, nie wiem, ale tego już tam nie ma, mówię Wam!
A nawet jak coś delikatnego - na przykład to zwapnienie - tam się ostało, to niech sobie to wytnąwypalą, czy coś tam z tym zrobią. Whatever!

Teraz pan S. zajmie się moim T.! Powiedział mu, że ma dwa zęby, które zatruwają mu organizm -  podobno nogi się pod T. ugięły jak to usłyszał, bo ma jakiś korzeń z wyrwanego kiedyś zęba wrośnięty w dziąsło a drugi go boli od jakiegoś czasu. No i skąd S. to wie? Ano wie! Coś ma z wątrobą - och wątrobo mojego T.! Tyś to przeszła swoje... Masz prawo, bidulko! Plus śledziona - aż przybiliśmy sobie piątkę ;D, nad torbielami na tarczycy popracuje tak, że operacja, która już prawie jest ustawiona na maj się nie odbędzie. Kazał kupić 9 ziół i już są zapłacone, czekamy na wysyłkę. Wychla i będzie zdrowiuteńki!

12 stycznia ma jechać do S. - akurat zawiezie mu list ode mnie, bo ja będę pewnie jeszcze chwilę w szpitalu, a bardzo chciałam mu coś napisać. Pojadę jak wyjdę, to się z nim spotkam osobiście. Już nie mogę się doczekać jak go uściskam!

DN na luzie o guzie

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Plan na 10 stycznia

Jest taki, że wtedy muszę jechać do Sosnowca. Mam być na 9:00 i mnie zarejestrują w poradni neurochirurgicznej, po czym jadę do Gliwic na badania. Poleżę, podobno coś tam przeczytam, zrobią mi mapę mózgu - dobrze, że jest zawartość, bo inaczej świeciłoby pustkami i widać by było te krzaczki "biegające" po prerii z filmów amełykanskych. A tak może nie będzie wstydu;) Takie badanie podobno trwa półtorej godziny. Muszę się zapatrzyć w poduszkę. Tak mówił kolega mojego T., który też tam miał robioną operację na to samo, ale jego guz był o wiele głębiej. Śmiga teraz normalnie do pracy z nim i wszystko jest OK!

Po badaniu wracam do Sosnowca, gdzie się "kładę" do wyrka i czekam na wyniki i operację. Chyba, że wyniki będą takie, że już nic tam nie mam, to tylko się zdziwią, ja trochę też (ale tylko trochę) i zobaczycie mnie w Dzień-dobry-stacjo-taka-to-a-taka na kanapie na przeciwko wiecznie nieprzygotowanej do programu pani Jolanty P. ;)

Wrócę do domu... i BIBA! :D

Albo operacja. Zobaczymy, nie nastawiam się na żadną z tych opcji i nadal nie myślę o tym za bardzo, chociaż to już w ten czwartek. Piżamę mam, nowy szlafrok, laczki, telefon z internetem, w razie czego dowiozą mi komputer, ale to już jak będę dochodzić do siebie. A dochodzić do siebie mogę potem  też w Gliwicach - może jakieś naświetlania dodatkowe albo coś.

Ciekawe czy w razie operacji ogolą mnie na łyso? Hm, to byłby dobry pretekst to powrotu do naturalnego koloru włosów ;) Mam nadzieję, że mi nie wygryzą grzywki tak jak ja kiedyś w podstawówce. Na parę dni przed zdjęciami klasowymi. Oczywiście pech chciał, że wtedy też wyskoczyły mi pierwsze w życiu, aż dwa pryszcze na brodzie, które są widoczne na fotce. Oto ona. Można się śmiać! :D

DN na luzie o guzie

Polecam zwrócić uwagę na grzywkę - moje dzieło! i te pryszcze dwa - pamiątkowe, bo pierwsze w życiu!

niedziela, 6 stycznia 2013

Plusy i minusy

Wszystko je ma! Nawet taki guz. W zasadzie śmiem twierdzić, że obecność czegoś takiego u mnie w głowie spowodowała w moim życiu SAME plusy. Tak, może pieprzę jak potłuczona, ale ja właśnie tak to widzę.

No, bo tak:
+ Rodzina mi się zintegrowała
+ Zaczęliśmy wszyscy o siebie dbać
+ Często się spotykamy i rozmawiamy
+ Non stop się śmiejemy i atmosfera jest rozluźniona. Może to kwestia naszych charakterów, nie wiem.
+ Wszędzie roznoszą się jakieś takie pozytywne fluidy, nawet pasjanse Rodzicom ciągle wychodzą!

Czysto przyziemne fakty:
+ Dbają o mnie na każdym kroku, jestem traktowana iście po królewsku ;)
+ Mam jakąś zdumiewającą aktywność mózgu, szybciej czytam i mam świetną wręcz pamięć!
+ Nastąpiła ogromna poprawa mojego krążenia!
+ Błyskawiczny wzrost włosów - to dzięki olejowi lnianemu!
+ Prze-zdrowe odżywianie!
+ Przemiana materii - szalejąca wręcz!
+ Zniknięcie cellulitu!
+ Zadziwiająca gładkość skóry!
+ Mnóstwo energii = wysprzątana na błysk kawalerka!

Niewielkimi minusami są:
- Ból kolana, zwłaszcza nad ranem, chyba z braku ruchu (nie wypuszczają mnie "do ludzi", bo teraz nie mogę zachorować, a dużo ludzi przecież ma grypę), chociaż staram się chodzić jak najwięcej - w ciągu dnia ból mija, a nad ranem, kiedy się zaczyna - smaruję chłodzącą maścią końską, 5 minut i po sprawie, tylko muszę dokuśtykać do łazienki przekraczając mojego T.!
- Sypiam krótko i w nocy słucham muzyki albo przeglądam internet w telefonie, potem czasem udaje mi się jeszcze zasnąć i kryzys przychodzi koło 16:00. Jak dotrwam do 23:00 udaje mi się spać do około 4:00, 5:00, może po 6:00. Różnie.
- Stan mojej cery, która też wydala toksyny i sterydy, ale staram się radzić z tym dobrym żelem do mycia twarzy, pilingiem, wodą termalną, maseczkami i popularnym wśród dziecięcych pup kremem z cynkiem. Odstawię sterydy, to będzie od razu lepiej!
- Zaokrąglenie się twarzy wynikające również z konieczności przyjmowania sterydów. Póki nie wyglądam jak jakiś koks, to jest OK. Waga w normie, chyba, że się objem, to podskakuje, ale rano znów jest znośnie. Mówią na mnie "Chomiczek" :D Ale polubiłam to!
- Niestety jestem karmiona też kapustą, jajkami, jabłkami, czosnkiem i innymi fasolami, to sobie wyobraźcie tę mieszankę - strach świeczki palić... :/
Ale to minie :D

DN na luzie o guzie

Atmosfera w domu

W Święta

Plany były jak w zeszłym roku - idziemy do moich Rodziców a potem do Rodziców T. Ale się pozmieniały - wiadomo. Rodzice T. razem z jego bratem i siostrą przyszli do nas. Była też ciocia i moja siostra z synem. No i my. Było bardzo miło i nawet miałam krótką wstawkę w postaci podziękowania Rodzicom i T. a także wyrażenia radości, że spotykamy się właśnie w takim gronie. Miny nietęgie, ale sytuację uratowała grzybowa z łazankami i cała reszta pyszności.  
Boże Narodzenie spędziliśmy też u  moich Rodziców a drugi dzień u Rodziców T. - tam prezentów co nie miara, które zaskoczyły nas oboje ogromnie! Dobrze, że zrobiłam zapas na długo przed Świętami, to i my nie byliśmy z pustymi rękoma. Bardzo sympatycznie w cudownej, rodzinnej atmosferze, którą doceniam najbardziej na świecie! Zostaliśmy na noc.

Sylwester

Miał być w domu przed jakimś filmem a potem w razie czego zaraz do spania. Nie podniecamy się takimi wydarzeniami w ogóle chociaż plany na ten rok były takie, że pojedziemy do mojej najstarszej Siostry, ukochanego Szwagra i ich zaraz 12-letnich Bliźniaków do nowego mieszkania do Pruszkowa. Na parapetówkę i na sylwestra właśnie. Wyszło jak wyszło, zostaliśmy - wiadomo.

Nie było siedzenia we dwójkę u nas w kawalerce, bo brat T. zaproponował, żebyśmy jednak się skusili i przyjechali do nich, czyli do Rodziców T. Dwie godziny snu, makijaż, paznokcie, kiecka, przyjechał po nas z nową Dziewczyną, która jest bardzo sympatyczna i już ogromnie ją polubiliśmy!
Przyszli też, bardzo spontanicznie nasi przyjaciele-tancerze z osiedla T. i tym sposobem spędziliśmy go w szóstkę.
Niestety TV nie jest w stanie zapewnić sylwestrowej rozrywki na jakimkolwiek poziomie (ani już wg mnie żadnej), ale coś tam buczało w tle, jakaś nawet ładniejsza niż zwykle Kasia Cichopek, a my jedliśmy, chłopcy obracali flaszkę za flaszką, śmiechy, zdjęcia grupowe pod piękną choinką, opowieści z przeszłości, podsumowanie roku, życzenia, szampan! Cudownie! Rodzina jest najważniejsza, że tak zajadę jakimś hasłem wyborczym albo podobnym.
Po drugiej nas odwieziono, ale jeszcze nie szłam spać, bo musiałam poblogować, zresztą nie chciało mi się za bardzo z racji dwóch godzinek przedwyjściowej drzemki.

W domu

Ciągle siedzimy albo u nas, albo u Rodziców dwa piętra niżej. Śmiejemy się non-stop! Jeszcze teraz w piątek przyjechała moja kolejna Siostra - mam aż trzy starsze! - z Warszawy ze swoją najstarszą, 16-letnią już córką. Dzisiaj niestety już wracają - wiadomo szkoła, praca, ale wczoraj pobuszowałyśmy sobie u nas w moich ubraniach, kosmetykach, butach - jak zwykle zresztą! Porozdawałam im kilka rzeczy - to zawsze gwóźdź programu siostrzanych odwiedzin. Każdych. Był i makijaż i paznokcie i potem zdjęcia.
No jak mi pięknie wyszła ta moja Siostra! W ogóle jest piękna! Tylko za chuda:(

Dzisiaj przyjdzie na obiad też ta, która była na Wigilii z synem, też 16-letnim. Obie zobaczą się po długim czasie, bo od naszego wesela (sierpień 2009). Nie wiem czy obie są pocieszone, bo sytuacja dość kwaśna, ale nie interesuje mnie to. Kiedyś marzyłam, żeby stało się coś takiego, żebyśmy wreszcie spotkały się wszystkie razem i teraz prawie to się udało - mam guza:D
Z każdą się widziałam, tylko w czwórkę nie byłyśmy, ale myślę, że to jest do nadrobienia!

DN na luzie o guzie

sobota, 5 stycznia 2013

Energia

Nie wiem skąd ją mam, ale mogłabym latać, skakać, sprzątać, biegać non stop! Sypiam po 4,5,6 godzin i to zupełnie mi wystarcza. No, może do godziny 16:00, kiedy to po obiedzie oko samo się zamyka, ale przetrzymuję kryzys, żeby w nocy pospać.

Budzę się koło 5, słucham muzyki i prowadzę monolog wewnętrzny, wstaję do łazienki i czasem odmawiam różaniec. Zasypiam jeszcze albo i nie i już koło 6:00 na równe nogi. Biorę cichutko leki, piję olej lniany i Befungin. Biegnę do sklepu po pieczywko dla Męża i jakieś smakołyki na śniadanie a wcześniej do łazienki. Na przykład dzisiaj stwierdziłam, że muszę umyć ściany w łazience i umyłam dokładnie WSZYSTKO, co się w niej znajdowało. Każdą płytkę, rurkę, ścianę, kosmetyk. Satysfakcja jak nie wiem! Perfekcyjna może wpadać z białą rękawiczką i szczena jej opadnie! Nie poznaję siebie!

Wymyśliłam sobie tekst nawiązujący do jednego z tytułów, który kiedyś był zamieszczony w cudownej gazecie, jaką jest "Fakt" - "Nie śpię, bo trzymam kredens". Ja za to - "Nie śpię, bo myję ściany w łazience!" I to jak idealnie się myje kafelki i prysznic chusteczkami dla dzieci! Zwłaszcza tymi, które wyszły na Euro! Już niestety wszystkie zużyłam w tym celu :D

DN na luzie o guzie.

piątek, 4 stycznia 2013

Pan S.

Po powrocie ze szpitala w sobotę pojechaliśmy z T. i Tatą do jednego pana S. do Gliwic, do domu. Pan ma 93 lata i zajmuje się między innymi bioenergoterapią. Oddziaływał na mnie już jak byłam w szpitalu i to on polecił mi hubę i wyciąg z pestek moreli zawierający amigdalinę. Potrzebował tylko poznać przez telefon moje imię i skąd jestem. Tylko tyle.

Łatwo trafić. III piętro. Wchodzimy. Bardzo miło, pan mieszka sam, ma dwa pokoje, zadbaną kuchnię, czyściutką łazienkę, długi korytarz i jest przemiły, prze-fascynujący, pachnący na pewno nie "starym człowiekiem" i zadbany, ciut zgarbiony. Ładny. Coś od niego bije, ale nie wiem co. Idziemy do "biura", którym jest pokój z łóżkiem pokrytym wełnianym kocem, okrągłym stołem, czterema krzesłami, dwoma jakby meblościankami, nowym płaskim telewizorem LG i DVD, wieloma obrazami i zdjęciami m.in. jego z młodości (jaki przystojny!), zmarłej już żony i dziadków, jakimś sprzętem medycznym albo do bimbru;)

Siadamy, ja najbliżej niego. Reszta na przeciwko. Zaczyna mówić. Jest chwilę po 13:00. Pół godziny opowiada o mnie pokazując mi kartkę z narysowanym przekrojem mojej głowy z idealnie umiejscowionym guzem, rzutem z góry i notatką: "Guz w płacie czołowym. Nie operować. Dwa wykrzykniki." Czyta używając śmiesznego szkła powiększającego. Potem mówi jeszcze o niedoczynności tarczycy, podobno 40% - nigdy nie badałam, ale problemy hormonalne mam od zawsze. "Leczone" oczywiście tabletkami antykoncepcyjnymi. Pierwszymi lepszymi, bo który ginekolog zleci badania endokrynologiczne zanim przepisze Harmonet, Cilest czy inny Jasminelle, albo Diane - brałam je wszystkie.

Wspomina o śledzionie, że też kiepsko działa. Podziała zaraz i na nią. Mówi też o dwóch przypadkach, w których zadziałał i ludzie są teraz zdrowi bez operacji. Jakiś młody chłopak z guzem koło serca w naczyniach limfatycznych miał mieć operację, ale po wizytach u pana S. guz się wchłonął sam. I po kłopocie. Anorektyczka. Dała mu w podziękowaniu stoper, bo stary był zużyty.

Panów prosi o wyjście do drugiego pokoju, w którym podziwiają zdjęcia pradziadka, który urodził się w 1775 roku! Pradziadek z XIX wieku! Zdjęcia pradziadka i sprzęt do pędzenia :) A także naczynia przygotowane do zbliżającej się Wigilii, którą organizuje u siebie dla rodziny.

Siada obok mnie, prosi o zdjęcie okularów, włącza stoper na 5 minut i chwyta za głowę. Trzyma tak aż stoper wskazuje koniec, jak to sam nazywa szamanienia. Chwila przerwy, nastawia stoper i chwyta mnie za tarczycę. 5 minut, koniec. Śledziona to samo. Pyta czasem o Męża, gdzie mieszkamy, jak tam Natalka-niejadek (młodsza siostra T., którą widział 18 lat temu jak ona miała 2 i nie chciała jeść a Mama T. leczyła się u niego też na tarczycę) Jak pamięta!

Po śledzionie prosi o chwilę czasu na naładowanie się. Trwa to minutę a pan S. siedzi z rozłożonymi rękoma i się ładuje. Potem znowu chwyta mnie za głowę i lekko masuje. Czuję się prawie jak u fryzjera podczas masażu, ale jest jakby przyjemniej.

Zapomniałam dodać, że nie lubię jak ktoś obcy mnie dotyka albo siedzi za blisko w mojej strefie bezpieczeństwa, ale u niego niczego takiego nie odczuwam. I jakie ma dziwne dłonie. Takie w idealnej temperaturze, gładkie, miłe i mógłby mnie tak trzymać cały czas. Jestem zdumiona.

Po szamanieniu woła panów i kolejną godzinę opowiada o swojej rodzinie. Jakież historie! Jaka pamięć! Coś niesamowitego. Na początku zaraz mówi, że nie bierze żadnych pieniędzy a jak ktoś proponuje, to już się z nim potem nie chce spotkać. Uśmiecha się do mnie szeroko i mówi, że widzi, że siedzę jakaś taka weselsza. Ma rację. Całuje mnie i przytula na pożegnanie. Tacie mówi, że jego też sprawdzi. Ale najpierw ja jestem najważniejsza i to mnie chce dać swoją energię najpierw. Potem zajmie się resztą.

Po powrocie w trójkę mamy problemy, żeby opowiedzieć Mamie chociaż część z tego, czego się dowiedzieliśmy o tym fascynującym człowieku.
Jestem w szoku, ale wierzę mu we wszystko. Na szczęście przychodzi jego syn - jaki podobny i tak samo cudowny. Inaczej siedzielibyśmy jeszcze kilka kolejnych godzin. A tak spędziliśmy u niego ponad 2 godziny i wracamy po zmroku na obiad.

W ramach wdzięczności chcemy jechać do niego niebawem ze świeżymi jajeczkami, może jakimś wełnianym sweterkiem, żeby było mu ciepło, telefonem stacjonarnym, bo jak się do niego czasem dzwoni na stacjonarny nr, to nie słyszy dobrze, bo mu trzeszczy. Coś tam jeszcze wymyślimy.

Nadal nic do mnie nie dociera. Dziwne, to bardzo małe słowo.


DN na luzie o guzie

czwartek, 3 stycznia 2013

Przepis na bardzo zdrowy i prosty chlebuś!

Nie ma to jak swojskie jedzenie! Chlebek, masełko, jajka od szczęśliwej kurki, wędlinka, kiełki lucerny albo kapusty czy brokuła, swój chrzanik tarty przez Rodziców w maskach przy otwartym oknie na oścież na wsi, marcheweczka, pietruszeczka i wszystko inne. Kiedyś nie jadłam większości z tych zdrowych zielonych zwłaszcza rzeczy. Dzisiaj jem tylko to i bardzo mi smakuje.
Dlatego chciałam się z Wami podzielić przepisem na bardzo prosty a jaki smaczny chlebek domowej roboty:

Prawda jaki ładny i smacznie wyglądający?
Przepis:
10 dag rozkruszonych drożdży mieszamy z 3 łyżeczkami cukru
4 szklanki ciepłej wody
3 łyżeczki soli
1 kg mąki pszennej
1 szklanka słonecznika
1 szklanka siemienia lnianego
1 szklanka pestek dyni
(oczywiście idealnie byłoby łuskanej ze świeżej dyni, ale wiadomo, że kupna też może być;)

Wymieszać wszystko razem drewnianą łyżką.
Wysmarować smalcem albo innym tłuszczem dwie długie blachy.
Wyłożyć ciasto.
Nie czekać aż wyrośnie.
Wstawić do piekarnika na  1 godzinę na 180 stopni.

Dziecko by zrobiło!

DN na luzie o guzie

Szpitalne czasoumilacze

Pierwsze co, to dostałam książkę od mojego Ukochanego. Na podstawie której powstał nasz ulubiony ostatnio, oglądany już trzy razy film pt."Nietykalni".

Książka fajna, czasem śmieszna, ale daleko jej do filmu, który stał się chyba moim ulubionym filmem od jakiegoś czasu. Później zaczęłam drugi raz czytać Andrusową Czubaszkową, czyli "Każdy szczyt ma swój Czubaszek" - genialna! :) Znowu się śmiałam do siebie. :D
Poza tym mam taki sprzęcik grający Sony - Zappin, strasznie wygodne ustrojstewko - bez kabli, same słuchawki, 2G pojemności oczywiście fioletowy, z USB. Prezent dodany przez Sony Center do laptopa kupowanego 3 lata temu. Ta mp3 ma w związku z tym tyle samo lat i kocham ją tak samo od początku:
Moim kolejnym małym przyjacielem musiał zostać też zestaw słuchawkowy do telefonu, żeby ograniczyć promieniowanie itp.
To trzymanie mnie pod kloszem kiedyś musi się skończyć!!!
Moja niezawodna złociutka Nokia Asha 302 za 1zł, dzięki której mogłam sobie przeglądać Wasze blogi, pocztę i pozostać w jako takim kontakcie ze światem. 

W kolejnym poście dam Wam przepis na cudowny chlebek z ziarnami, który jest prosty w wykonaniu jak drucik a smakuje tak, że szok! No i zdrowy jak nie wiem!

DN na luzie o guzie


Moje leki i suplementy

Trochę tego biorę, ale w zasadzie większość to suplementy, więc się nie przerażajcie.
Moje 18 tabletek dziennie mieści się w takim oto uroczym pojemniczku na cztery dni za 11zł.

Mąż podzielił mi go na kategorie: przed śniadaniem, po śniadaniu, przed obiadem, po obiedzie, przed kolacją, po kolacji i przed snem. W zasadzie powinnam teoretycznie brać tylko 6 sterydów, ale jak mówię, reszta to suplementy i wspomagacze komórkowe;) Biorę takie coś:
Chrząstka rekina - na kości i móżdżek zresztą też, Cynk na potówki i podreperowanie cery po sterydach, duża dawka - bo aż 1000mg Witaminy C (przywieziona z Czech), żeby broń Boże nie zachorować przed operacją i poprawić odporność, Koenzym Q10 na komórki i serce, Nieszczęsny steryd na obrzęk mózgu, żeby w ogóle wyjść ze szpitala - na szczęście tylko 6mg/dziennie, witamina B17 - bardzo ważna, wpływa na walkę ze złymi komórkami, zawarta m.in. w pestkach moreli i jabłek, które też jem, ale nie można przesadzić, bo jak się przesadzi, to może dojść do zatrucia organizmu, uwaga!, cyjankiem, który zabija komórki rakowe. (Nie łączyć z wit. B6 albo B12). Dlatego nie mogę sobie pomalować paznokci u nóg, bo trzeba obserwować czy mi nie sinieją. Ale dawkę mam profilaktyczno - waleczną, więc nic mi się nie dzieje.

Do tego popijam sobie takie oto specyfiki, bardzo naturalne i nawet znośnie smakujące, może poza olejem lnianym, którego muszę popijać...
Olej lniany Wyborny tłoczony na zimno, przywieziony z Wrocławia od Bonifratrów.
Aloes 99,8% - trzymam w lodówce. 2x dziennie po pięćdziesionie walę po śnadaniu i kolacji
Najważniejszy jednak jest Befungin - tu zalany, przepraszam, ale wylewa się trochę i bardzo brudzi wszystko, ale w smaku jest ok.
To jest wyciąg z czarnej huby rosnącej głównie w Rosji ze względu na klimat, ale u nas też czasem można znaleźć. "Stosuje się jako środek leczący różne rodzaje nowotworów, a także przy wrzodach żołądka, dwunastnicy, nadkwasocie, dysfunkcji przewodu pokarmowego z przewagą atonii."*źródło* - Tam też znajdziecie o wskazaniach do jego stosowania. 4 łyżeczki tego specyfiku miesza się z 150ml wody i pije 3x dziennie pół godziny przed posiłkami.

Czuję się po tym wszystkim świetnie!!! Nie dość, że krążenie mam super, włosy mi rosną jak szalone, paznokcie, cera się poprawia, potówki znikają, mam mnóstwo energii do życia a mój mózg pracuje na pełnych obrotach i już czasami od 3 rano do mnie zaczyna gadać! Książki czytam jak szalona, myśli mam miliony na sekundę! Pamięć poprawiła mi się maksymalnie!

DN na luzie o guzie

Mały szpitalny epizod

Z jakimś neurochirurgiem w roli głównej. Przyszedł jakiś taki z równoległego szpitala na "konsultacje" podobno. Bez kitla, szwędał się w pokoju lekarzy, posiedział tam chwilę, pogapił się w kompa i potem w końcu przylazł. Rąsie założone na piersiach, morda wysoko i mówi czytając moje nazwisko z kartki na najlepszym, jak się okazało łóżku na sali, czyli moim: 

- "pani N...."
Prostuję się na łóżku i mówię:
- "Tak, to ja, słucham?!"
Pytam czy się położyć, czy mogę siedzieć.
- "Tak jest dobrze."
drugie pytanie:
"Co pani jest?"
Ja gały jak nie wiem, no ale odpowiadam grzecznie:
- "Nie wiem, bolała mnie głowa, miałam dwa dni wymioty, podobno mam jakiegoś guza, sama nie wiem."
- "A czy teraz głowa panią boli?"
- "Nie, teraz po kroplówkach wcale."
- "Jaki dzisiaj mamy miesiąc?"
- "Chyba grudzień."

Wyszedł nadal bez kitla, nie przedstawiony, nie wiem kto zacz, bo plakietki z nazwiskiem z racji nie posiadania kitla nie miał ani be ani me ani kukuryku ani pocałuj mnie w dupę. Ale się nie przejęłam, bo wiedziałam, że on i tak do niczego nie jest akurat mnie potrzebny. Później tylko miał jeszcze takie "konsultacje" z kobitką obok, która jak się okazało nie mogła ruszać głową, bo miała coś ze rdzeniem kręgowym. Też bez kitla, nawet nie wyprosił gości pani obok, żeby z tą główną zainteresowaną porozmawiać, o co też dwie pozostałe kobitki się później pokłóciły. Jedna eks-lekarka, że jak to, że goście nie wyszli jak były "konsultacje". Jakie kurde konsultacje? To się wchodzi i mówi: "Przepraszam Państwa jestem taki to a taki, stąd i stąd, teraz są konsultacje i proszę wyjść!" No ludzie! To lekareczka dźwignęła ciśnienie pani z ostatniego łóżka (tej od gości) aż się o nią martwiłam! Ale potem wyszły obie - lekarka i ta od rdzenia. No, ale tą od rdzenia też męczył - latał do niej pytać co chwilę, czy się JUŻ zdecydowała na operację u niego. A ta, że spokojnie, że rodzina jeszcze szuka alternatywy. Zatkał się i polazł. Wyszła w kołnierzu i do Łodzi podobno pojechali.

Zostałam sama z Babunią na pierwszym łóżku i oglądałyśmy sobie TV a mój Mężulek naprawił jej stolik, bo miała krzywo i radyjko, żeby sobie mogła słuchać, bo jej coś przerywało. No i mnie przyniósł przedłużacz z samochodu, żeby mi zmienić ustawienie mojego najlepszego na sali łóżka, przy którym nie było kontaktu i musiał ciągnąć go z przeciwnej ściany. Wyregulował i poszedł jak zwykle przed zamknięciem.

Co za człowiek z tego neurochirurga, do prawdy!

DN na luzie o guzie

środa, 2 stycznia 2013

Po szpitalu

Wyszłam po 8 dniach, czyli 21 grudnia w piątek. Po iście oczyszczającej kąpieli poczułam się jak młody Bóg. 
Zadzwoniła sekretarka pana profesora, który ma mnie operować w Sosnowcu, że 10 stycznia mam się stawić na badania. Rodzice odsapnęli. Ja trochę też. Nie odliczam. Nie boję się niczego. Wiem, że będę w najlepszych rękach z najlepszym sprzętem. Są gorsze rzeczy na świecie. Rozmawiałam nawet o tym z Mężem i oboje stwierdziliśmy, że najgorsza na świecie jest samotność. A ja mam tylu cudownych ludzi w okół siebie, że nawet sobie nie zdawałam z tego sprawy! Wszyscy o mnie dbają i czuję się taka kochana!
Chyba cudownie jest mieć guza, tak myślę... :) Życie zmieniło mi się o 180 stopni. Na lepsze!

DN na luzie o guzie

Później

Drugiego dnia miałam rezonans magnetyczny, który potwierdził obecność "czegoś", co miało się tworzyć już kilka a może kilkanaście lat. Lepiej, że to wyszło niż kiedyś bym padła i nie wstała.

W szpitalu byłam 8 dni - były badania, śmierdziało potem, objadałam się donoszonym mi jedzeniem. Jednego dnia - w niedzielę (przyszłam w czwartek w nocy) odwiedziło mnie 12 osób, z których mój "mąż-menadżer" i tak wyselekcjonował parę, padłam na pysk - ledwo doszłam do łóżka, dostałam całą kroplówkę zamiast 1/4 i zasnęłam jak zabita.

Rodzina jeździła do Warszawy, Katowic, Ligoty, Sosnowca na konsultacje. Gdyby nie oni miałabym wątpliwą przyjemność operacji w moim mieście. Jest taki żart, że lekarze dzielą się na dobrych, złych i tych z mojego miasta. 

Inna część Rodziny pojechała do Czech po witaminę B17 i obowiązkowo czekoladę Studencką, której nie mogę, bo nie powinnam karmić guza cukrami. Olej lniany przyjechał z Wrocławia od Bonifratrów. Tak samo Befungin, który jest bardzo przydatnym specyfikiem. Niewiele się o nim pisze, ale ogólnie jest o nim na przykład TUTAJ. To pochodzący z Rosji specyfik na bazie czarnej huby. Miesza się z wodą cztery łyżeczki na 150ml i pije 3x dziennie. W smaku niezły, piłam gorsze dziadostwa. Plus aloes 100ml dziennie.
Nie uwierzycie, ale nigdy się lepiej nie czułam. Moje włosy rosną jak szalone, paznokcie też, celulit mi zniknął, jedyne co, to mam problemy z cerą, ale to przez sterydy, które biorę. Wszystko inne jest idealnie. Nie wiem kiedy ostatnio miałam zimne, zmarznięte stopy albo ręce. Grzeję wszystko dookoła!
Będąc jeszcze chwilę przy krajach, to jako ciekawostkę podam, że bardzo mocno wierząca ciocia zamówiła za mnie mszę u znajomego księdza aż na misji w Zambii. Byłam w szoku, ale wdzięczna.

Zaczęłam się modlić. Nie byłam do tej pory wierząca. W ogóle do tej pory byłam zupełnie inna. Mówiłam różaniec, który podobno w mózgu wzmaga jakieś pozytywne fale i ogólnie mózgi się łączą i porozumiewają. Uwierzyłam w to.

Znajomy bioenergoterapeuta na odległość "zbadał" mnie i powiedział, że do tego wszystkiego mam 40% niedoczynność tarczycy, co tłumaczyłoby moje problemy hormonalne od jakichś 10 lat. Że też nigdy nie przyszło mi do głowy zbadać tarczycy! Do niego pojedziemy jak wyjdę ze szpitala.


DN na luzie o guzie

Od początku...

Zawsze miałam przeczucie, że mogę mieć w głowie guza. Może sobie wymyśliłam? Wmówiłam? Może. Marzyłam o tomografii, żeby sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, żeby mieć spokój. I żeby położyć się na badania takie całościowe do szpitala.

13 grudnia 2012 roku moje "marzenie" się spełniło.

Po dwóch dniach bóli głowy i porannych nudności poszłam w końcu do lekarza pierwszego kontaktu podejrzewając grypę jelitową, którą leczę Ibupromem rozpuszczonym w wodzie. Po Ibupromie głowa "przeszła", lekarka dała skierowanie do ginekologa z powodu nudności porannych, chociaż mówiła, że test poprzedniego dnia wyszedł negatywnie. I skierowanie do neurologa, bo moje objawy ogólne niczego jej nie powiedziały.

Rodzice od razu skontaktowali się z neurologiem Taty, który jest po trzech udarach i pani J. mu strasznie pomogła również w ocaleniu przed operacją raka prostaty radząc, żeby wybrał najpierw naświetlania, które miał w zeszłym roku przez trzy miesiące w Gliwicach.

Pani J. poradziła udać się do szpitala na tomografię. Czekaliśmy trzy godziny na badanie i już prawie zrezygnowana chciałam wracać do domu, ale pani z dyżuru w końcu zgodziła się mnie zbadać. Odruchy w normie, jest pani w porządku, proszę, to skierowanie na tomografię.

SUPER! Nareszcie! Idę! Zawsze się bałam ciasnych pomieszczeń, ale tomografia nie jest taka zła. Wyniki przyszły za kolejne pół godziny. Pani nas woła, Mama wchodzi ze mną, pani każe siadać. Siadam i słyszę, że niestety "coś tam mam" i muszę zostać w szpitalu. Siekło mnie, ale delikatnie. Mama zbladła. Pani doktor powiedziała, że moje odruchy były ok, więc tą tomografią chciała nas uspokoić. No to uspokoiła. Przynajmniej wiem. Dziękuję. Nareszcie!

Wypełniam jakąś kartę, na której są słowa "W razie mojej śmierci zawiadomić..." Wpisuję Mamę i Męża.
Do Męża wysyłam smsa, żeby przywiózł mi ubrania, bo muszę zostać w szpitalu, bo mam jakiegoś guza. Dzwoni i pyta: "- Co ty do mnie mówisz?"
"- No nic, jakiegoś guza mam, przywieź mi proszę ubranie, bo muszę zostać tu w szpitalu."
Przyjeżdża ze swoimi równie jak moi, bladymi Rodzicami za jakieś pół godziny. Z ubraniami. Przebieram się i idę na oddział, który woła o pomstę do nieba. Wieje komuną, ale panie pielęgniarki i pan ordynator są przemiłe!

Dostaję wenflon w lewy łokieć, pobierają mi krew z prawego, dostaję kroplówkę rozkurczową w postaci Mattinolu, którego później nazywam "metanolem" ;D Średnio udaje mi się zasnąć, ale coś tam śpię. Obok mnie trzy panie, jedna przypięta pasami, bo "szalała" zeszłej nocy. Fajne babeczki, ale śpią. Mąż całuje mnie mocno i jedzie do domu. 

DN o guzie na luzie